Narodowy Bank Polski tylko w lutym dokupił około 30 ton złota, najwięcej od czerwca 2019 r. W wyniku tych transakcji zasób tego metalu w oficjalnych aktywach rezerwowych NBP zwiększył się do nieco ponad 480 ton. Oznacza to, że udział złota w rezerwach przebił 19 proc., zbliżając się do wyznaczonego przez prezesa Adama Glapińskiego celu 20 proc. Dla porównania, przez długi czas, do 2019 r., udział ten nie przekraczał 5 proc.
O tym, że polski bank centralny od kilku lat dokupuje złoto, trudno się nie dowiedzieć. NBP informuje o tym m.in. w spotach publikowanych w mediach społecznościowych i stacjach radiowych, a także w artykułach sponsorowanych. Prezes NBP regularnie mówi o tym także podczas comiesięcznych wystąpień, które siłą przyzwyczajenia nazywane są niekiedy "konferencjami prasowymi".
"Polska konsekwentnie buduje swoje rezerwy złota. Narodowy Bank Polski pod kierownictwem prof. Adama Glapińskiego realizuje długoterminową strategię zwiększania udziału tego kruszcu w rezerwach dewizowych. Polski bank centralny posiada już ponad 450 ton złota" – głosił jeden z takich artykułów sponsorowanych, opublikowany w lutym na stronie jednego z największych ogólnokrajowych dzienników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nieszablonowa komunikacja NBP
Z artykułu, podobnie jak z innych komunikatów banku centralnego, dowiemy się sporo o znaczeniu złota w rezerwach dewizowych. NBP informuje, że kruszec ten "jest fundamentem bezpieczeństwa finansowego, gwarantem stabilności w wymianie międzynarodowej i zabezpieczeniem wszystkich Polaków na wypadek nadzwyczajnych okoliczności". Dalej tłumaczy, że złoto nie jest emitowane przez żaden rząd czy instytucję, a więc nie wiąże się z nim ryzyko kredytowe. To odróżnia je od aktywów w walutach obcych, takich jak dolar i euro, które stanowią lwią część rezerw NBP. Poza tym jest trwałe i płynne, dzięki czemu jest zabezpieczeniem finansowym Polski na wypadek ewentualnych kryzysów.
Z tekstu dowiemy się jednak również, że złoto pozwala dobrze zarobić, oferując w dłuższym okresie wyższe realne stopy zwrotu niż amerykańskie obligacje. "W długim okresie złoto skutecznie chroni wartość realną aktywów" – czyli zyskuje na wartości szybciej, niż rosną ceny w gospodarce.
"Przykłady z ostatnich dekad, takie jak: kryzys subprime, pandemia COVID-19 czy wojna w Ukrainie, pokazują, że złoto przynosi dodatni zwrot niezależnie od sytuacji na rynku akcji czy obligacji" – czytamy. Te zdania wyglądają jak skopiowane z folderu reklamowego firm handlujących złotem inwestycyjnym. A w jednym ze spotów w serwisie YouTube prezes Glapiński niczym doświadczony przedstawiciel handlowy zapewnia, że "złoto w długim terminie zyskuje zawsze na wartości".
Oto ten spot:
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie zamierzam kwestionować strategii zarządzania rezerwami NBP, bo nie mam ku temu żadnych kompetencji. Ekonomiści są wprawdzie podzieleni w ocenach tak znaczącego wzrostu zaangażowania banku centralnego w złoto, które inaczej niż inne składowe rezerw nie przynosi odsetek, ale mniejsza o to. Złoto dokupują też banki centralne innych państw zaliczanych – tak jak Polska – do tzw. rynków wschodzących. Polityka NBP nie jest więc w tym zakresie niestandardowa. Zdecydowanie nieszablonowy jest jednak sposób, w jaki polski bank komunikuje swoje zakupy złota, a nawet to, że w ogóle je komunikuje.
NBP działa jak agencja wizerunkowa
Informacja o tym, że NBP dąży do zwiększenia udziału złota w rezerwach do 20 proc., podana raz wystarczyłaby, aby wzmocnić wiarygodność Polski na rynkach finansowych i upewnić Polaków, że bank centralny dba o bezpieczeństwo finansowe kraju. Media z pewnością raz na jakiś czas sprawdzałyby, korzystając z publikowanych przez bank danych o wielkości rezerw, czy ten plan jest realizowany. Ta sama informacja powtórzona dziesiątki razy staje się kampanią promocyjną: zarówno złota, jak i prezesa Glapińskiego. Komunikaty NBP nie pozostawiają bowiem żadnych wątpliwości, że to on sam podjął decyzję o zakupach złota, która świadczy o "długoterminowej wizji i odpowiedzialności" za aktywa narodowe.
Do statutowych zadań NBP należy m.in. edukacja ekonomiczna i dawniej taki charakter miały wszelkie kampanie tej instytucji w mediach. Adam Glapiński w roli prezesa zastąpił jednak edukację autopromocją i działaniami wizerunkowymi. Często groteskowymi - jak głośny swego czasu spot, wedle którego NBP zatrzymał ceny żywności, choć wcześniej podkreślał wielokrotnie, że ich wzrost był poza jego kontrolą – ale raczej nieszkodliwymi. Z kampanią na temat złota jest inaczej.
Najbardziej skandalicznym rysem tej kampanii są odwołania do cen złota, takie jak wypowiedź prezesa NBP, że kruszec zawsze zyskuje na wartości. W innych komunikatach dowiadujemy się, że pozytywnie wpływa to na wyniki banku centralnego (co nie jest prawdą, jak pisała niedawno na LinkedIn prof. Joanna Tyrowicz, członkini Rady Polityki Pieniężnej). Gdy zaś w mediach pojawiają się wyliczenia, ile NBP na złocie już zarobił, bank centralny nie próbuje ich prostować i zapewniać, że rezerwami nie zarządza z myślą o zysku. Nie informuje też o tym, że jeśli sytuacja geopolityczna się ustabilizuje, kruszec może mocno stracić na wartości.
Ze względu na to, że NBP jako instytucja cieszy się dużym zaufaniem społecznym, wielu odbiorców jego komunikaty może odbierać jako zachętę, aby też zainteresować się złotem. Nie bez znaczenia jest tu wizerunek prezesa NBP, skrupulatnie przezeń pielęgnowany, jako człowieka, który lepiej niż przeciętny Polak orientuje się w zagrożeniach dla stabilności kraju. Skoro on uważa, że bezpieczeństwo finansowe zapewnia dzisiaj tylko złoto, to może warto go posłuchać?
Przeszłe wyniki nie są gwarancją przyszłej stopy zwrotu
Nie wiem, ile osób tak pomyśli, ale nie jest to wydumane ryzyko. Żeby się o tym przekonać, wystarczy poczytać komentarze pod wspomnianym wpisem prof. Tyrowicz albo pod naszym artykułem na jego temat. Często pojawiały się tam opinie, że prezes NBP wykazał się dużym wyczuciem inwestycyjnym (wręcz "geniuszem"), bo przecież od czasu, gdy bank centralny zaczął zwiększać swoje zasoby złota, to ono podrożało o – uwaga – 155 proc. licząc w złotych.
To oczywiście prawda: zawirowania w światowej gospodarce z ostatnich lat – najpierw pandemia Covid-19 i bezprecedensowe poluzowanie polityki pieniężnej, następnie zaś wojna w Ukrainie i w Stefie Gazy, a w końcu niepewność wywołana przez Donalda Trumpa – wywindowały ceny metali szlachetnych do rekordowych poziomów. Tyle że dla oceny, czy zakupy złota przez NBP były dobrą decyzją, nie ma to większego znaczenia. Jeśli ktoś zgadza się, że w niepewnych czasach złoto powinno stanowić istotną część aktywów rezerwowych banku centralnego, to nie zmieni zdania pod wpływem wahań jego cen.
Część świadomych inwestorów zdaje sobie pewnie sprawę z tego, że kruszec może być dobrym zabezpieczeniem portfela. Część jednak traktuje złoto jako zwykłą inwestycję, która ma przynosić zyski.
Tymczasem gwarancji, że metal kupiony dzisiaj – po latach spektakularnych zwyżek notowań – pozwoli jeszcze zarobić, oczywiście nie ma. A co jeśli złoto potanieje? Bank centralny nie musi się tym przejmować. Ale Kowalski, który ulokował w kruszcu dużą część swoich skromnych oszczędności pod wpływem autorytatywnego głosu profesora Glapińskiego, może się poczuć wprowadzony w błąd.
Prezes Adam Glapiński nie rozumie wagi swoich słów
Nie posądzam prezesa Glapińskiego o złą wolę. Przypuszczam, że ani on, ani eksperci z Departamentu Komunikacji NBP, nie pomyśleli o tym, że narracja banku centralnego o złocie może być opacznie rozumiana. Ten brak odpowiedzialności za słowa sam w sobie zasługuje jednak na krytykę. Niefrasobliwe wypowiedzi prezesa Glapińskiego już kilka razy były źródłem nieporozumień – a nawet przysporzyły części Polaków sporych strat. Przypomnę tylko dwa przypadki.
Gdy w 2021 r. inflacja przyspieszała, szef NBP zapewniał, że stopy procentowe nie wzrosną – ba, jeszcze we wrześniu mówił, że podwyżka byłaby "szkolnym błędem", bo wzrost cen jest zjawiskiem przejściowym. Miesiąc później ruszył cykl podwyżek stóp procentowych, wprawiając w osłupienie gospodarstwa domowe, które dopiero co zaciągnęły kredyty.
Niewiele wcześniej, pod koniec 2020 r., Glapiński sygnalizował, że na początku 2021 r. stopy procentowe mogą nawet zmaleć. Już po tygodniu stało się jasne, że był to blef mający na celu osłabienie złotego, co z kolei pozytywnie wpłynęło na wynik NBP i jego wpłatę do budżetu państwa. Wpływem tego wahnięcia kursu na wyniki przedsiębiorstw albo wydatki Polaków, którzy sylwestra postanowili spędzić na nartach za granicą, nikt się nie przejmował.
Straty spowodowane tymi nierozważnymi posunięciami NBP nie są zapewne duże. Ale mogłoby ich nie być wcale, gdyby bank centralny trzymał się swojego mandatu, zamiast działać jak agencja wizerunku prezesa Glapińskiego, który teraz akurat postanowił opromienić się blaskiem złota.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl