Idzie bój o dwukadencyjność wójtów. Koalicja podzielona. Nawrocki się waha
Zniesienie limitu dwóch kadencji na funkcji wójta, burmistrza i prezydenta to kolejny polityczny temat, z którym będzie się musiał zmierzyć obóz rządzący. Koalicjanci są w tej sprawie jednak niejednomyślni. Z kolei prezydent-elekt wcale nie zamierza twardo bronić tej reformy PiS sprzed kilku lat.
Zasadę limitującą liczbę kadencji lokalnych włodarzy PiS wprowadził w 2018 roku. Jednocześnie wydłużono czas kadencji z 4 do 5 lat i przyjęto, że zasada dwukadencyjności będzie liczona wprzód, co oznacza, że znajdzie ona po raz pierwszy zastosowanie wiosną 2029 roku (miniona kadencja samorządowców została incydentalnie wydłużona o pół roku, by odsunąć wybory lokalne od ostatnich wyborów parlamentarnych). Koalicja rządząca chciała znieść tę zasadę, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom wielu włodarzy, jednak czekała na rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich.
Wraca temat dwukadencyjności
Teraz, mimo przegranej Rafała Trzaskowskiego, który dawał większą szansę podpisania ustawy znoszącej dwukadencyjność, obóz rządzący decyduje się wrócić do tematu. I to na dwa sposoby.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nieoczekiwane słowa. Polityk PiS powiedział to o Trzaskowskim
PSL złożyło w piątek w Sejmie projekt, który znosi zasadę, że wójtem, burmistrzem czy prezydentem miasta można być tylko przez dwie kadencje.
Od 2017 roku mówiliśmy, że to zmienimy, temat był poruszany w kampanii w 2023 roku. A teraz słyszymy spin takiej Partii Razem, że to betonowanie lokalnych układów. Nie potrzebujemy dwukadencyjności, bo zachodzi naturalna zmiana. Samo PSL straciło wielu samorządowców po ostatnich wyborach w 2024 roku. Niedawno w Zabrzu, w ramach referendum, odwołano prezydentkę miasta, zaledwie po roku od rozpoczęcia tej kadencji - wskazuje rozmówca.
Z drugiej strony swój projekt już złożyła grupa senatorów. Jak mówi jeden z nich, Wadim Tyszkiewicz (z koła Niezależni i Samorządni), podpisani są pod nim przedstawiciele różnych opcji politycznych, nawet z PiS. - Rozumiem dobre chęci ludowców, ale po co składać drugi wniosek, skoro jeden jest już gotowy, złożony i tylko czeka na decyzje marszałek Kidawy-Błońskiej na jego procedowanie - mówi Wadim Tyszkiewicz.
Warunki Platformy
Najważniejsze pytanie to, co z postulatem zrobi KO? Na razie oficjalnego stanowiska nie ma.
W KO jest spora grupa samorządowców, w tym prezydenci największych miast, którzy albo są członkami KO, jak Rafał Trzaskowski w Warszawie, czy Jacek Jaśkowiak w Poznaniu, albo startowali z poparciem tego ugrupowania jak Aleksandra Dulkiewicz w Gdańsku. Oni na pomysły zniesienia dwukadencyjności będą patrzyli przychylnie.
Jestem za zniesieniem. Niech decydują obywatele - ocenia pomysł dla money.pl Rafał Trzaksowski.
To zapowiada dyskusję w partii na ten temat. Pytanie także, jakie zdanie zajmie w tej sprawie Donald Tusk. - Premierowi kiedyś to rozwiązanie się podobało, na pewno jest część samorządowców, którzy mają udzielne księstwa i mówiąc kolokwialnie, odbija im palma i myślą, że życie ich nie dopadnie - przyznaje osoba z otoczenia szefa rządu. - To chyba zdrowy układ, że nie możesz rządzić wiecznie. Czemu prezydent ma ograniczenie do dwóch kadencji, a oni nie? Choć pewnie nie będzie większości dla pomysłów PSL - dodaje rozmówca.
Mariusz Witczak, poseł KO, uważa, że nie może być prostego zniesienia limitu pełnienia funkcji, ponieważ gdy został wprowadzony, jednocześnie wydłużono kadencję. - Taki powrót byłby traktowany jako koło ratunkowe, pomysł czysto polityczny, a nie rozwiązanie problemów ludzi. Polacy nie żądają odblokowania kadencyjności, jeśli znosić ten limit, to w zamian należy wprowadzić funkcjonalne rozwiązania usuwające obecne wady - podkreśla poseł KO.
Zdaniem Witczaka powinny one polegać na po pierwsze na profesjonalizacji korpusu urzędniczego w samorządach. Jak podkreśla poseł, coraz mniej decyzji podejmowanych jest przez władze centralne, co oznacza rosnącą odpowiedzialność samorządów. Dlatego kluczowe staje się utworzenie samorządowego korpusu urzędniczego na wzór służby cywilnej, który nie podlegałby decyzjom politycznym i nie byłby wymieniany razem ze zmianą politycznego wahadła. W skład takiego korpusu zaliczono by takie funkcje jak: sekretarz samorządu, skarbnik, dyrektor biura rady, czy inne, kluczowe w JST.
Kolejna propozycja to ustawa o standardzie usług publicznych. -Tak jak ZUS czy KRUS muszą zapewniać takie same usługi niezależnie od lokalizacji, tak samo powinno być z urzędami gmin. Jeśli istnieją określone kryteria wydawania pozwoleń na budowę, nie może być tak, że gdzieś proces przebiega szybciej, a gdzieś wolniej, łamiąc ustawowe terminy - mówi Witczak. Dodaje, że konieczne są konsekwencje dla urzędnika wynikające z naciągania prawa na niekorzyść obywatela.
Wreszcie trzecia kwestia to zmiana relacji między wójtem, burmistrzem czy prezydentem a radą. Jak podkreśla poseł KO, jeśli ograniczenie do dwóch kadencji zostanie zniesione, to władza wykonawcza zostałaby wzmocniona. Pytanie, czy w takim razie nie wzmocnić pozycji rady w procesie decyzyjnym, np. przez danie jej kompetencji wskazywania wiceprezydenta czy wiceburmistrza. - Kadencyjność miała być ograniczeniem zapobiegającym petryfikacji władzy. Dziś warto zastanowić się, czy nie lepiej byłoby skupić się na innych mechanizmach służących temu celowi - podkreśla Witczak.
Koalicjanci sceptyczni
Pozostali koalicjanci mają raczej sceptyczne stanowisko w sprawie zniesienia limitu.
Jesteśmy zwolennikami utrzymania zasady dwukadencyjności samorządowców. Ta zasada jest remedium na problemy polskiego samorządu. Decyzja jest uszanowaniem głosu samorządowców Polski 2050, którzy za takim stanowiskiem opowiedzieli się niemal jednogłośnie na ostatnim forum samorządowym - podkreśla Jan Szyszko, wiceminister funduszy i polityki regionalnej z nadania Polski 2050.
Podobnego zdania jest Lewica. - Nie ma co betonować samorządów i blokować demokracji. Dwukadencyjność powinna zostać utrzymana, więc mamy tu diametralnie inne zdanie niż ludowcy - mówi rzecznik Lewicy Łukasz Michnik.
Pytanie, czy tego rodzaju wątpliwości nie rozwieje chłodna polityczna kalkulacja większości posłów, że jeśli limitu kadencji nie zniosą, to w kolejnych wyborach w 2027 roku wyhodują sobie naturalną konkurencję o mandaty w postaci znanych samorządowców, którzy - mają perspektywę końca swojej kariery na fotelu burmistrza czy prezydenta miasta - postanowi wystartować do Sejmu.
Nawrocki się waha
Drugim istotnym graczem w tym procesie będzie oczywiście prezydent-elekt Karol Nawrocki, bo to już za jego kadencji ustawa może trafić na prezydenckie biurko. I choć była to jedna ze sztandarowych reform PiS, to wygląda na to, że Karol Nawrocki nie zamierza jej bezwzględnie bronić.
- Wstępnie już o tym temacie dyskutowaliśmy - przyznaje rozmówca z otoczenia prezydenta-elekta. Jak słyszymy, wniosek z tych dyskusji ma być dwojaki.
- Z jednej strony mamy młodych burmistrzów, z pomysłami, którzy mogą rządzić dłużej niż 10 lat i wcale nie muszą się otorbić jakimiś układami lokalnymi. Z drugiej strony powstały jednak pewne synekury, wskutek czego komuś "z zewnątrz" trudniej jest rozbić ten lokalny beton. Na tę chwilę Karol Nawrocki mówi mniej więcej tak: "zniesienie dwukadencyjności to niezły pomysł, ale istnieje ryzyko, że większość samorządowców wykorzysta to dla własnych celów" - mówi rozmówca zbliżony do prezydenta-elekta.
Duety Putin-Miedwiediew
Socjolog polityki Jarosław Flis uważa, że dwukadencyjność rodzi zarówno zjawiska negatywne i pozytywne, choć tych pierwszych jest więcej. Te pierwsze to np. obchodzenie zakazu przez tworzenie tandemów w samorządach.
- Burmistrzowie mają zastępców i dobranie się w duety jest oczywiście trudniejsze niż jedynowładztwo przez kilka kadencji, ale możliwe. Będzie gra, który z nich jest Putinem i Miedwiediewem, na zasadzie: później ja będę zastępcą, a ty burmistrzem. Tak można rządzić przez 20 lat -podkreśla Jarosław Flis. Po drugie, dwukadencyjność osłabia konkurencję w samorządzie. - Jeśli jesteś 35-letnim radnym w gminie i widzisz, że twojemu burmistrzowi odbija, to jeśli limitu nie ma, to startujesz jako jego konkurent w najbliższych wyborach, a jak limit jest, to czekasz, aż sam odejdzie - podkreśla ekspert.
Pozytywnym aspektem jest za to przewidywana rotacja w parlamencie. Jak zauważa Flis, konsekwencje dwukadencyjności dotyczą obecnie 1,5 tys. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Tylu z nich nie może ubiegać się o kolejny wybór z powodu limitu. - Spodziewam się, że w kolejnym Sejmie będzie bardzo wysoka rotacja. Dużo posłów i senatorów może pożegnać się ze stanowiskami. Albo wpuszczą tych burmistrzów do partii i ci ich wygryzą. Albo jak ich nie wpuszczą, to burmistrzowie założą nową partię i też ich wygryzą - podkreśla Flis.
Badacz jest zwolennikiem zniesienia limitu, podkreśla, że i bez niego rotacja na stanowiskach włodarzy samorządowych jest wyższa niż wśród posłów. Porównał dane ilu włodarzy wybranych w wyborach 2006 roku dotrwało do dziś na swoich funkcjach. To 13 proc. - To naprawdę jest potężna selekcja. Wyborcy nie mają problemu z ich odsiewaniem. W ciągu tego okresu cztery razy częściej wyrzucali burmistrzów niż ich zostawiali - konkluduje politolog. W przypadku posłów ten odsetek jest wyższy, bo 15 proc. wybranych w 2007 roku sprawuje dziś mandat.
Zdaniem Jarosława Flisa warto znieść limit, ale w zamian wprowadzić ograniczenia wzmacniające opozycję w samorządach lub osłabiające bonus, jaki ma burmistrz czy wójt, startując z pełnionej funkcji.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl