Media: afera w Straży Granicznej. Symulator za 2,5 mln zł bez certyfikatu
Symulator lotu kupiony przez Straż Graniczną za 2,5 mln zł nie ma certyfikatu i nie nadaje się do szkolenia pilotów. Drogi sprzęt ustawiono w magazynie, a pilotów trzeba będzie wysyłać do zewnętrznych ośrodków na szkolenia. Mógł zostać uszkodzony, bo bawiły się na nim dzieci funkcjonariuszy. Sprawą zajmuje się CBA - informuje Radio Zet.
Symulator stanął w bazie w Gdańsku przy Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy, gdzie swoją siedzibę ma I Wydział Lotniczy SG. Według funkcjonariuszy już samo umieszczenie urządzenia budzi kontrowersje.
Wstawiono je do hangaru, gdzie na co dzień stoją dwa samoloty Turbolet używane przez pograniczników. Jest w miejscu, gdzie wcześniej był składzik mechaników. Trzymali tu części do Turboletów, oleje, smary - wynika z informacji Radia Zet.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak filozof stworzył giganta branży motoryzacyjnej? Krzysztof Oleksowicz w Biznes Klasie
To urządzenie w ogóle nie powinno być użytkowane, skoro znajduje się w miejscu niespełniającym wymagań dotyczących bezpieczeństwa -przekonuje rozmówca "Zetki" ze Straży Granicznej.
Ale to nie jedyny problem. Informatorzy Radia Zet kwestionują przede wszystkim sam zakup symulatora wartego 2,5 mln zł. Dlaczego? - Symulator nie jest certyfikowany. Jak trzeba przeprowadzić szkolenie pilotów z użyciem symulatora dopuszczające do lotów, to trzeba wysyłać ludzi na szkolenia do profesjonalnych ośrodków poza Strażą Graniczną. Przecież to kuriozalne - tłumaczy informator.
W gdańskiej bazie SG krążą plotki o tym, że pogranicznicy, którzy mieli dostęp do symulatora, zabierali do niego swoje dzieci. Podczas jednej z takich wizyt miało dojść do uszkodzenia sprzętu. Część ustaleń Radia Zet potwierdził rzecznik komendanta głównego SG ppłk Andrzej Juźwiak.