Ruszyły negocjacje między ministerstwami. Na szali miliardy złotych na zdrowie
Ruszyły rozmowy między ministrami Andrzejem Domańskim a Jolantą Sobierańską-Grendą w sprawie dosypania kolejnych pieniędzy do NFZ. Resort zdrowia szacuje, że tym roku w funduszu zabraknie 14 mld zł, a w przyszłym - 23 mld zł. Efektu ustaleń doglądać ma sam Donald Tusk. Pytanie, czy minister finansów znajdzie te pieniądze.
Z ustaleń money.pl wynika, że minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda ma jeszcze w środę rozmawiać w tej sprawie z ministrem finansów i gospodarki Andrzejem Domańskim. Jeszcze przed spotkaniem resort Sobierańskiej-Grendy podbił stawkę.
Po pierwsze, w niełatwe rozmowy MZ wchodzi "pod parasolem" roztoczonym przez premiera Donalda Tuska, który zadeklarował włączenie się do rozmów między MF i MZ na temat środków finansowych na zdrowie. Widać więc, że szef rządu będzie oczekiwać szybkiego efektu negocjacji pomiędzy obu ministerstwami. To może mieć związek z tym, że, jak słyszymy, dotychczasowe kontakty między nimi - odkąd zmienił się minister zdrowia - nie były zbyt intensywne.
Po drugie, jeszcze niedawno ze strony NFZ płynęły nieoficjalne sygnały, że aby jakoś się spiąć budżetowo w tym roku, resort finansów powinien dosypać około 8 mld zł. Tymczasem z aktualnych szacunków MZ i NFZ wynika, że potrzeby są dużo większe. Tegoroczna dziura w finansowaniu zdrowia to maksymalnie 14 mld zł, a w roku przyszłym - 23 mld zł.
"Przemysł ma się bardzo dobrze". Oto jak Polska umacnia swoją pozycję
"Pogłębiająca się nierównowaga"
Już w projekcie budżetu na przyszły rok zapisano 26 mld zł dotacji dla NFZ, ale to o niemal połowę za mało, skoro MZ - mimo tej dotacji - szacuje lukę na 23 mld zł. Gdyby minister finansów faktycznie miał po prostu podnieść dotację, bez pozyskania dodatkowych dochodów lub oszczędności, to deficyt budżetowy zostałby wywindowany do blisko 300 mld zł.
Czemu rozbieżności są tak duże? Jak mówi Jakub Szulc, wiceszef NFZ, od roku 2023 r. jesteśmy, jeśli chodzi o finansowanie zdrowia, w sytuacji "pogłębiającej się nierównowagi" w kwestii możliwości realizowania zadań NFZ przy pomocy środków ze składki. Jak pokazują dane, koszty poszły ostro w górę, zwłaszcza płace, co spowodowało, że budżet zaczął wydawać na ochronę zdrowia więcej, niż wynika z tzw. ustawy nakładowej (przewiduje ona zwiększenie finansowania ochrony zdrowia do 7 proc. PKB). Od kilku lat trajektoria wydatków jest bardziej stroma, niż wynika z ustawy.
Nowa minister zdrowia przyznaje, że największym wyzwaniem jest aktualnie brak wystarczających środków finansowych, co wpływa na stabilność NFZ. Co więcej, Donald Tusk ostatnio zapewnił, że nie będzie podwyższania składki zdrowotnej. To mogłoby z jednej strony pomóc zasypać dziurę budżetową, ale z drugiej - byłoby politycznie kosztowne dla obecnej koalicji.
Do wyboru mamy albo wprowadzić rozwiązania racjonalizujące wydatki, albo wpływające na stronę przychodową. Pracujemy nad tym, aby łącznie wprowadzać różne mechanizmy - mówi nam osoba z NFZ.
Przed Andrzejem Domańskim nie lada wyzwanie, bo znalezienie w budżecie państwa kwot, jakich domaga się resort zdrowia, może być trudne lub wręcz niemożliwe w sytuacji, gdy mamy planowany na koniec tego roku deficyt budżetowy wynoszący 289 mld zł, a w roku przyszłym - 271 mld zł. Do tego coraz większym wyzwaniem staje się puchnące zadłużenie państwa oraz koszty jego obsługi, a także fakt, że dziś absolutny priorytet mają wydatki na obronność. - Mamy jednak nadzieję, że uda się wypracować jakieś rozwiązanie - słychać w MZ.
Nie wiadomo, czy zapotrzebowanie na ten rok ze strony ochrony zdrowia nie wymusi nowelizacji tegorocznego budżetu. Na razie resort finansów się przed tym bronił, ale jeśli dziura wyniesie faktycznie 14 mld zł, możliwe, że nie będzie innego wyjścia. Chyba, że - wzorem poprzednich lat - regulowanie części należności zostanie przesunięte na kolejny rok.
Uciec od ustawy podwyżkowej
Równolegle resort zdrowia próbuje wyplątać się z tzw. ustawy podwyżkowej, przyjętej za czasów rządu PiS, która gwarantuje kadrom medycznym stały mechanizm waloryzacji wynagrodzeń. Problem polega na tym, że ustawa gwarantuje nierzadko horrendalne podwyżki i generuje potężne koszty dla budżetu państwa. Wszystko przez to, że mechanizm zakłada waloryzację najniższych wynagrodzeń w oparciu o wzrost przeciętnego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej.
To z kolei przełożyło się na podwyżki gwarantowanych płac zasadniczych kadr medycznych: w 2022 r. o 30 proc. (przy inflacji 14,4 proc.), w 2023 r. - o 12 proc. (przy inflacji 11,4 proc.), a w 2024 r. - o 12,75 proc. (przy inflacji 3,6 proc.). W tym roku planowany wzrost to 14,34 proc. (przy prognozowanej inflacji 4,5 proc.).
Ta ustawa wypełniła już swoją rolę. Zwiększyła liczbę osób, które podejmowały studia na kierunkach medycznych albo powróciły do zawodu. Dziś trzeba się zastanowić, w jakim kierunku iść dalej i co należy w niej zmienić. Środowiska medyczne same mają szereg uwag do tej ustawy, więc duża praca przed nami, byśmy umieli ten kompromis wypracować. W tym roku byliśmy blisko konsensusu w tej sprawie, ale stało się inaczej - słyszymy od wysokiego rangą urzędnika MZ.
Ostrzej sprawę komentują w NFZ. - Na dziś nie jesteśmy w stanie sfinansować świadczeń zdrowotnych na dotychczasowym poziomie przy jednoczesnej regulacji z ustawy podwyżkowej - wskazuje nasz rozmówca.
Jak słychać w resorcie zdrowia, na stole są różne rozwiązania, począwszy od zamrożenia ustawy na dwa lata, przez przesunięcie o pół roku okresu rozliczeniowego (co dałoby oszczędności rzędu 6 mld zł) po zmianę sposobu waloryzacji wynagrodzeń.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl