Rosyjskie drony nad Polską. Potężne koszty dla przewoźników
Wtargnięcie rosyjskich dronów do polskiej przestrzeni powietrznej, które miało miejsce w nocy z 9 na 10 września, sparaliżowało na kilka godzin największe lotniska w kraju. Terminale działały normalnie, ale rachunek za chaos w siatce połączeń wystawią sobie przewoźnicy - podaje "Rzeczpospolita".
W nocy z wtorku na środę rosyjskie drony wielokrotnie naruszyły polską przestrzeń powietrzną. To spowodowało zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Warszawą, Modlinem, Rzeszowem i Lublinem.
Choć terminale pozostały otwarte, sklepy i restauracje działały, a odprawy pasażerów odbywały się zgodnie z planem, samoloty nie mogły wzbić się w powietrze. Dla lotnisk oznaczało to głównie konieczność zapłaty za nadgodziny personelu, który stawił się do pracy wcześniej.
Znacznie większe straty odczują linie lotnicze. Rozkład lotów posypał się jeszcze wiele godzin po zakończeniu incydentu. Rejs LOT-u z Warszawy do Madrytu, planowany na 10.40, wystartował dopiero po godzinie 13 - przypomina "Rz".
Nie jesteśmy w stanie w tej chwili określić kosztów środowego wydarzenia i zakłóceń w naszym rozkładzie. Wszystkimi pasażerami musimy się zaopiekować – zapewnić posiłki, noclegi, zmienić rezerwacje – mówi Krzysztof Moczulski, rzecznik PLL LOT.
Na koszty składają się także kwestie organizacyjne: konieczność zapewnienia zmienników, dodatkowe tankowania czy zmiany tras dla pasażerów tranzytowych. – Nie jesteśmy w stanie tego wyliczyć na bieżąco – dodaje Moczulski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po latach wraca do głośnego bankructwa. Schudłem 9 kg w tydzień
Problemy dotknęły także największego polskiego przewoźnika czarterowego Enter Air. Dwa jego rejsy musiały zostać przekierowane, a poranne loty z Warszawy odbyły się z opóźnieniem od godziny do nawet 2,5 godziny.
Na odszkodowanie nie ma co liczyć
Zakłócenia te, choć niezawinione przez przewoźników, oznaczają dla nich realne koszty. W takich sytuacjach pasażerowie nie mogą liczyć na odszkodowania za opóźnienia, bo przepisy wyłączają odpowiedzialność linii w przypadku nadzwyczajnych zdarzeń, takich jak pogoda czy właśnie naruszenie przestrzeni powietrznej - czytamy.
Dla firm to jednak poważne obciążenie. Według wyliczeń branżowego portalu Simple Flying odwołanie rejsu regionalnym Embraerem E-2 kosztuje co najmniej tysiąc euro, Boeingiem 737 MAX już prawie 5 tys. euro, a w przypadku lotów długodystansowych nawet 15 tys. euro.
Dla porównania – Lufthansa podczas strajku personelu naziemnego wiosną 2024 r. musiała liczyć się z rachunkiem rzędu 250 mln euro. W Polsce aż tak dramatycznych kosztów nie będzie, ale dla przewoźników każda godzina zakłóceń oznacza poważne straty i kaskadę zmian w siatce połączeń.