W poniedziałek napisaliśmy, że rząd zawiesza na czas wakacji dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dzieci do lat 8. oraz niepełnosprawne. Teraz można skorzystać jedynie z tzw. puli ogólnej 60 dni.
Problem w tym, że przysługują one tylko w nagłych przypadkach, np. gdy przedszkole jest zamykane z powodu kwarantanny, a nie przerwy wakacyjnej.
105 tysięcy osób, które w lipcu zgłosiły się już do ZUS po dalszy zasiłek, ma teraz nie lada problem. Twierdzą, że przez nagły zwrot w polityce rządu nie miały szans się przygotować i zabezpieczyć dzieciom opieki.
Wiele placówek jest zamkniętych z powodu przerwy wakacyjnej, a te otwarte nie przyjmują dzieci, które wcześniej do nich nie uczęszczały.
Albo opieka, albo praca
Jest jeszcze coś, znacznie gorszego. Pracodawcy już ich nie potrzebują. Gdy tylko osoby po opiekuńczym pojawiają się po trzymiesięcznej przerwie w pracy, są zwalniane.
Zarówno okres wypowiedzenia, jak i jego forma uniemożliwiają im skorzystanie z dodatku solidarnościowego, do którego można się zgłosić do końca tego miesiąca. Jest on bowiem wypłacany tylko do 31 sierpnia. Znalazły się więc w podwójnym potrzasku.
"26 lipca skończył się dodatkowy zasiłek opiekuńczy na dziecko z powodu Covid-19. Dzień później, 27 lipca zostałam zwolniona z pracy z zachowaniem miesięcznego okresu wypowiedzenia, który upłynie 31 sierpnia" – napisała na naszą platformę #dziejesie Magdalena Kaczorowska z Żar.
Pani Magdalena pracowała w małym sklepie. W połowie marca, kiedy nastąpił ogólnopolski lockdown, pracodawca wysłał ją najpierw na zaległy urlop wypoczynkowy, potem na bieżący. Zgodziła się, bo nie chciała stracić pracy. Na urlopie była w sumie przez trzy tygodnie.
Potem szef zaproponował, by złożyła podanie o zasiłek opiekuńczy na dziecko. Wychowuje z partnerem 5-letnią córeczkę.
– Przez ten cały okres, kiedy przebywałam na zasiłku na dziecko, ani razu nie usłyszałam, że mam wracać do pracy. Jednak po kilku tygodniach pracodawca zatrudnił w sklepie inną osobę – bo jak mi powiedział – potrzebował zmienniczki dla innej pracownicy. To miało być jednak rozwiązanie tymczasowe, aż sytuacja związana z pandemią się poprawi – opowiada nam pani Magdalena.
Była więc pewna, że po powrocie z zasiłku praca będzie na nią czekać.
Tymczasem kilka dni temu przełożony zadzwonił do niej i poprosił, by przyszła do sklepu, bo ma dla niej wypowiedzenie. Miała umowę na czas określony, do listopada tego roku. – Szef wręczył mi wypowiedzenie z zachowaniem miesięcznego terminu – relacjonuje nasza czytelniczka.
Nie napisał, z jakiego powodu ją zwalnia (nie ma takiego obowiązku przy umowach na czas określony-red.) ani, że zwalnia ją ze świadczenia pracy. Do końca sierpnia teoretycznie musi więc musi pojawiać się w pracy od godz. 9 do godz.18.
I tu zaczyna się kolejny problem. Miejskie przedszkole, do którego zapisana jest jej córka, jest zamknięte w wakacje, a do dwóch pozostałych, które są otwarte, nie ma szans już jej dopisać. Lista zapisów na lato była już zamknięta w kwietniu. W obu przedszkolach, zdaniem pani Magdy, jest przepełnienie. Na prywatny dziecięcy klubik jej nie stać. Koszt pozostawienia w nim dziecka to 50 zł za dzień.
Rodzice pani Magdaleny nie żyją. Partner pracuje na zmiany. Ma też 87-letnią babcię, która mieszka w bloku obok, ale nie może z nią zostawić tak małego dziecka na cały dzień. Starsza pani ciężko choruje na białaczkę.
- Nie zabiorę dziecka do sklepu. Mała często choruje, boje się, że coś złapie od klientów. Cześć osób przychodzi bez maseczek na twarzy - argumentuje i dodaje: - Znalazłam się w potrzasku. Zarówno pracodawca, jak i państwo zostawili mnie na lodzie. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Nie korzystałam wcześniej z żadnej pomocy i benefitów, pracowałam, ale teraz nie wiem, co mam robić – kończy smutno.
Na moje miejsce już są nowi
Inna nasza czytelniczka, pani Ewelina ze Śląska, przez odebranie jej dodatkowego zasiłku opiekuńczego znalazła się w jeszcze większej pułapce.
Od dziesięciu lat pracuje w fabryce. W połowie marca złożyła podanie o zasiłek opiekuńczy na dziecko w wieku przedszkolnym. Na świadczeniu z ZUS była do lipca.
Pod koniec miesiąca pracodawca wezwał ją do zakładu i wręczył rozwiązanie umowy za porozumieniem stron.
– Zasugerował, że moja trzymiesięczna nieobecność zdezorganizowała pracę w zakładzie i że jeśli nie podpiszę porozumienia, zwolni mnie dyscyplinarnie, bo ma na mnie haki, a wtedy żadnej innej pracy nie dostanę – opowiada pani Ewelina.
Pod wpływem szoku i strachu podpisała dokument. Wróciła do domu i kiedy ochłonęła, zaczęła dzwonić do znajomych kadrowych. Te uświadomiły ją, że w związku z tym, że podpisała porozumienie stron, nie będzie mogła skorzystać ani z dodatku solidarnościowego w ZUS, ani też z zasiłku dla bezrobotnych.
W przypadku osób, które dobrowolnie zrezygnowały z pracy, zasiłek z urzędu pracy przysługuje dopiero po 90 dniach wyczekiwania.
- Zostałam z niczym. Nie mam pracy, a teraz rząd odebrał mi jeszcze zasiłek opiekuńczy. Pozostaje mi tylko kombinowanie ze zwolnieniem lekarskim – mówi otwarcie nasza czytelniczka.
Pani Alina z Grodziska Mazowieckiego też nie zdążyła przygotować planu awaryjnego. Teoretycznie jeszcze pracuje, ale jej zdaniem, nie potrwa to już długo. Jest pewna, że jak tylko pojawi się w pracy, szef ją natychmiast zwolni. Wzięła więc zapobiegawczo L4. Słyszała, że na jej miejsce są już przyjęci pracownicy z Ukrainy.
Od dwóch lat jest zatrudniona w zakładzie produkcyjnym, ma umowę na czas określony. Od połowy marca przebywa na zasiłku opiekuńczym na niepełnosprawne dziecko. Jej siedmioletni syn jest po poważnej operacji serca, choruje też na nerki. Nawet gdyby chciała posłać syna do przedszkola, to nie może, bo w lipcu placówka, do której chodził, jest zamknięta. Mają ją otworzyć dopiero w sierpniu. Jej rodzice nie żyją, nie ma z kim zostawić chłopca.
Jak twierdzi – gdyby rząd poinformował wcześniej, że nie będzie przedłużenia zasiłku opiekuńczego na kolejne tygodnie – przygotowałaby się i zaczęła szukać odpowiedniej opieki dla syna, a tak jest na to już za późno.
- Prosimy rząd, by zrobił wyjątek dla nas lub złagodził ten przepis mówiący o nagłych sytuacjach, w których placówka jest zamknięta i można skorzystać z tej ogólnej puli 60 dni. Jest nas ponad 100 tysięcy w Polsce. Chyba lepiej, by ludzie uczciwie korzystali z tego zasiłku, niż kombinowali i bali się zwolnienia z pracy? - mówi nasz czytelnik, pan Artur z Grodkowa w woj. opolskim.
On również w poniedziałek odbił się od ściany, a właściwe od ZUS. Zakład odmówił mu dalszego świadczenia. Od miesiąca jest w domu z dwójką małych dzieci. Żona musiała wrócić do pracy. Pracodawca zasugerował, że może stracić pracę przez ciągłą nieobecność. Teraz jemu grozi to samo.
- Napisałem wczoraj do prezydenta Dudy, by nam pomógł. Rośnie liczba zakażeń. Jesteśmy w kropce. Państwo nas zostawiło - uważa pan Artur.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie