Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Prof. Witold Modzelewski dla Money.pl: Nasz dylemat: za czy przeciw bankom

0
Podziel się:

- Przed wyborcami zarysowała się na ostatniej prostej dość zaskakująca alternatywa: albo jesteśmy za albo przeciw bankom - pisze w felietonie dla Money.pl prof. Witold Modzelewski.

Prof. Witold Modzelewski dla Money.pl: Nasz dylemat: za czy przeciw bankom
(Donat Brykczynski/REPORTER)

Trochę przez przypadek wyborczy spór o prezydenturę w naszym kraju stał się kłótnią o pieniądze. I bardzo dobrze, bo to oznacza że stajemy się - dzięki Bogu - krajem "normalnym”, "europejskim”, w istocie drobnomieszczańskim, w którym decydujące znaczenie ma to ile stracimy lub ile zyskamy dzięki kartom do głosowania.

Co prawda jesteśmy debiutantami w tej roli, więc podpowiadane politykom kwoty, które powtarzają oni publicznie, są, oględnie mówiąc, "z czapy", bo dla rządzących w naszym kraju elit są to wciąż dość trudne problemy. Jeżeli kilka dość prostych (podobnie jako polska polityka) posunięć, proponowanych przez jednego z kandydatów szacowanych jest na kwoty od 180 mld zł do ponad 300 mld zł, gdy łącznie roczne dochody budżetu państwa z tytułu podatków wynoszą tylko 290 mld zł, to jesteśmy wśród amatorów, których debiuty są często niezbyt udane.

Trzeba również pamiętać, że posługiwanie się publicznie błędnymi, niewyobrażalnie dużymi kwotami, które ma (jakoby) stracić budżet państwa, jest bronią obosieczną, bo rodzi to egoistyczne i w sumie antypaństwowe postawy: chciwy może pomyśleć sobie, że skoro tyle pieniędzy "straci budżet”, to "więcej pieniędzy zostanie w kieszeni podatników”, czyli bardzo dobrze: jak dają, to biorę, a "rząd przecież się sam wyżywi”.

Jednak nawet błędne tezy mogą wywołać obiektywnie realne skutki. Wyborcy, a przynajmniej ich część, uświadamia sobie, że oś sporu jest dość prozaiczna i w sumie chodzi o pieniądze, duże choć na pewno nie tak wielkie. Co jest jego istotą? Jest to dość prosty dylemat: czy sektor bankowy będzie musiał zwrócić kredytobiorcom nawet około 50 mld zł oraz zapłacić ponad 3 mld zł rocznie z tytułu tzw. podatku bankowego, a sklepy wielkopowierzchniowe ("hipermarkety”) około 1 mld zł rocznie z tytułu podatku obrotowego oraz czy wyborcy zarobią około 11 mld zł z tytułu podwyżki minimum wolnego od podatku do 8 tys. zł (dziś jest nieco ponad 3 tys. zł).

Może więc nastąpić obniżenie opodatkowania pracowników, a to postulat jak najbardziej racjonalny, z jednoczesną podwyżką, zresztą niezbyt dużą, obciążenia podatkowego międzynarodowego biznesu, który przecież umie dość dobrze "optymalizować” swoje podatki, bo nie płaci nic lub bardzo mało. Oczywiście z perspektywy konsumentów najważniejszą - zupełnie bez znaczenia dla budżetu - jest konieczność zwrotu przez banki części nienależnie uzyskanych pieniędzy z tytułu walutowego indeksowania lub denominowania kredytów (tzw. frankowych).

Za tym opowiedział się jeden kandydatów, wywołując natychmiastowy atak obecnego ministra finansów, który jest przecież byłym głównym ekonomistą jednego z banków, a który to bank chyba udzielał tych kredytów. Natychmiast wsparli go "główni ekonomiści” innych banków, którzy jeszcze nie są ministrami finansów, strasząc nas, ile to... budżet straci poprzez zwycięstwo tego kandydata. Jakoś nigdy dotychczas nie martwili się o pieniądze publiczne i przez to nikt nie uwierzy w ich troskę o wielkość dochodów budżetowych. Wręcz odwrotnie: raczej chcą płacić mniej, bo są przeciwnikami wprowadzenia podatku bankowego, a z jedynym podatkiem, który jeszcze płacą banki, czyli podatkiem dochodowym, dają sobie od lat radę.

Jednocześnie nie bardzo orientujący się w szczegółach finansów publicznych (bo skąd mają się na tym znać?) licytują się w wielkości kwot, które jakoby ma "stracić budżet” - kompromitując przy okazji ekonomiczne zaplecze drugiego kandydata. Robią mu zresztą typową niedźwiedzią przysługę, bo przed wyborcami zarysowała się na ostatniej prostej dość zaskakująca alternatywa: albo jesteśmy za albo przeciw bankom, a przecież tych instytucji nikt pod żadną szerokością geograficzną nie lubi.

Po raz nie wiem który sprawdza się znane porzekadło: Boże chroń nas od przyjaciół, bo z wrogami to jakoś sobie poradzimy. Paradoks polega więc na tym, że wielu obywateli przetarło oczy i dostrzegło, że wybór jest dość prosty: albo kilkadziesiąt miliardów złotych zostanie w ich kieszeniach, albo zarobią "tłuste misie” (narracja sienkiewiczowska), którzy już swoje zarobili. To mści się na elitach politycznych wieloletnie ogłupianie na temat podatków, które przecież trzeba "obniżać”, "upraszczać”, bo "dobre podatki, to niskie podatki”. No to je wreszcie ktoś chce obniżyć i to większości podatników. Czy nie jest to powtarzany od lat postulat wszystkich liberałów, że "podatnicy racjonalnie wydają pieniądze w odróżnieniu od państwa”? Jeżeli tak, to dajcie im tę szansę.

Sądzę, że obrotu sprawy raczej nie przewidywali sztabowcy obu kandydatów, bo liberalna gadanina, w sumie antypaństwowa, może być groźna. Każdy polityk powinien zapamiętać najważniejsze przykazanie, że "każde twoje słowo będzie użyte przeciwko tobie”.

Sądzę, że frankowicze zagłosują przeciwko bankom. A reszta? Czas, bardzo nieodległy, szybko da odpowiedź na to pytanie. Na koniec pozwolę sobie wszystkim przypomnieć (zwłaszcza ludowcom) nieśmiertelną tezę Wincentego Witosa: "Polska polityka za polskie pieniądze”. Nic dodać, nic ująć.

Autorem tekstu jest Witold Modzelewski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, prezes Instytutu Studiów Podatkowych. Doradca podatkowy, radca prawny, wykładowca, w tym zwłaszcza podatku od towarów i usług. Był również wiceministrem finansów w latach 1992–1996.

podatki
wiadomości
wiadmomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)