eva_b5
/ 83.20.66.* / 2015-08-30 22:05
jestem nauczycielką małej szkoły na wsi. Mąż każe mi się zwolnić, bo wynoszę z domu co sie da, żeby rodzice nie musieli kupować z zasiłku dla bezrobotnych. Moje koleżanki i koledzy pracują z pasją, wiele dłużej niż 40 godzin w tygodniu- organizujemy darmowe zajęcia dla dzieci z okolicznych wiosek (czyli z obwodu naszej szkoły), organ prowadzący nie ma funduszy na motywacyjny dla nas jak w mieście, na zajęcia dodatkowe, na remont szkoły, na pomoce dydaktyczne. Piszemy więc projekty unijne, żeby nasi milusińscy zwiedzili Polskę póki jeszcze są w podstawówce. Później kto wie jak będzie, wokół bezrobocie, jeden zakład pracy, tylko bogaci gospodarze zatrudniają na czarno za grosze. Zdobywamy środki unijne na ich darmowe wyjazdy na basen, do kina, do teatru, muzeum, filharmonii. Uczymy właściwych postaw, moralności, kultury osobistej , przedsiębiorczości. Uczymy języków- za darmo. Jesteśmy jedynym punktem we wsi, do którego rodzice, dziadkowie przychodzą bez strachu, że ktoś będzie chciał ich wykorzystać, że nie zabierze, ale poczęstuje tym, co dzieci same upieką, pokaże jak pięknie ich pociechy deklamują wiersze, śpiewają, tańczą. To orka na ugorze. Kto ma im pomóc? Pani Minister? Nie. Pani Minister nie da nam nigdy podwyżki, bo w naszej małej szkole laureatów wojewódzkich mamy niewielu. Nauczyciel nie może wozić ucznia swoim samochodem na konkursy. Grozi mu za to kara, to wbrew BHP. Mają wozić rodzice. Transport do miasta oddalonego o 50 km kosztuje. Często bilet PKP opłaca za niego nauczyciel z własnej kieszeni, taka jest rzeczywistość. Pozdrawiam.