Od kilku dni przekazem dnia rządzącej ekipy PiS jest szacowana na 80 mld zł nadwyżka budżetowa. "Na skutek lepszych dochodów i uszczelnień w budżecie państwa w tym roku pojawi się o 80 mld zł więcej, stąd decyzja o nowelizacji budżetu" - mówił na konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki.
Z tych pieniędzy miliard złotych rząd planuje przekazać do Narodowego Funduszu Zdrowia. Nadprogramowe finanse mają być też przeznaczone na podwyżki wynagrodzeń w budżetówce.
Morawiecki, wskazując na źródła tych "ekstra zarobionych przez państwo pieniędzy", wskazał również na wyższy od zakładanego w budżecie wzrost gospodarczy w 2021r. Planowano go na 4 proc. a ma sięgnąć faktycznie 4,8 proc.
Mamy sukces, bo zakładaliśmy gorszy wynik
To niejedyny wskaźnik budżetowy, który został w ustawie budżetowej zaniżony. Ekonomiści wskazują, że takich "ostrożnościowych" zapisów jest w niej znacznie więcej.
"Pierwszy powód »wyższych dochodów« to oszustwo w ustawie budżetowej na 2021 rok. Dochody z VAT w 2020 roku, gdy mieliśmy recesję (-2,8 proc. PKB) wyniosły 184,5 mld zł. A na 2021 rok rząd w ustawie budżetowej zaplanował dochody z VAT na 181 mld zł, czyli niższe, chociaż założył wzrost 4 proc. PKB i inflację 1,8 proc." – napisała na swoim Facebooku była wiceminister finansów i posłanka KO, Izabela Leszczyna.
Jak podkreśliła, przy takich parametrach wzrostu i inflacji, dochody z VAT powinny być zaplanowane na kwotę 195 mld zł. "To znaczy, że na etapie planowania budżetu Mateusz Morawiecki ukrył 14 mld zł, żeby później wyjąć je jak z kapelusza i ogłosić sukces!" – komentuje dalej posłanka.
Drugi powód "cudownego rozmnożenia dochodów z VAT" to szalejąca drożyzna. "Jeśli rząd założył inflację na poziomie tylko 1,8 proc., a teraz twierdzi, że ona wyniesie 4,3 proc., to znaczy, że do budżetu wpłynie więcej o kolejne 14 mld zł, bo od każdego produktu i każdej usługi, którą kupujemy zapłacimy więcej VAT" – przypomina była wiceminister.
Ponieważ oficjalnie inflacja już wynosi 5,5 proc., to może się jednak okazać, że w skali roku to będzie dużo więcej niż tylko "14 mld zł" wyciągnięte z kieszeni podatnika.
A to według Leszczyny oznacza, że 16 mld zł, które dzięki Polskiemu Ładowi miały pozostać w kieszeniach obywateli, rząd wyjął najpierw z tych kieszeni już w tym roku.
Według byłej wiceminister finansów rządowi poszczęściło się również przy sprzedaży praw do emisji CO2. Tona CO2 z 28 euro podskoczyła obecnie do 60 euro. To z kolei spowodowało, że z planowanych w budżecie 10 mld zł dochodu, zrobiło się aż 20 mld zł.
Nie ma już co uszczelniać. To firmy dały radę
Jak przyznaje Jakub Rybacki, analityk z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, think tanku, który doradza rządowi, nadwyżka budżetowa to nie jest wynik uszczelniania systemu podatkowego, bo ten jest już tak szczelny, że nawet mysz się nie prześlizgnie, ale tego, że polska gospodarka radzi sobie dobrze i szybciej, niż np. kraje Południowej Europy, wraca na tory przedpandemiczne.
Dzięki temu mamy w tym roku historycznie rekordowe wpływy z CIT od przedsiębiorstw i równie rekordowe wpływy z PIT-ów od podatników. To skutek m.in. wzrostu płac (w tym płacy minimalnej).
Potwierdza to również prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów, wiceprezes i główny ekonomista Pracodawców RP. – Wzrost przeciętnej płacy jest dwukrotnie szybszy, niż zakładano to w tegorocznym budżecie - jest 7,4 proc., a nie 3,4 proc. Mamy też wyższą inflację w ujęciu średniorocznym - 4,3 proc. a nie 1,8 proc., jak to zapisano – podaje przykłady profesor.
Dodaje, że zmiany te wynikają przede wszystkim z szybkiego dostosowania przedsiębiorstw do ożywienia popytu po zniesieniu obostrzeń oraz niskiej bazy odniesienia, nie zaś działań rządu. - No chyba, że za takie działania uznamy zaniżone wskaźniki makroekonomiczne i tworzenie buforów w budżecie, co umożliwia wyłączenie unijnych reguł dotyczących dyscypliny fiskalnej – mówi z sarkazmem prof. Wojciechowski.
Mniejsza dyscyplina umożliwia rządowi ruchy pomiędzy budżetem a funduszami pozabudżetowymi, dzięki czemu politycy mogą przesuwać koszty w czasie. - Typowym przykładem takich sztuczek jest zasilenie Funduszu Solidarnościowego środkami na wypłatę 13. emerytur w jednym roku, aby dokonać wypłaty 13. emerytury w roku kolejnym i to poprzez ZUS – podaje przykład profesor.
Nadwyżka rośnie i dług też. Za szybko!
Z kolei prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i główny ekonomista BCC, zwraca uwagę, że potężne wydatki związane z obsługą zadłużenia publicznego – poza Funduszem Solidarnościowym – wzięły na siebie jeszcze trzy inne fundusze, tj. Bank Gospodarstwa Krajowego, Polski Fundusz Rozwoju oraz Krajowy Fundusz Drogowy.
Zobowiązań tych instytucji nie wlicza się do wydatków budżetowych wg polskich standardów, ale są one wliczane już do długów państwa przez Unię.
I tak wg polskiej klasyfikacji zadłużenie Polski na koniec czerwca br. wg polskiego systemu wyniosło 1,1 bln zł, a wg tego, co rząd zaraportował do Brukseli – 1,4 bln zł.
Prof. Gomułka prognozuje, że na koniec roku nasz dług wyniesie aż 1,5 bln zł. Dzięki inflacji, która oficjalnie wynosi 5,5 proc., a w rzeczywistości ok. 8,5-9 proc. (wskazuje na to jednoznacznie chociażby wzrost cen produkcyjnych spowodowany osłabieniem się złotego), realna wartość zadłużenia jest dla rządu korzystna, bo aż o 87 mld zł niższa.
- Utrzymywanie inflacji na wysokim poziomie jest na rękę rządowi, który ma przez to niższe koszty obsługi zadłużenia i wyższe wpływy z VAT. Tyle, że to polityka bardzo niebezpieczna i krótkowzroczna – ostrzega prof. Gomułka.
Inflacja pobudza presję płacową, co z kolei znowu napędza inflację. Do tego dochodzą niskie stopy procentowe w NBP, co zachęca z kolei obywateli do zadłużania się. – W pewnym momencie NBP będzie musiał stopy podnieść. Jeśli podwyżka będzie tak gwałtowna, jak było to w Stanach Zjednoczonych, to kryzys finansowy mamy w Polsce zapewniony na bank – ostrzega prof. Gomułka.