Pocałunek śmierci Mentzena. Plebiscyt, którego nie można wygrać [OPINIA]
Kandydaci na prezydenta, którzy zdecydują się podpisać deklarację podsuniętą im przez Sławomira Mentzena, skreślą się z listy osób godnych sprawowania tego urzędu. Blokowanie wszelkich podwyżek podatków i składek, do czego wzywa Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego lider Konfederacji, byłoby działaniem skrajnie nieodpowiedzialnym. I niezgodnym z prawem.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Sławomir Mentzen zaproponował Rafałowi Trzaskowskiemu i Karolowi Nawrockiemu, pozostałym na placu boju kandydatom na prezydenta RP, podpisanie ośmiopunktowej deklaracji programowej. Wyborcom, którzy w pierwszej turze oddali głos na lidera Konfederacji, ma to ułatwić podjęcie decyzji, komu udzielić poparcia w drugiej turze.
Treść tej deklaracji przypomniała mi propozycję byłego prezesa Rezerwy Federalnej Alana Greenspana. "Od lat bezskutecznie zabiegam o wprowadzenie do konstytucji następującej poprawki: każdej osobie, skłonnej uczynić to, co niezbędne, by zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, zabrania się niniejszym objęcia tego stanowiska" – pisał w autobiograficznej "Erze zawirowań".
Propozycja była oczywiście żartem, ale dobrze oddawała realia ówczesnych kampanii prezydenckich w USA. A także obecnej kampanii w Polsce. Kandydaci na prezydenta, aby zyskać poparcie, są gotowi oszukiwać wyborców, składając im niemożliwe do spełnienia obietnice. Są też skłonni formułować radykalne poglądy, jeśli z sondaży wychodzi im, że to się opłaci, zapominając, że głowa państwa powinna łączyć społeczeństwo, a nie je dzielić. Krótko mówiąc, kandydaci, którzy chcą naprawdę liczyć się w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, wykazują się cechami, które powinny ich dyskwalifikować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska Amica podbija Europę i rzuca wyzwanie gigantom AGD - Jacek Rutkowski w Biznes Klasie
Ksenofobia i irracjonalna polityka gospodarcza
Deklaracja Mentzena składa się niemal wyłącznie z haseł, których poparcie przez Trzaskowskiego bądź Nawrockiego byłoby właśnie potwierdzeniem, że nie nadają się na urząd prezydenta. Dotyczy to choćby punktów, które są manifestacją antypatii części polskiej prawicy wobec Ukraińców. Od głowy państwa powinniśmy bowiem oczekiwać, że będzie kierował się interesami Polski, a nie swoją chęcią lub niechęcią do tej czy innej nacji.
Lider Konfederacji proponuje też kandydatom na prezydenta irracjonalne podejście do finansów publicznych. W pierwszym punkcie Mentzen namawia kandydatów na prezydenta, aby obiecali, że "nie podpiszą żadnej ustawy, która podnosi istniejące podatki, składki, opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne dla Polaków". Nawet gdyby któryś z nich taką deklarację złożył, nie byłby w stanie jej dotrzymać, nie łamiąc Konstytucji RP. Tak się bowiem składa, że podpisania ustawy budżetowej – jeśli jest zgodna z ustawą zasadniczą – prezydent odmówić nie może.
Niezależnie od tego, że prezydent w polskim systemie politycznym nie ma wiele do powiedzenia w sprawach polityki fiskalnej, postulat Mentzena, żeby blokować wszelkie podwyżki obciążeń podatkowych i składkowych, jest zwyczajnie głupi. Opiera się na założeniu, że te obciążenia są złe same w sobie, niezależnie od tego, w jakim celu zostały wprowadzone. W rzeczywistości to, jaki jest poziom podatków i składek, jest pochodną oczekiwań obywateli wobec państwa.
Politycy, którzy zapewniają, że możemy mieć równocześnie niskie podatki i wysokiej jakości usługi publiczne oraz godny poziom życia osób, które nie pracują – np. ze względu na wiek, niepełnosprawność czy opiekę nad bliskimi – po prostu kłamią. Jakaś część młodych wyborców Konfederacji zapewne życzy sobie państwa "stróża nocnego", które niczego swoim obywatelom w zasadzie nie zapewnia. Z tym światopoglądem idea niskich podatków jest spójna. Ale z oczekiwaniami większości wyborców co do roli państwa spójna nie jest.
Biedni popierają przywileje dla bogatych, byle państwo miało mniej
Zarówno Nawrocki, jak i Trzaskowski, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego w trakcie kampanii chętnie mówią o obniżkach obciążeń podatkowych i składkowych, ale już nie o tym, które wydatki należałoby w związku z tym obniżyć. Przeciwnie, popierają choćby zwiększanie nakładów na obronność oraz duże państwowe inwestycje. Stwarzają jednak iluzję, że da się te wydatki sfinansować, odbierając 800 plus garstce imigrantów.
Ten niespójny program obu kandydatów na prezydenta nie jest oczywiście dziwny, biorąc pod uwagę niechęć Polaków do podatków i składek. Rzecz w tym, że ta niechęć opiera się na nieporozumieniu. A politycy aspirujący do najwyższych funkcji w państwie powinni potrafić to swoim wyborcom wytłumaczyć.
Podejście Polaków do podatków i składek charakteryzuje się przede wszystkim głęboką nieufnością wobec państwa i poczuciem, że działa ono słabo. Skutkuje to takimi paradoksami, jak ten, że szerokim poparciem opinii publicznej cieszy się propozycja obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorstw. Inaczej mówiąc: niezamożna większość społeczeństwa opowiada się za przywilejem dla zamożnej mniejszości. Najwyraźniej duża część z nas jest gotowa poprzeć każdą, nawet niezgodną z własnymi interesami obniżkę obciążeń podatkowo-składkowych, byle tylko pozbawić pieniędzy państwo. Zupełnie zapominając, że ostatecznie to my sami jesteśmy tym państwem.
Badania naukowe pokazują, że skłonność wyborców do wspierania "głodzenia państwa" maleje, gdy pokaże im się, na co przeznaczane są pieniądze z ich podatków i składek. W Polsce ludzie uważają, że państw trzykrotnie więcej niż w rzeczywistości wydaje na administrację publiczną i na ochronę środowiska. Jednocześnie sądzą, że o połowę mniej, niż faktycznie kosztują emerytury. Odpowiedzialny polityk, zamiast umacniać wyborców w błędnych przekonaniach, że powinien umieć ich przekonać, że Polska jest krajem o stosunkowo niskich obciążeniach podatkowo-składkowych i adekwatnym do tego poziomie usług publicznych. Jeśli chcemy usług lepszych, musimy za nie zapłacić.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl