Koniec ery Atlasa. Nowa strategia USA to wstrząs dla gospodarki UE
Narodowa Strategia Bezpieczeństwa USA definitywnie kończy okres amerykańskiego parasola ochronnego. Dokument sygnalizuje duże zmiany w podejściu Waszyngtonu do współpracy transatlantyckiej w obszarze handlu, energetyki i obronności. - Realne możliwości Stanów Zjednoczonych uległy zmniejszeniu - słychać ze strony ekspertów.
Publikacja nowej National Security Strategy przez administrację Donalda Trumpa wywołała po obu stronach Atlantyku polityczne trzęsienie ziemi. Dokument, będący drogowskazem dla amerykańskiej dyplomacji i sił zbrojnych na najbliższe lata, zrywa z dotychczasowym paradygmatem USA jako "żandarma świata". Zamiast tego Waszyngton proponuje powrót do twardego realizmu, w którym sojusze są transakcyjne, a bezpieczeństwo jest towarem, za który trzeba zapłacić. I to słono.
"Dni, kiedy Stany Zjednoczone podtrzymywały cały porządek światowy jak Atlas, już minęły" - ogłoszono w dokumencie, zapowiadając przeniesienie odpowiedzialności za bezpieczeństwo w poszczególnych regionach na sojuszników Ameryki. Analitycy są zgodni: to najostrzejsze przewartościowanie amerykańskiego podejścia do Europy od czasów zakończenia zimnej wojny.
Koniec ery "pasażera na gapę"
Kluczowym przesłaniem dokumentu jest odrzucenie roli USA jako gwaranta globalnego porządku liberalnego, który ponosi koszty ochrony sojuszników często wbrew własnym interesom ekonomicznym. Łukasz Wojdyga, analityk ds. międzynarodowych Warsaw Enterprise Institute zwraca uwagę, że nie jest to izolacjonizm w klasycznym rozumieniu, lecz powrót do "zdrowej doktryny", w której państwo dba przede wszystkim o swoich obywateli, granice i gospodarkę. To podejście, określane mianem "America First", w praktyce oznacza koniec ery darmowego bezpieczeństwa dla Europy.
Trump krytykuje Zełenskiego. Tak powiedział o Ukrainie i Rosji
W nowej strategii Stary Kontynent został zdegradowany w hierarchii priorytetów Waszyngtonu. Europa zajmuje dopiero trzecie miejsce - po regionie Indo-Pacyfiku (kluczowym ze względu na rywalizację z Chinami) oraz Półkuli Zachodniej. Co więcej, dokument określa Europę mianem "kluczowego, lecz poważnie osłabionego partnera". Diagnoza ta jest brutalna: brak pewności siebie, brak zdolności wojskowych, brak wizji strategicznej i chroniczna niestabilność polityczna.
Marek Budzisz, ekspert ds. międzynarodowych, wskazuje, że amerykańska strategia jest logiczną konsekwencją oceny realnych możliwości USA. - Te realne możliwości Stanów Zjednoczonych uległy zmniejszeniu i doktryna, którą właśnie przedstawiono, jest skutkiem oceny tych możliwości - zauważa analityk. Dodaje, że w dokumencie wprost pada stwierdzenie, iż Europa, traktowana jako suma potencjałów, jest silniejsza od Federacji Rosyjskiej, więc nie ma przeszkód, by broniła się sama. Przeszkodą jest jedynie brak woli politycznej - stwierdził w podcaście "Korespondent" emitowanym na YouTube.
"Cywilizacyjne wymazanie" i szok kulturowy
To, co najbardziej zszokowało zachodnioeuropejskie elity, to nie tyle żądania finansowe, co język, jakim opisano kondycję społeczną Europy. Strategia porusza wątki, które w europejskim mainstreamie uznawane są za tabu. Waszyngton wprost ostrzega przed "demograficzną i kulturową transformacją" kontynentu.
W dokumencie pojawia się teza, że w ciągu najbliższych dekad niektóre państwa NATO mogą stać się większościowo nieeuropejskie pod względem etnicznym i kulturowym. Amerykańscy stratedzy stawiają fundamentalne pytanie: czy takie społeczeństwa będą podzielać sentyment do "porządku atlantyckiego" i czy będą gotowe go bronić? Użyte sformułowanie o ryzyku "cywilizacyjnego wymazania" Europy wywołało furię wśród polityków liberalnych.
- To język, który można by usłyszeć jedynie w dziwacznych umysłach ludzi Kremla - skomentował ostro Carl Bildt, były premier Szwecji. CNN w swojej analizie podkreśla, że strategia posługuje się retoryką bliską teorii "wielkiej wymiany", oskarżając UE o tłumienie wolności słowa i paraliż regulacyjny.
Jednak z perspektywy Waszyngtonu nie jest to publicystyczna prowokacja, lecz chłodna kalkulacja ryzyka sojuszniczego. USA obawiają się, że Europa bez silnej tożsamości stanie się niezdolna do walki i podatna na wpływy zewnętrzne. Dlatego też strategia otwarcie krytykuje centralizację Unii Europejskiej, uznając, że niszczy ona suwerenność państw narodowych, które są jedynym realnym podmiotem stosunków międzynarodowych.
Rosja: Od wroga do partnera w stabilizacji?
Największe obawy w Europie Środkowo-Wschodniej budzi jednak fragment dotyczący Rosji. Choć USA nadal wspierają Ukrainę w dążeniu do przetrwania jako niepodległe państwo, nowa strategia zmienia akcenty. Celem nie jest już "strategiczna porażka" Rosji, lecz przywrócenie "strategicznej stabilności".
Piotr Arak ostrzega w opinii dla money.pl, że strategia minimalizuje opis zagrożenia ze strony Moskwy, co może osłabiać spójność NATO. Dokument sugeruje, że USA chciałyby, aby to Europa przejęła ciężar stabilizowania relacji z Rosją. Waszyngton uznaje za swój interes szybkie zakończenie wojny w Ukrainie - niekoniecznie na warunkach Kijowa, ale na warunkach, które ograniczą ryzyko niekontrolowanej eskalacji nuklearnej i pozwolą USA skupić się na Chinach.
- Najszczęśliwszym krajem, który to przeczyta, jest Rosja - ocenił gorzko były premier Łotwy Krisjanis Karins. Kaja Kallas, szefowa unijnej dyplomacji, starała się tonować nastroje podczas Doha Forum, przypominając, że USA pozostają największym sojusznikiem, ale przyznała, że Europa zbyt długo nie doceniała własnej siły w konfrontacji z Moskwą. Kallas skrytykowała jednocześnie pomysły "ziemia za pokój", które pośrednio wypływają z nowej strategii.
Gospodarka: Dominacja energetyczna i koniec zielonych mrzonek
Nowa strategia to nie tylko wojsko, to przede wszystkim gospodarka. Dokument zapowiada reindustrializację USA i dążenie do "dominacji energetycznej". Waszyngton ogłasza koniec polityk klimatycznych opartych na redukcji emisji jako priorytecie strategicznym. To cios w samo serce unijnego Zielonego Ładu.
Stany Zjednoczone zamierzają wykorzystać swoje zasoby ropy i gazu jako broń gospodarczą i narzędzie dyplomatyczne. Oczekują od Europy otwarcia rynków i rezygnacji z protekcjonizmu, grożąc jednocześnie cłami w przypadku braku "uczciwego traktowania".
Jak zauważa Łukasz Wojdyga, nadmierne elementy protekcjonizmu gospodarczego w strategii USA mogą w dłuższej perspektywie osłabiać wolny handel, co jest ryzykowne także dla Polski.
Z perspektywy biznesowej oznacza to, że europejskie firmy będą musiały konkurować z amerykańskim przemysłem, który korzysta z tańszej energii i mniejszych obciążeń regulacyjnych. Presja na zwiększenie wydatków zbrojeniowych w Europie (do czego wzywa strategia) może być jednak szansą dla przemysłu obronnego, pod warunkiem, że zamówienia nie popłyną szerokim strumieniem wyłącznie do koncernów zza oceanu.
Polska jako nowy hub bezpieczeństwa? BBN ocenia
W tym ponurym dla "starej" Europy krajobrazie, Polska i region Europy Środkowo-Wschodniej (CEE) jawią się jako jasny punkt. Strategia wskazuje nasz region jako "szczególnie perspektywiczny". Waszyngton docenia tu polityczną energię, świadomość historyczną i determinację obronną - cechy, których zdaniem autorów dokumentu brakuje na Zachodzie.
Biuro Bezpieczeństwa Narodowego w swojej analizie wskazuje, że strategia otwiera przed Polską nowe możliwości. To wzrost znaczenia strategicznego: przesunięcie środka ciężkości NATO na wschód; lepsza współpraca przemysłowa: zapowiedź inwestycji w infrastrukturę i sprzedaż nowoczesnej broni; oraz uniezależnienie od Brukseli: promowanie relacji dwustronnych i wsparcie dla suwerenności państw narodowych.
Czas decyzji
NSS 2025 stawia Europę przed egzystencjalnym wyborem. Albo kontynent "obudzi się" - jak sugeruje Wojdyga - i zacznie inwestować w realną siłę, odchodząc od ideologicznych projektów bez poparcia społecznego, albo pogrąży się w marginalizacji, stając się skansenem zależnym od łaski mocarstw.
Dla Polski nowa strategia jest wyzwaniem, ale i szansą na ucieczkę do przodu. Wymaga ona jednak od polskich elit politycznych porzucenia myślenia życzeniowego. W tej nowej grze liczy się twarda waluta: dywizje, czołgi, PKB i wola polityczna. Sentymenty i historyczne zasługi właśnie przestały być środkiem płatniczym w relacjach transatlantyckich.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl