Polska stanie się plastikowym śmietnikiem Europy? Rząd zaspał z ważnymi przepisami
Od 2 lat polski rząd nie przyjął ustawy zakazującej sprzedaży plastikowych produktów jednorazowego użytku. Im dłużej będzie zwlekał z wdrożeniem tzw. dyrektywy plastikowej, tym dłużej do Polski mogą spływać tony plastikowych śmieci.
Brak reakcji polskiego rządu na tzw. dyrektywę plastikową może spowodować, że Polska stanie się śmietnikiem Europy. Wspomniany dokument Komisja Europejska przyjęła wiosną 2019 r.
Chodzi w nim o to, by ze Starego Kontynentu zniknęły plastikowe produkty jednorazowego użytku. Są to plastikowe sztućce (widelce, noże, łyżki i pałeczki), talerzyki i inne naczynia, słomki do napojów, patyczki do uszu, rączki do balonów, pojemniki na żywność, a także styropianowe kubeczki. To one w ogromnej mierze odpowiadają za zanieczyszczenie naszej planety.
Wśród zakazanych materiałów są także tworzywa ulegające oksydegradacji, czyli rozpadające się pod wpływem powietrza. Ich wadą jest to, że powstaje z nich mikroplastik.
Kaucja na butelki plastikowe. Kiedy wejdzie w życie?
Dwa lata nie wystarczyły polskiemu rządowi, by napisać stosunkowo prostą ustawę, wykluczającą obrót tymi produktami. Dyrektywa, która miała obowiązywać w całej Europie od początku lipca 2021 r., w Polsce nie działa.
– Zdziwiłam się, kiedy w nadmorskim barze dostaliśmy plastikowe talerzyki, sztućce i piwo w plastikowych kubeczkach. Czytałam przecież, że od lipca wchodzą w życie przepisy, według których to niemożliwe, nielegalne – mówi w rozmowie z money.pl pani Anna z Raciborza, która zgłosiła się do nas za pośrednictwem platformy #dziejesie.
Czeka nas zalew jeszcze tańszego plastiku?
Plastik nie zniknął, bo odpowiednia ustawa nie została uchwalona, nie jest nawet gotowa. Plastikowe jednorazówki możemy kupić w sklepach, a dostawcy dla gastronomii ciągle zapewniają je w bajecznie niskich cenach. Widelec i nóż kosztują łącznie ok. 10 groszy, drugie tyle trzeba zapłacić za talerzyk. Za 20 groszy można mieć komplet sztućców. W hurcie jest jeszcze taniej.
Co więcej, teraz możemy mieć do czynienia z zalewem taniego plastiku z krajów, w których nie wolno go już sprzedawać.
– Niestety przez te opóźnienia możemy być narażeni na dodatkowy, nieplanowany import zakazanych produktów, których nie da się zbyć w innych krajach unijnych – mówi w rozmowie z money.pl Piotr Barczak z Europejskiego Biura ds. Środowiska (European Environmental Bureau) i Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste.
- Biorąc pod uwagę dziurawy system gospodarki odpadami i duże możliwości manewrów firm produkujących, można spodziewać się różnych scenariuszy. Na przykład, że te niesprzedane talerzyki i sztućce wjadą do nas jako surowiec do recyclingu, ale trafią np. do spalarni. Można snuć różne przypuszczenia. W każdym razie krytyka administracji za brak wdrożenia dyrektywy jest jak najbardziej na miejscu – dodaje w rozmowie z money.pl Magda Figura z Greenpeace Polska.
Kto i ile zapłaci za zaniechanie?
Co ciekawe, za nieuchwalenie przepisów do dyrektywy nie grożą nam (przynajmniej na razie) bezpośrednie kary, ale i tak dostaniemy po kieszeni.
– Kraje członkowskie stanowią przykład tego, że zaimplementowanie dyrektyw Parlamentu Europejskiego w przewidzianym na to czasie jest jak najbardziej możliwe. Wszystko zależy od chęci i woli organów decyzyjnych, w tym rządzących. Niestety, opóźnianie procesu wdrożenia dyrektywy i dostosowania do niej prawa krajowego może spotkać się z przykrymi konsekwencjami dla polskiego budżetu – ocenia Anna Larsson, dyrektor proekologiczne organizacji Reloop Europe.
Wyjaśnia, że od początku bieżącego roku obowiązuje tzw. "Plastic Levy", czyli unijna opłata, która będzie naliczana za każdy kilogram nieprzetworzonego plastiku. Polska - tak jak i inne unijne kraje - zobowiązana jest płacić 800 euro za każdą tonę tworzyw sztucznych, które nie zostały poddane recyklingowi.
Nie tylko Polska spóźniła się z wdrożeniem dyrektywy. Jak podaje Greenpeace, odpowiednie przepisy nie działają też w Austrii, Chorwacji, Włoszech, Portugalii, Słowenii i Hiszpanii, częściowo też w Irlandii. Większość z tych państw ma już jednak gotowe rozwiązania, które są obecnie procedowane.
Rok opóźnienia? To możliwe
A Polska? "Obecnie projekt ustawy jest po konsultacjach publicznych i uzgodnieniach międzyresortowych. Opracowywana jest wersja uwzględniająca część zgłoszonych uwag, a następnie zostanie ona przekazana do dalszych prac legislacyjnych" – odpowiada na nasze pytania biuro prasowe resortu klimatu i środowiska.
Zdaniem organizacji ekologicznej WWF oznacza to, że ustawa prawdopodobnie trafi do Sejmu jesienią. Zazwyczaj prace w parlamencie trwają kilka miesięcy, zanim dokumenty trafią do podpisu prezydenta. Zamiast w 2021 r., ustawa może więc nabrać mocy dopiero w 2022 r.
Ministerstwo klimatu tłumaczy, że opóźnienia są spowodowane pandemią i zrzuca odpowiedzialność na Brukselę.
"Komisja Europejska dopiero w ostatnich tygodniach wydała wytyczne dot. dyrektywy SUP, czyli z opóźnieniem wynoszącym ok. 10 miesięcy od przewidzianego w dyrektywie terminu. Miało to wpływ, oprócz dużej złożoności proponowanych w projekcie ustawy rozwiązań wdrażających dyrektywę, na wydłużenie procesu legislacyjnego projektowanej ustawy" – twierdzi resort środowiska.
– Tekst dyrektywy został opublikowany na długo przed wybuchem pandemii, ponad dwa lata temu, w czerwcu. Poza tym pandemia COVID-19 spowodowała powstanie nowego, globalnego źródła odpadów pocovidowych, czyli maseczek ochronnych i rękawiczek. Opóźnienie w działaniach świadczy o braku woli politycznej do zmiany – twierdzi z kolei WWF.
Inne organizacje dodają, że wytyczne KE nie są potrzebne do implementacji dyrektywy, pomagają jedynie w jej interpretacji. Inne państwa UE poradziły sobie bez nich i wprowadziły nowe przepisy w terminie.