Rośnie liczba migrantów w Polsce. "Kraj ewidentnie zmienił swój status"
Biorąc pod uwagę potrzeby polskiego rynku pracy, ale też ogólną sytuację polityczną czy geopolityczną, spodziewałbym się raczej intensyfikacji zjawisk migracyjnych niż radykalnego odwrócenia trendów - prognozuje w rozmowie z money.pl prof. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
Jacek Losik, money.pl: Temat migracji po kilku latach przerwy ponownie stał się jednym z głównych w kampaniach wyborczych na świecie, też w Polsce. Oficjalne statystyki, m.in. ZUS-u, jasno wskazują, że w polskich firmach pracuje coraz więcej obcokrajowców. Wciąż jesteśmy jednak tylko przystankiem dla migrantów zarobkowych?
Dr hab. Paweł Kaczmarczyk, profesor na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami UW: Polska ewidentnie zmieniła swój status i stała się krajem imigracyjnym, czyli takim krajem, do którego się raczej przyjeżdża, niż z którego się wyjeżdża. Wydaje się ponadto, że jest to także kraj coraz bardziej atrakcyjny nie tylko dla osób z naszego bliskiego sąsiedztwa (Ukrainy, Białorusi), a dodatkowo, że migranci coraz częściej chcą przebywać w Polsce dłużej.
Widzimy np. dynamicznie rosnącą liczbę Kolumbijczyków przyjeżdżających do pracy w Polsce. Ogólnie rzecz biorąc, widać popularność Polski wśród obywateli krajów z Ameryki Południowej, co jest pewną nowością i zaskoczeniem dla Polaków.
Nie powinniśmy chyba mówić o jakichś zmianach w kategoriach nowości, ponieważ te procesy, do których pan redaktor nawiązywał, wydarzają się w Polsce od wielu lat. Tak naprawdę ten okres silnego zwiększenia skali migracji to jest czas po 2014 r., czyli od wybuchu pierwszej wojny w Ukrainie, a potem już po 2018 r., kiedy ta liczba imigrantów w Polsce była naprawdę bardzo duża.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polak stworzył globalnego lidera. "Rząd amerykański nie jest zachwycony"
Co pan przez to rozumie?
Przed wybuchem pandemii koronawirusa GUS szacował, że imigrantów w Polsce mogło być nawet 2 mln 200 tys. To już była bardzo duża liczba, zwłaszcza jeśli porównamy to z sytuacją z początku minionej dekady, gdy liczba ta – wedle szacunków – była około dwudziestokrotnie mniejsza. Mniej więcej około 2018-2019 r. pojawiło się kilka tendencji, które moim zdaniem kształtowały ten obecny obraz w podobnym stopniu jak sama wojna.
Pandemia była przed nami, co się zatem wydarzyło?
To był moment, kiedy osoby z Ukrainy, które wcześniej migrowały do Polski, przede wszystkim czasowo, sezonowo, często cyrkulacyjnie, zaczęły się tutaj osiedlać albo przynajmniej zostawać na dłużej. Oznaczało to, że tradycyjne sektory zatrudnienia migrantów sezonowych zaczęły się zmagać z niedoborami podaży – jednym z głównych powodów było to, że wraz ze zmianą charakteru migracji cudzoziemcy tracili zainteresowanie pracą w miejscach o relatywnie niskiej atrakcyjności. Klasycznym przykładem, zresztą nie tylko w Polsce jest oczywiście rolnictwo. Skutek był taki, że polscy pracodawcy zaczęli poszukiwać pracowników poza tym obszarem krajów byłego ZSRR, w szczególności zaś poza Ukrainą.
Kolejny wzrost liczby migrantów "zapewniła" inwazja Rosji na Ukrainę.
Wybuch wojny w 2022 r. spowodował, że do Polski dotarło znów około miliona, a w pewnym momencie blisko półtora miliona ludzi, ale były to w dużej mierze kobiety i dzieci. Czyli osoby nie do końca zgodne z profilem oczekiwań polskich pracodawców. Dla porządku trzeba podkreślić, że osoby, które dotarły do Polski po wybuchu pełnoskalowej wojny i korzystają z tzw. ochrony czasowej, cechują się niezwykle wysokimi współczynnikami aktywności zawodowej.
Co mówią dane?
W przypadku naszego kraju nawet około 70 proc. dorosłych obywateli Ukrainy z tej grupy pracuje i są to jedne z najwyższych wskaźników odnotowywane w odniesieniu do najnowszej fali uchodźców z Ukrainy (a zapewne w ogóle migrantów przymusowych). Ale mamy dość duży problem, jeżeli sobie porównamy specyfikę sektorów, w których w Polsce byli zatrudniani migranci przed wojną, a specyfikę tych osób, które zostały objęte ochroną tymczasową w Polsce.
Skąd nagły wzrost popularności Polski w Ameryce Południowej?
Zbliżam się tutaj do sedna. To, co się zaczęło gdzieś dziać w 2018 r., pogłębia się potem w czasie pandemii, bo ograniczenia związane z koronawirusem, np. blokada możliwości przemieszczania się radykalnie zwiększyła problemy z zaspokojeniem popytu na pracę, a wojna dodatkowo wzmocniła te wyzwania. Skutkiem tych problemów było to, że coraz większe znaczenie, przynajmniej do 2023 r., miały agencje zajmujące się rekrutowaniem i sprowadzaniem pracowników do Polski. I to za ich sprawą w naszym kraju zaczęły się pojawiać grupy pracowników z czasem nieoczekiwanych i odległych krajów, choćby ze wspomnianej Ameryki Południowej. W mojej ocenie nie jest to jednak efekt tego, że Polska nagle stała się krajem niezwykle atrakcyjnym, ale raczej jest to pochodna tego, jakie są strategie działania pośredników, którzy szukają tych pracowników coraz dalej od Polski.
Polacy powinni przyzwyczajać się do rosnącej liczby obcokrajowców?
W mojej ocenie to coś, co powinniśmy zaakceptować i nauczyć się lepiej funkcjonować w tej rzeczywistości, ponieważ biorąc pod uwagę potrzeby polskiego rynku pracy, ale też ogólną sytuację polityczną czy geopolityczną, spodziewałbym się raczej intensyfikacji zjawisk migracyjnych niż radykalnego odwrócenia trendów.
Jakie są najważniejsze błędy, jeśli chodzi o asymilację migrantów?
Myślę, że warto zacząć od słowa, którego pan użył, czyli owej "asymilacji". Pojęcie to zakłada, że staramy się skłonić, czy też zmusić imigrantów, żeby porzucali dotychczasowe wzorce zachowań i po prostu w pełni dostosowywali się do tego, co w tym kraju obowiązuje w kraju, do którego docierają.
Dlaczego to problematyczne?
Po pierwsze, dlatego, że szczerze mówiąc, trudno byłoby wskazać tę jednoznaczną normę czy też wzorzec, do którego mieliby się dopasowywać migranci. Dotyczy to także Polski i społeczeństwa polskiego, które staje się przecież coraz bardziej różnorodne i to na wszelkich możliwych poziomach. Ale po drugie jednak doświadczenia różnych krajów wskazują na to, że ten proces obecności imigrantów wymaga pewnych zmian po obu stronach. Więc od wielu już lat staramy się raczej posługiwać pojęciem integracji.
Na czym polega różnica?
Traktujemy integrację jako proces wielostronny, to znaczy taki, w którym uczestniczą sami imigranci, ale też obywatele kraju celowego. Nie oznacza to, że mamy czynić na przykład jakieś koncesje na poziomie prawa czy też norm, zwyczajów, które wyznajemy. Chodzi o to, że musimy sobie zdać sprawę z tego, że funkcjonowanie w społeczeństwie wieloetnicznym czy wielokulturowym wiąże się z pewnymi wyzwaniami także dla nas i integracja imigrantów wymaga akceptacji różnorodności i faktu, że imigranci mają prawo do zachowania własnej kultury i tożsamości, oczywiście pod warunkiem, że nie stoi to w sprzeczności z obowiązującym prawem i regułami. I wyzwaniem jest, by się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć.
Przeciwnicy migracji powiedzieliby, że "odnaleźć" w mniej bezpiecznym kraju. Wzrost przestępczości to główny argument m.in. AfD za zamykaniem granic.
W lutym niemiecki Ifo (Instytut Badań Ekonomicznych - red.) opublikował wyniki badań, które po raz kolejny wykazały, że nie istnieje statystycznie istotna korelacja między np. obecnością imigrantów a zwrotnym poziomem przestępczości w Niemczech.
Badanie zweryfikowało podawane przez AfD informacje o gwałtach.
To jest niestety dość typowy przypadek, który pokazuje, w którym z jednej strony mamy percepcję społeczną, a z drugiej strony dane i analizy, które może nie są zawsze oczywiste, czasami nie są wystarczającej jakości, ale na pewno niewystarczająco się przebijają do opinii publicznej. Wydaje mi się, że dlatego kluczową rzeczą jest to, żeby starać się sięgać do jak najlepszych źródeł. Doświadczenia różnych krajów pokazują, że jest jeden zasadniczy parametr, którym niezwykle łatwo jest, użyję tego słowa, manipulować. I to jest właśnie poczucie obawy albo zagrożenia ze strony migrantów, albo też postrzegania migracji jako "problem", z którym należy się mierzyć.
Niemcy to najbardziej jaskrawy przykład?
Ja bardzo często posługuję się tutaj przypadkiem Wielkiej Brytanii. Odsetek osób, które od końca lat 90. wskazywały imigrację jako jeden z kluczowych problemów dla Wielkiej Brytanii, wahał się, uwaga, mniej więcej od 2 proc. do 60 proc.
Z czego to wynikało?
Szczerze mówiąc, jest jeden zasadniczy czynnik, który koreluje bardzo silnie z tymi wahaniami, a są to kampanie, które towarzyszą poszczególnym wyborom. Wraz ze wzmożeniem wyborczym wyraźnie widać, jak zwiększa się odsetek osób, które obawiają się imigracji. Najlepszy przykład to bardzo silne "wzmożenie" przed referendum "vote to leave", czyli referendum brexitowym. Mówię o tym dlatego, że jeżeli porówna się te dane dotyczące postaw z informacjami czy statystykami na temat imigracji Wielkiej Brytanii, to tutaj już takiej korelacji nie znajdziemy. Raczej, postawy te się zmieniają niezależnie od tego, czy ta migracja się nasila, czy osłabia, jaki jest jej charakter. I wynika to moim zdaniem z tego, że wciąż bardzo mało wiemy o migracjach, a sprawy nie ułatwia dodatkowo to, że nie jest to temat oczywisty, a i dane na temat zjawisk migracyjnych mają wiele deficytów.
Co powinniśmy robić, by lepiej integrować imigrantów?
Na pewno wiemy, że to, co działa lepiej, to inwestowanie w edukację osób dorosłych, ale przede wszystkim dzieci, czyli w drugie pokolenie imigrantów. Po drugie, procesy migracyjne się zmieniają, mają swoją dynamikę, są dość złożonymi procesami społecznymi. Oznacza to, że niełatwo poddają się kontroli, a wszelkie działania polityczne powinny uwzględniać specyfikę danego procesu i odnosić się do jego źródeł.
Jeżeli mówimy o funkcjonowaniu w społeczeństwie zróżnicowanym, to wydaje mi się, że ono nie jest możliwe, jeżeli nie będziemy mieli dobrych, rzetelnych informacji i dobrej, rzetelnej dyskusji na temat imigracji i wyzwań, jakie się z nią wiążą. Bo przecież wcale nie o to chodzi, żeby przedstawiać proces imigracyjny tylko i wyłącznie w pozytywnym świetle.
Jakie największe wyzwania wynikające z imigracji pan widzi?
Wyzwań jest bardzo dużo. Tak jak zaznaczałem, wynikają one ze skali napływu w ostatnich latach, ale także z odmiennej niż wcześniej struktury imigracji. To właśnie ta struktura sprawia, że pojawiła się oczywista presja na poziomie usług publicznych, na poziomie edukacji, rynku mieszkaniowego, czy rynku pracy. Wszystkie te wyzwania trzeba analizować i szukać jak najlepszych rozwiązań. W sposób rzeczowy i oparty o rzetelne dane i fakty. Jeśli jednak miejsce takiej dyskusji zajmie polityczna walka, w której tematy imigracyjne pojawiają się tylko i wyłącznie jako napęd dla poszczególnych polityków i są traktowane czysto instrumentalnie, to efektem będzie jedynie coraz silniejsza polaryzacja postaw wobec migrantów. A w takiej rzeczywistości coraz trudniej będzie znajdować dobre odpowiedzi na trudne pytania, o których rozmawialiśmy.
Rozmawiał Jacek Losik, dziennikarz i wydawca money.pl