Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
aktualizacja

Rosjanie zalewają nas dezinformacją, a my to łykamy. Oto dlaczego

Podziel się:

Przeciętny Polak wychodzi z założenia, że wszystko wie lepiej. Że nie będzie go jakiś rosyjski troll z łapanki karmił nieprawdziwymi informacjami. Żyjąc w takim przeświadczeniu, łyka rosyjskie bzdury. Tłumaczymy na przykładzie klucza, jak rozpoznać dezinformacje i nie dać się wodzić za nos.

Rosjanie zalewają nas dezinformacją, a my to łykamy. Oto dlaczego
Protest antyrosyjski w USA. Dezinformacyjna machina Putina nie zna jednak granic (Getty Images, 2022 Getty Images)

Przyczyna takiego przeświadczenia leży w wyobrażeniu. Jak wygląda rosyjski troll? Co robi? Siedzi przed komputerem w bluzie z kapturem, jak każdy szanujący się haker, zarabia mało, wręcz tyle, co nic, pracuje na akord, pisząc komentarze, nie ma perspektyw, dlatego zajął się taką pasożytniczą robotą.

A teraz fakty. Socjotechnika to nic innego jak wyniesiona do perfekcji umiejętność robienia innych w konia. Używają jej pentesterzy, eksperci za pieniądze sprawdzający stopień zabezpieczeń danej firmy (cyfrowych i fizycznych), korzystają z niej autorzy dezinformacji, która zalewa Polskę, odkąd Rosjanie napadli Ukrainę.

Autorami "fejków" są świetnie opłacani ludzie, fachowcy w swojej branży, którzy takich "przeświadczonych" zjadają na śniadanie. Dość wspomnieć o Internet Research Agency. Pod tą niewinną nazwą kryje się największa fabryka rosyjskich trolli, a przynajmniej największa ze znanych Zachodowi, który zdążył podejrzeć tylko to i owo w nieprzesadnie gościnnej Rosji.

W reportażu "The New York Times" z 2018 r. opisano kulisy pracy i rekrutacji w tym miejscu. A były to czasy spokojniejsze, gdy zapotrzebowanie na ich usługi nie było tak wysokie. Pensja tygodniowa w równowartości (po przeliczeniu po ówczesnym kursie rubla) 1400 dol. amerykańskich to znacznie powyżej normy rynkowej w Rosji.

Przyciąga ludzi, którzy na brak perspektyw i wiedzy nie narzekają. Miesięczny budżet? Wcześniej ponad 1,25 mln dol. Choćby po to, by namieszać Amerykanom w wyborach i ośmieszyć. To potężna machina, dobrze naoliwiona i sfinansowana. Nie jesteś na nią w stu procentach odporny. Ani ty, ani ja. Nikt. Możemy jednak tę odporność zwiększyć.

Wywiad z ekspertką pod materiałem wideo.

Zobacz także: Co dalej zrobi Putin? Gen. Pacek o kolejnych ruchach rosyjskiej armii

Krzysztof Majdan, money.pl: Jak się w tej dezinformacji połapać? Wylewa się już zewsząd.

Dr hab., prof. SGH Małgorzata Molęda-Zdziech, kierowniczka Katedry Studiów Politycznych, politolożka i socjolożka, Szkoła Główna Handlowa: Zacznijmy od tego, że nie każda myląca czy błędna informacja jest dezinformacją.

I mam za swoje. Chciałem dobrze, a dezinformuję?

Już tłumaczę. Czas wojny powoduje, że nasze wnioskowanie ulega przyspieszeniu, bo zapotrzebowanie na informację rośnie i wszystko kwalifikujemy jako dezinformację. A pod tym pojęciem kryje się działanie, które musi spełniać co najmniej 3 podstawowe cechy.

Jakie?

Pierwsza to celowe wprowadzenie w błąd czytelnika czy widza. Strona, która coś takiego przygotowuje, liczy na jakieś korzyści, te korzyści mogą być taktyczne, strategiczne, wizerunkowe, polityczne. Może to być próba przykrycia tematu czy wprowadzenia danego zastępczego tematu do debaty publicznej. Korzyść z działań - to dwa. I trzy - musi sprawiać pozór oddolnej, czyli autentycznej, dlatego czytelnik, odbiorca temu ulega. I ta cecha jest szczególnie niebezpieczna.

Dlaczego?

Jesteśmy wówczas w stanie wybaczyć pewien brak profesjonalizmu takiej informacji. Dodatkowo one często wzbudzają emocję, język emocji znosi inne bariery językowe, jest wspólny dla wszystkich ludzi.

Poprosiłem o tę rozmowę, bo próbuję zbudować pewien klucz, wzorzec. Nieempiryczny, uproszczony. Mamy spontaniczność, oddolność. Mamy celowanie w jakąś emocję. Co jeszcze?

Zbudowanie przekazu wokół bardzo polaryzujących spraw, wywołujących poruszenie. Ale zadajmy sobie na spokojnie pytanie. Wojna trwa od ponad dwóch tygodni. Jeśli ktoś powie, że wie o czymś, to już pachnie dezinformacją. Bo skąd może wiedzieć? Dysponujemy jedynie szacunkami, na podstawie liczby stempli w paszportach albo wydanych zaświadczeń, próbując dociec, ile osób przekroczyło granice. Ale nie wiemy tego dokładnie. Nie wiemy jeszcze, jakie są straty po obu stronach, musimy wziąć poprawkę na to, że te płynące z danej armii, to szerszy element budowania morale i manipulacji liczbami. Zatem do tego klucza dodałabym także źródło – skąd pochodzi informacja i jej kontekst.

Załóżmy, że jest niedziela. Po Twitterze lata news, że Romowie ukradli Rosjanom czołg. I że gdzieś na jakiejś aukcji już wystawiono katalizator wycięty z tego czołgu. Jak pani sprawdzi, czy to bzdura?

Zastanawiam się, czy w tym przypadku to niezbędnie konieczne. To tzw. michałek informacyjny, humorystyczny news. Media to nie tylko informacje, ale i rozrywka. Mamy więc wojnę i kicz wojny. Ludzie też potrzebują takich rzeczy, choćby dla podniesienia morale. Ale jeśli bardzo chcemy, możemy spróbować się dokopać, kto to pierwszy podał, kim jest, zajrzeć na tę aukcję. Ważniejszym przykładem byłby pożar w ostrzelanej elektrowni jądrowej.

Gdzie sprawdzę, czy prawdę piszą dziennikarze, że płonęło? I co ważniejsze, czy to groźne?

Istnieją przeróżne narzędzia. Tu zaczęłabym po prostu od udania się do eksperta tej dziedziny - Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Weryfikacja pod kątem dezinformacji to rola organizacji fact checkingowych – w Polsce to np. Stowarzyszenie Demagog albo unijny euvsdisinfo.

Media w większości wyłączyły komentarze pod tekstami dotyczącymi wojny. Nawet pluton moderatorów tego nie przerobi, zalewa nas fala bzdur, część profesjonalnych, część pisanych przez tych, co dali się nabrać.

To odpowiedzialne.

Ja nie o tym. Chciałem przetestować ten nasz klucz. Bo tu i ówdzie ktoś się wyłamie albo zapomni tych komentarzy wyłączyć. I natrafiłem na jeden szczególny, kolportowany w wielu miejscach i niby różnych formach.

Jaki?

Prosty ciąg przyczynowo skutkowy. Z komentarza wynikało, że Unia to ten stary niedźwiedź, co mocno śpi. Niemrawa, nieudolna, za nic się nie może zabrać. Jak się zabiera, to bez przekonania, tu asumpt do sankcji, że za słabe, że nie działają. Kontynuować?

Tak.

Dalej idzie, że ta Unia to w sumie "każe sobie płacić za powietrze", i trzeba zrezygnować z pakietu klimatycznego. I prąd jest przez nią drogi. I trzeba upomnieć się o pieniądze z KPO, bo "się nam należą". A na koniec wyjść z tej Unii, by budować silne państwo i dać odpór Rosji.

Rozumiem, dokąd pan zmierza.

Jak po sznurku, punkt po punkcie, uwzględniono te wszystkie rzeczy, które nas ostatnio różniły i wkurzały. Kontekst jest niby antyrosyjski, bo tam podmiotem jest ta niemoc, ale Kreml tylko by na taką informację czekał. Że kraje UE skaczą sobie do gardeł.

Nie ufałabym tak postawionej informacji w komentarzu. Podstawa oceny informacji to jej zrozumienie, czego ona dotyczy, i nałożenie kontekstu. Tu mamy różne - prawny, gospodarczy, społeczny. Żeby zrozumieć skomplikowane zależności w takiej organizacji, jak UE, potrzeba zróżnicowanej wiedzy, często eksperckiej. I potrzebny jest też wysiłek ze strony odbiorcy i pewne kompetencje, w postaci wykształcenia czy chęci aktywnego szukania informacji u źródła.

Ale odbiorca nie może znać się na wszystkim.

Zgadza się. Ani pan, ani ja. Ani profesor, który specjalizuje się w jednej dziedzinie, nie każdej. I tu jest potrzebna ekspercka wiedza. Dlatego weryfikację takiej tezy zaczęłabym od zapoznania się z szerszymi, głębszymi opiniami ekspertów w danym temacie, przedstawionymi w medium obok suchej informacji.

Nikomu się nie chce. Trzeba szukać, czytać, lektura komentarzy jest łatwiejsza.

Tu chciałam nawiązać do szczególnej roli, jaką pełnicie. Jesteście magikami słów.

Jesteśmy. To dobrze czy źle?

Zależy. Świetnie potraficie uprościć dany temat, by każdy go zrozumiał. Ale często, czy to przez pośpiech, czy korzystanie z gotowców lub języka branżowego, ulegamy pokusie, że słowo brzmi dobrze, budzi pozytywne skojarzenia. A słowa ukierunkowują odbiorcę. Czy mu się to kojarzy ciepło, czy będzie drążył, czy zareaguje złością? Nie pomagają wam w tym zmiany w ekosystemie mediów.

Media instant. Im prościej, tym lepiej. Ale to nie my - dziennikarze - wymyśliliśmy sobie te zasady. To wynik mnóstwa czynników, częściowo także tych po naszej stronie.

Tu niestety zmiany w dziennikarstwie, w tym tabloidyzacja i infotainment, jako wiodące tendencje w prezentacji treści w mediach, ułatwiły rozwój dezinformacji. W nowych mediach każdy może być paradziennikarzem, nie mając niezbędnego do tego warsztatu. Użytkownicy przyzwyczaili się do pewnej formy podania informacji, maksymalnie uproszczonej, lekkiej i szybko przekazanej.

Dlatego wręcz niemożliwym jest oczekiwanie od czytelnika, by weryfikował. Nie będzie. Pójdzie do tego, kto pierwszy albo kto ma krócej.

Z tym się nie zgodzę. Media to jeden z najbardziej zglobalizowanych ze wszystkich sektorów gospodarki. Jeśli pan ma dostęp do jakiejś prestiżowej agencji albo tytułu zagranicznego, ja też mogę mieć. Ja też mogę coś sprawdzić. Muszę chcieć. I zrozumieć, że dziennikarz to też człowiek, do tego pod silną presją.

Tu trzeba wspomnieć o jeszcze jednym. Arogancji.

Arogancji?

Posłużę się przykładem. 13. rok pływam po tych niebezpiecznych wodach, jakimi są media. I przenigdy nie powiem, że jestem odporny na ściemę, na dezinformację.

Dokąd pan zmierza?

Do arogancji. Arogancko, jak większość Polaków, jestem przeświadczony, że promocje w sklepie albo sieci na mnie nie działają. Może te skalowane na miliony. Ale sensowny marketingowiec, jak się na mnie zaweźmie, w trzy minuty skłoni mnie do kupienia czegoś niepotrzebnego, i to tak, że ja nawet sobie tego nie uzmysłowię.

I jaka jest konkluzja?

Że człowiek myśli sobie, że on wie lepiej, rosyjski troll jest na niego za chudy w uszach, nie da rady go omamić.

Sęk w tym, że rosyjski troll nie przedstawia się w tej roli, a informacja jaką przedstawia jest chwytliwa i skonstruowana tak, że przyciąga naszą uwagę. Amerykanie mają takie sformułowanie – agent wpływu. Do tej kategorii zalicza się także influencerów czy pewnych celebrytów. Ich kapitałem jest tzw. widoczność medialna, rozpoznawalna twarz, którą monetyzują. W swojej książce "Czas celebrytów. Mediatyzacja życia publicznego" pokazałam, jak współcześnie celebryci narzucili zasady występowania w przestrzeni publicznej. Przejmują je inni uczestnicy życia publicznego i wypierają dotychczasowe autorytety. Ich pozycja i szacunek, jakim ich darzyliśmy, wynikała z osiągnięć, wiedzy w danej dziedzinie.

Dzisiaj, odbiorca medialnych treści często ulega urokowi atrakcyjności, wspomnianej medialnej widzialności. I tu wracamy do wątku paradziennikarzy w nowych mediach. Jest taka piosenkarka, ładnie śpiewała, dobry głos, lubimy ją, mieliśmy z nią swoistą relację społeczną, ufaliśmy jej.

Ta od absolutów?

Ta od absolutów. Jeśli przedstawia np. postawy antyszczepionkowe, to my inaczej patrzymy na taki przekaz. Tu działa psychologiczny mechanizm racjonalizacji i redukcji dysonansu poznawczego. Skoro ona tak mówi, to może coś w tym jest. Zachodzi konieczność weryfikacji, którą utrudnia nam ta wcześniejsza relacja zbudowana na zaufaniu w innym obszarze (ładnie śpiewa). Dezinformacja to nie jest wymysł XXI w., choć dziś stosuje się inne narzędzia niż kiedyś. I ona się dzieje ciągle, proszę zauważyć, że zupełnie osłabła ta dezinformacja antyszczepionkowa, zastąpiona przez wojenną. A człowiek, nawet wykształcony, niekoniecznie jest tak odporny, jak mu się wydaje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl