TikTok pod lupą, Rumuni na cenzurowanym. Rząd tłumaczy to walką z Rosją
Rumuńskie władze tłumaczą to obroną przed rosyjską dezinformacją, krytycy – cenzurą. Przed niedzielną dogrywką wyborczą w Rumunii z sieci znikają tysiące treści, a publikowanie politycznych opinii może kosztować równowartość półrocznej pensji – pisze Politico.
Przed niedzielną drugą turą wyborów prezydenckich w Rumunii, tamtejszy rząd znalazł się pod ostrzałem liberalnych organizacji pozarządowych i centrowych polityków. Chodzi o kontrowersyjne przepisy regulujące treści polityczne w internecie, które – według krytyków – skutkują masową cenzurą w mediach społecznościowych. Wszystko to pod pretekstem walki z rosyjską dezinformacją.
Jak przypomina Politico, powtórka wyborów prezydenckich była konieczna po tym, jak zeszłoroczne głosowanie unieważniono z powodu udokumentowanej ingerencji Rosji na korzyść ultranacjonalisty Calina Georgescu. Obecnie w drugiej turze zmierzą się George Simion, lider radykalnie prawicowej partii AUR (Alianța pentru Unirea Românilor, czyli Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów), oraz proeuropejski burmistrz Bukaresztu Nicusor Dan.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bezpłatne studia w Polsce. Współtwórca uczelni mówi o patologii. "Parking za darmo"
Uciszone komentarze
Nowe regulacje, wprowadzone w styczniu, nakładają na platformy społecznościowe obowiązek usuwania wskazanych treści w ciągu pięciu godzin. Za ich nieusunięcie grożą grzywny sięgające połowy przeciętnej rocznej pensji. Od kwietnia wydano już ponad 4 tys. nakazów usunięcia treści – większość z nich dotyczyła TikToka.
Organizacje pozarządowe podnoszą, że przepisy niesłusznie traktują zwykłych użytkowników jako "aktorów politycznych" – wystarczy, że ci regularnie publikują materiały o charakterze wyborczym. Każdy wpis zachęcający (lub zniechęcający) do głosowania na konkretnego kandydata może zostać zaklasyfikowany jako reklama polityczna.
– Wdrażanie tych regulacji nie spełnia standardów obiektywizmu wyborczego – mówi Elena Calistru, prezes organizacji Funky Citizens monitorującej dezinformację. Dodaje, że represyjne środki ograniczają prawo obywateli do wyrażania opinii, a niektóre decyzje Centralnego Biura Wyborczego są po prostu niezrozumiałe.
Polityka filtruje politykę
Wydaje się, że największe straty w sieci ponoszą zwolennicy George’a Simiona – to ich treści najczęściej trafiają pod nóż. W analizowanych przez Politico przypadkach chodziło głównie o nagrania wspierające kandydata Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów, publikowane przez lokalnych polityków lub konta mogące należeć do botów.
Wątpliwości co do działań władz ma również eurodeputowany Dan Barna, który miesiąc temu wystąpił do Komisji Europejskiej z pytaniem o cenzurowanie rumuńskich obywateli przez własne państwo.
Centralne Biuro Wyborcze broni swojej linii. Według instytucji, każdy użytkownik, który regularnie publikuje treści polityczne, powinien być traktowany jak aktor polityczny, a każde wezwanie do poparcia lub sprzeciwu wobec konkretnego kandydata – jako materiał o charakterze reklamowym.
Wybory bez establishmentu
Wybory, które odbędą się w niedzielę, są wyjątkowe także z innego powodu – po raz pierwszy od lat do drugiej tury weszli wyłącznie kandydaci spoza politycznego mainstreamu. George Simion reprezentuje radykalną prawicę, z kolei Nicusor Dan to proeuropejski burmistrz Bukaresztu.
Tymczasem rumuńskie media społecznościowe, zamiast być przestrzenią wolnej debaty, stają się polem walki o interpretację przepisów i granice dopuszczalnej wypowiedzi. Władze nakładają kolejne blokady, a użytkownicy – często nieświadomie – wpadają w tryby wyborczej machiny cenzorskiej.