kółko i krzyżyk
/ 77.253.116.* / 2015-08-28 10:09
Wiele można zarzucić komunie, ale jedno - wg mnie - było OK. Podręczniki do określonej klasy były JEDNE. Był jeden komplet przez lata, można było przekazywać książki kolejnym dzieciom, posługiwać się używanymi. W końcu wiedza podstawowa nie zmienia się z roku na rok. Dopiero na studiach wykładowcy decydowali o wyborze konkretnych autorów.
Teraz ta niby "konkurencyjność" powoduje, że zakresy wiadomości w poszczególnych podręcznikach rosną do bezsensownych rozmiarów i dzieci zamiast rozwijać się i uczyć tego, co im w życiu będzie naprawdę potrzebne, nabijają sobie głowy osmoregulacją, benzoesanem czy logarytmami.
Nie mówię, ze te rzeczy są zbędne, ale są potrzebne określonej grupie, która i tak poznaje to dogłębnie na studiach, bo w szkołach podstawowych czy średnich funkcjonuje to na zasadzie 3 x Z (Zakuć, Zdać, Zapomnieć).
Kolejna sprawa to sposoby uczenia. Nie wiem, na ile jest to spowodowane wytycznymi "odgórnymi" a na ile własną inwencją (czy jej brakiem), ale praktycznie poza pierwszymi latami później nigdzie nie stosuje się interaktywnych sposobów uczenia. Nie słyszałem, żeby któryś z nauczycieli prowadził np. dyskusję kierowaną, burzę mózgów, pracę w grupach, udzielał prawidłowo informacji zwrotnej czy wykorzystywał prezentację multimedialną lub flipcharty - oczywiście w prawidłowy sposób. A od tego zależy m.in. jak szybko i jak skutecznie przyswajana jest wiedza. Nawet zwykły wykład rządzi się określonymi prawami, które wpływają na jakość przekazu.
Zmiany wymaga cały system, z podejściem nauczycieli włącznie, a nie jeden podręcznik, choć od czegoś trzeba zacząć.