marek19.53
/ 83.24.4.* / 2008-02-18 23:16
Kolejny naiwniak, który uwierzył w "niewidzialną rękę wolnego rynku i totalną prywatyzację" jako antidotum na wszelkie bolączki, na sposób rozwiązania problemów.
W naszych ( i nie tylko) warunkach wyglądało by to mniej więcej tak:
1. istnieje ustawowy obowiązek szkolny,
2. Zatem państwo likwidując szkoły publiczne musi zapewnić środki na naukę albo znieść obowiązek i założyć, że 50% dzieci nie pójdzie do szkoły.
3. Kolejnym krokiem jest określenie wysokości stypendium dla kolejnych poziomów nauczania i regionów - wiadomo, że Kraków jest droższy od Ustrzyk.
4. Z podatków ( a jakże) należy stworzyć powszechny system stypendialny i wypłacać wszystkim uczącym się,
Dotychczas brzmi to nieźle, prawda. Stypendia idące za uczniem do szkoły. Wolny rynek,
Czeka nas jednak niespodzianka. Nastąpi gwałtowne zróżnicowanie na szkoły drogie i tanie, dobre i złe. No i oczywiście również drogie i złe ale gwarantujące bezproblemowe ukończenie cyklu nauczania (dyplom za czesne).
A jedynym kryterium kończenia dobrej szkoły stanie się możliwość dopłaty do stypendium.
I w ten sposób skończy się mit, czy szansa, powszechnego dostępu do edukacji. A o to właśnie od stuleci walczyli ludzie wykształceni, światli.
"żeby książki trafiły pod strzechy"
P.S.
Z mojego, egoistycznego, punktu widzenia powinienem popierać takie pomysły. Gromadkę moich dzieci oceniam jako zdolne nieco powyżej średniej, dochody wystarczająco powyżej średniej aby każdemu dołożyć do stypendium w dobrej szkole. I wcale nie jestem zachwycony, że moje dzieci uczą się w jednej klasie z gamoniami czy prymitywami.. Ale nie różnicuję tego w/g zamożności lecz zdolności, chęci, podejścia i wkładu pracy rodziców.