Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

Rodzice, którzy byli na zasiłku opiekuńczym, tracą teraz nie tylko zasiłek, ale i pracę

834
Podziel się:

105 tysięcy rodziców, którzy w lipcu zgłosili się już do ZUS po dalszy dodatkowy zasiłek opiekuńczy w związku z COVID-19, odeszło z kwitkiem. Rząd na czas wakacji zawiesił im świadczenie, a z ogólnych przepisów skorzystać nie mogą. Przedszkola są zamknięte w wakacje, a te, które działają "obcych" dzieci nie przyjmują. Pracodawcy masowo wręczają im wypowiedzenia. Zostają więc bez zasiłków i bez pracy. Proszą ZUS o zmianę stanowiska.

Magdalena Kaczorowska z Żar: 26 lipca skończył się dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dziecko z powodu Covid-19. 27 lipca zostałam zwolniona z pracy.
Magdalena Kaczorowska z Żar: 26 lipca skończył się dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dziecko z powodu Covid-19. 27 lipca zostałam zwolniona z pracy.

W poniedziałek napisaliśmy, że rząd zawiesza na czas wakacji dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dzieci do lat 8. oraz niepełnosprawne. Teraz można skorzystać jedynie z tzw. puli ogólnej 60 dni.

Problem w tym, że przysługują one tylko w nagłych przypadkach, np. gdy przedszkole jest zamykane z powodu kwarantanny, a nie przerwy wakacyjnej.

105 tysięcy osób, które w lipcu zgłosiły się już do ZUS po dalszy zasiłek, ma teraz nie lada problem. Twierdzą, że przez nagły zwrot w polityce rządu nie miały szans się przygotować i zabezpieczyć dzieciom opieki.

Wiele placówek jest zamkniętych z powodu przerwy wakacyjnej, a te otwarte nie przyjmują dzieci, które wcześniej do nich nie uczęszczały.

Zobacz także: Obejrzyj także: Zwolnienie z ZUS potrwa dłużej? "Za wcześnie, by o tym mówić"

Albo opieka, albo praca

Jest jeszcze coś, znacznie gorszego. Pracodawcy już ich nie potrzebują. Gdy tylko osoby po opiekuńczym pojawiają się po trzymiesięcznej przerwie w pracy, są zwalniane.

Zarówno okres wypowiedzenia, jak i jego forma uniemożliwiają im skorzystanie z dodatku solidarnościowego, do którego można się zgłosić do końca tego miesiąca. Jest on bowiem wypłacany tylko do 31 sierpnia. Znalazły się więc w podwójnym potrzasku.

"26 lipca skończył się dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dziecko z powodu Covid-19. Dzień później, 27 lipca zostałam zwolniona z pracy z zachowaniem miesięcznego okresu wypowiedzenia, który upłynie 31 sierpnia" – napisała na naszą platformę #dziejesie Magdalena Kaczorowska z Żar.

Pani Magdalena pracowała w małym sklepie. W połowie marca, kiedy nastąpił ogólnopolski lockdown, pracodawca wysłał ją najpierw na zaległy urlop wypoczynkowy, potem na bieżący. Zgodziła się, bo nie chciała stracić pracy. Na urlopie była w sumie przez trzy tygodnie.

Potem szef zaproponował, by złożyła podanie o zasiłek opiekuńczy na dziecko. Wychowuje z partnerem 5-letnią córeczkę.
– Przez ten cały okres, kiedy przebywałam na zasiłku na dziecko, ani razu nie usłyszałam, że mam wracać do pracy. Jednak po kilku tygodniach pracodawca zatrudnił w sklepie inną osobę – bo jak mi powiedział – potrzebował zmienniczki dla innej pracownicy. To miało być jednak rozwiązanie tymczasowe, aż sytuacja związana z pandemią się poprawi – opowiada nam pani Magdalena.

Była więc pewna, że po powrocie z zasiłku praca będzie na nią czekać.

Tymczasem kilka dni temu przełożony zadzwonił do niej i poprosił, by przyszła do sklepu, bo ma dla niej wypowiedzenie. Miała umowę na czas określony, do listopada tego roku. – Szef wręczył mi wypowiedzenie z zachowaniem miesięcznego terminu – relacjonuje nasza czytelniczka.

Nie napisał, z jakiego powodu ją zwalnia (nie ma takiego obowiązku przy umowach na czas określony-red.) ani, że zwalnia ją ze świadczenia pracy. Do końca sierpnia teoretycznie musi więc musi pojawiać się w pracy od godz. 9 do godz.18.

I tu zaczyna się kolejny problem. Miejskie przedszkole, do którego zapisana jest jej córka, jest zamknięte w wakacje, a do dwóch pozostałych, które są otwarte, nie ma szans już jej dopisać. Lista zapisów na lato była już zamknięta w kwietniu. W obu przedszkolach, zdaniem pani Magdy, jest przepełnienie. Na prywatny dziecięcy klubik jej nie stać. Koszt pozostawienia w nim dziecka to 50 zł za dzień.

Rodzice pani Magdaleny nie żyją. Partner pracuje na zmiany. Ma też 87-letnią babcię, która mieszka w bloku obok, ale nie może z nią zostawić tak małego dziecka na cały dzień. Starsza pani ciężko choruje na białaczkę.

- Nie zabiorę dziecka do sklepu. Mała często choruje, boje się, że coś złapie od klientów. Cześć osób przychodzi bez maseczek na twarzy - argumentuje i dodaje: - Znalazłam się w potrzasku. Zarówno pracodawca, jak i państwo zostawili mnie na lodzie. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Nie korzystałam wcześniej z żadnej pomocy i benefitów, pracowałam, ale teraz nie wiem, co mam robić – kończy smutno.

Na moje miejsce już są nowi

Inna nasza czytelniczka, pani Ewelina ze Śląska, przez odebranie jej dodatkowego zasiłku opiekuńczego znalazła się w jeszcze większej pułapce.
Od dziesięciu lat pracuje w fabryce. W połowie marca złożyła podanie o zasiłek opiekuńczy na dziecko w wieku przedszkolnym. Na świadczeniu z ZUS była do lipca.

Pod koniec miesiąca pracodawca wezwał ją do zakładu i wręczył rozwiązanie umowy za porozumieniem stron.
– Zasugerował, że moja trzymiesięczna nieobecność zdezorganizowała pracę w zakładzie i że jeśli nie podpiszę porozumienia, zwolni mnie dyscyplinarnie, bo ma na mnie haki, a wtedy żadnej innej pracy nie dostanę – opowiada pani Ewelina.

Pod wpływem szoku i strachu podpisała dokument. Wróciła do domu i kiedy ochłonęła, zaczęła dzwonić do znajomych kadrowych. Te uświadomiły ją, że w związku z tym, że podpisała porozumienie stron, nie będzie mogła skorzystać ani z dodatku solidarnościowego w ZUS, ani też z zasiłku dla bezrobotnych.

W przypadku osób, które dobrowolnie zrezygnowały z pracy, zasiłek z urzędu pracy przysługuje dopiero po 90 dniach wyczekiwania.
- Zostałam z niczym. Nie mam pracy, a teraz rząd odebrał mi jeszcze zasiłek opiekuńczy. Pozostaje mi tylko kombinowanie ze zwolnieniem lekarskim – mówi otwarcie nasza czytelniczka.

Pani Alina z Grodziska Mazowieckiego też nie zdążyła przygotować planu awaryjnego. Teoretycznie jeszcze pracuje, ale jej zdaniem, nie potrwa to już długo. Jest pewna, że jak tylko pojawi się w pracy, szef ją natychmiast zwolni. Wzięła więc zapobiegawczo L4. Słyszała, że na jej miejsce są już przyjęci pracownicy z Ukrainy.

Od dwóch lat jest zatrudniona w zakładzie produkcyjnym, ma umowę na czas określony. Od połowy marca przebywa na zasiłku opiekuńczym na niepełnosprawne dziecko. Jej siedmioletni syn jest po poważnej operacji serca, choruje też na nerki. Nawet gdyby chciała posłać syna do przedszkola, to nie może, bo w lipcu placówka, do której chodził, jest zamknięta. Mają ją otworzyć dopiero w sierpniu. Jej rodzice nie żyją, nie ma z kim zostawić chłopca.

Jak twierdzi – gdyby rząd poinformował wcześniej, że nie będzie przedłużenia zasiłku opiekuńczego na kolejne tygodnie – przygotowałaby się i zaczęła szukać odpowiedniej opieki dla syna, a tak jest na to już za późno.

- Prosimy rząd, by zrobił wyjątek dla nas lub złagodził ten przepis mówiący o nagłych sytuacjach, w których placówka jest zamknięta i można skorzystać z tej ogólnej puli 60 dni. Jest nas ponad 100 tysięcy w Polsce. Chyba lepiej, by ludzie uczciwie korzystali z tego zasiłku, niż kombinowali i bali się zwolnienia z pracy? - mówi nasz czytelnik, pan Artur z Grodkowa w woj. opolskim.

On również w poniedziałek odbił się od ściany, a właściwe od ZUS. Zakład odmówił mu dalszego świadczenia. Od miesiąca jest w domu z dwójką małych dzieci. Żona musiała wrócić do pracy. Pracodawca zasugerował, że może stracić pracę przez ciągłą nieobecność. Teraz jemu grozi to samo.
- Napisałem wczoraj do prezydenta Dudy, by nam pomógł. Rośnie liczba zakażeń. Jesteśmy w kropce. Państwo nas zostawiło - uważa pan Artur.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie

Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(834)
WYRÓŻNIONE
lala
4 lata temu
Trudno dziwić się pracodawcom. Błędne jest podawanie informacji, że zasiłki opiekuńcze pobierano 3 m-ce. Proste podliczenie wskazuje, że od połowy marca do końca lipca jest 4, 5 miesiąca. To wystarczający okres, żeby pracodawca spostrzegł, że poradzi sobie bez tego pracownika.....
Bsc
4 lata temu
Jako pracodawca nie mogłem doprosić się po 2 miesiącach o powrót pracowników z zasiłku do pracy, znaleźliśmy zastępstwa więc ludzie po 4 miesiącach nieobecności są już zbędni.
pracuj -pracu...
4 lata temu
Mam 59 lat. Całą pandemię pracowałam, bo koleżanka siedziała w domu z dzieckiem. Pracowałam za siebie i za nią. Teraz czekam na urlop, żeby odpocząć, ale niestety koleżanka zaplanowała i wykupiła wczasy od sierpnia. Nawet nie zapytała czy nie chciałabym pójść odpocząć.BO JEJ SIĘ NALEZY!!!
NAJNOWSZE KOMENTARZE (834)
i tyle
4 lata temu
dobrobyt i bogactwo ... oto efekt rządów PIS ... piękny ale tylko mit dla naiwnych...
ada
4 lata temu
Figura Chrystusa dźwigającego krzyż stanęła przed kościołem na Krakowskim Przedmieściu w 1858 r. Była świadkiem wielu historycznych wydarzeń. W tym roku mija 75 lat od jej powrotu na schody bazyliki. Pomysłodawcą ustawienia rzeźby na balustradzie schodów świątyni był hrabia Andrzej Zamoyski. Z zamówieniem zwrócił się do popularnego wówczas rzeźbiarza - Andrzeja Pruszyńskiego, autora licznych posągów i grobowców na warszawskich cmentarzach oraz epitafium Fryderyka Chopina we wnętrzu bazyliki św. Krzyża. Artysta przedstawił Chrystusa upadającego pod krzyżem w drodze na Golgotę. Była to pierwsza rzeźba polskiego dłuta w czasie carskiej niewoli w Warszawie. Mało kto wie, że rzeźbę początkowo wykonano z cementu. Mało trwały materiał pod wpływem warunków atmosferycznych kruszył się i pękał. Był też łatwym celem dla wandali. Cała stolica była oburzona, gdy w 1887 r. kilku pijanych po raz kolejny uszkodziło rzeźbę. Przyspieszyło to decyzję, by odlać ją z brązu. Na łamach "Wędrowca” ukazał się apel o zbiórkę funduszy na ten cel. Wykonania odlewu podjął się najwybitniejszy ówczesny rzeźbiarz polski Józef Pius Weloński. Pracował w Rzymie i tam też odlał nowy posag, umieszczając na kopii figury autorstwa Pruszyńskiego swój podpis. Rzeźbę ponownie ustawiono na schodach świątyni 2 listopada 1898 r. na nowym cokole z czarnego granitu, zaprojektowanym przez Stefana Szyllera z wygrawerowanym złoconym napisem "Sursum Corda" ("W górę serca"). Cementową figurę Chrystusa przewieziono do Kruszyny i umieszczono na grobowcu Lubomirskich. Obecnie znajduje się ona przed tamtejszym kościołem parafialnym św. Macieja Apostoła. We wrześniu 1944 wskutek detonacji Goliatów brązowa figura Chrystusa upadła na bruk ulicy, ręką wskazując na napis na cokole: "Sursum corda”. W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego wydarzenie to przytacza ks. Stefan Wyszyński. „Mam (…) w pamięci zdarzenie, które przeżyłem wkrótce po upadku Powstania Warszawskiego. Do wojskowego szpitala frontowego koło Izabelina, wróciła grupa oficerów niemieckich – lekarzy, którzy tam pracowali. Jeden z nich zatrzymał mnie, gdy biegłem od jednego chorego do drugiego. Wyciągnąwszy z kieszeni jakąś fotografię, gwałtem niemal kazał mi ją oglądać. Rzuciłem okiem. Niezwykłe wydało mi się to spotkanie i swoisty przymus żołnierza niemieckiego. Spieszyło mi się bardzo, mnóstwo chorych i cierpiących czekało. A on swoje: Zobacz – powiada – zobacz. Przyglądam się więc – i cóż widzę? Chrystus z frontonu kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, leżący na bruku ulicznym. Zdjęcie zrobione od strony Kopernika. Chrystus, leżący na bruku warszawskim, dłonią – przedziwnym zbiegiem okoliczności zachowaną – pokazywał w kierunku kościoła. Dłoń ta kierowała się na napis, który pozostał nietknięty na cokole: «Sursum Corda». Patrzyłem, ale jeszcze nie mogłem zrozumieć żołnierza: Czego ode mnie chciał? Co go w tym uderzyło? W pewnym momencie z ust jego wyrywają się słowa, od których niemal odzwyczaiło się nasze ucho, dawno już ich nie słyszeliśmy: «Ist noch Polen nicht verloren – Jeszcze Polska nie zginęła». Zdumiałem się. Po chwili podeszło bliżej jeszcze kilku oficerów. Spojrzałem na nich pytającym wzrokiem… Jeden z nich zawołał: «Sursum corda! Sursum corda!»… Było to na kilka miesięcy przed wyjściem [tej] «zwycięskiej armii» z powalonej Warszawy. Zdarzeniem tym byłem dogłębnie wstrząśnięty. Niewątpliwie i ja to wiedziałem. Niewątpliwie i ja tak wierzyłem. Ale nie przypuszczałem, że w chwilach smutku i tragizmu naszego Narodu, będę miał taką pociechę – i to z pomocą ludzi, których uważaliśmy za nieprzyjaciół. Tymczasem ich właśnie uderzyło to «Sursum corda». Na warszawskim bruku zburzonego miasta, zamienionego w popioły i zgliszcza – pozostał Chrystus. Obalony wprawdzie, niemocny, leżący na swym krzyżu, ale dłonią pokazujący zburzonej stolicy niebo, aby nie przestała wierzyć, iż może się odrodzić. Jednego tylko potrzeba – nadziei! «Sursum corda, w górę serca!»”
As76
4 lata temu
Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że kiedyś to się skończy. Mogli my$leć i się jakoś zabezpieczyć na każdą ewentualność. A we wakacje każdego roku jest tak samo. Szkoły zamknięte a przedszkola mają dyżur. Nierozumiem skąd to zdziwienie.
Omg
4 lata temu
Dla każdej myslącej istoty jasne było, że po wyborach skończy się laba. Tylko pięcsetki są przekonane, że im się należy!
Ggg
4 lata temu
Co roku w wakacje dzieci nie chodzą do szkoły, a przedszkola mają dyżury. Nie wiem skąd nagle problem i zdziwienie. Co robiliście z dziećmi w zeszłym roku w wakacje?
...
Następna strona