Internetowe "telezakupy" zyskują popularność od wielu miesięcy. Sprzedażowe transmisje na Facebooku czy innych serwisach organizowały jednak do tej pory osoby prywatne bądź początkujący projektanci. Teraz po narzędzie sięgają więksi gracze.
Na przykład marka Quiosque, należąca do bydgoskiej spółki PBH. Pierwsza transmisja odbyła się 20 marca na Facebooku. Firma nie ukrywa, że pomysł wymusiło zamknięcie większości ze 180 salonów sieci.
Jak mówi Sergii Sologubovskyi, manager firmy ds. e-commerce, "efekt był natychmiastowy", a transmisje śledziły od razu setki klientów. - Ich liczba rośnie wraz z każdą emisją - dodaje. Ostatni "live" firmy Quiosque zgromadził już ok. 18 tys. widzów.
Czytaj też: Polska po koronawirusie. Chcemy oszczędzać, jeździć autami i korzystać z prywatnej opieki zdrowotnej
W tej chwili transmisje są organizowane dwa razy w tygodniu. Przedstawiciele firmy mówią, że wyniki tych działań są obiecujące. Niewykluczone, że nie znikną one, gdy sklepy zostaną już ponownie otwarte.
Nie tylko duże firmy odzieżowe korzystają zresztą z tego narzędzia. Po wybuchu pandemii trzeba było też zamknąć second handy. One też zaczęły sprzedawać ubrania przez transmisje. Na przykład sklep "JAMA-m wszystko" z Białegostoku potrafi zebrać na transmisji ok. 2 tys. potencjalnych klientów.
Krakowska Drogeria Pigment poszła inną drogą i zaoferowała sprzedaż przez komunikator WhatsApp. Klient może połączyć się ze sklepem i powiedzieć, czego potrzebuje. Na podstawie rozmowy sklep wysyła wiadomość tekstową z listą zakupów. Zamówienie można potem zrealizować w sklepie internetowym.
Piwo na "domową imprezę"
Nowych sposobów na sprzedaż szukają zresztą firmy z niemal każdej branży. Lindt Polska, sprzedawca znanych czekoladek, wprowadził sprzedaż przez telefon. Wystarczy zadzwonić pod podane na stronie numery i złożyć zamówienie. Warunek? Trzeba kupić słodkości za przynajmniej 100 zł. - Koszt dostawy pozostaje po naszej stronie - zapewnia firma.
- Czekoladę czy ubrania dosyć łatwo można w ten sposób sprzedać - komentuje szef jednej z firm, zajmujących się produkcją piwa rzemieślniczego. - My mieliśmy więcej problemów. Bo przecież nie można sprzedawać alkoholu przez internet - dodaje.
- Jednak musieliśmy coś wymyślić. Duże browary sobie radziły, ale firmy wytwarzające takie piwa jak my, miały spadki rzędu 70-80 proc. Wszystko przez pozamykane lokale gastronomiczne i bary. To tam najwięcej zwykle sprzedajemy - tłumaczy.
Usługa lekarstwem na obostrzenia
Jednak firma znalazła wyjście. - Świadczymy usługę cateringową, dowożąc alkohol dla klientów, którzy organizują sobie w domach imprezy. A przecież każdy może zorganizować taką imprezę w domu, nawet w dwie osoby - uśmiecha się szef firmy. Jak dodaje, urzędy kilku miast nie miały nic przeciwko - i wydały zgody na taką sprzedaż piwa do domów.
- Nie jest tak, że to wielki biznes. Ale sprzedaż piwa przez telefon pozwala nam teraz przetrwać. Gdyby nie to, to mielibyśmy gigantyczne problemy. Bo przecież mieliśmy litry piwa w magazynach, musieliśmy coś z nim zrobić. A nie każde piwo ma długi okres ważności - dodaje.
Szef browaru woli jednak zachować anonimowość. - Oczywiście to, co robimy jest w stu procentach legalne, weryfikujemy też, czy nasi klienci są pełnoletni. Nasi klienci natomiast są rozsądni i wcale nie organizują wielkich imprez. Po prostu chcą się delektować w domu dobrym piwem. Ale szczerze mówiąc, nie chcemy tu jakiegoś większego rozgłosu - dodaje.
- Nadchodzi kryzys, a świat handlu pewnie się zmieni w ciągu najbliższych miesięcy nie do poznania. Dlatego podobnych eksperymentów będzie coraz więcej. A pewnie nawet te firmy, które eksperymentowały z alternatywnymi kanałami sprzedaży, mogą mieć niebawem problem z przetrwaniem na rynku - opowiada nam menedżer w dużej firmie handlowej. - My też zaraz wdrożymy swoje nowe pomysły. Będzie ciekawie - zapewnia.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie