Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

Dwóch Polaków chce nauczyć świat języka angielskiego. Idą na podbój Francji i Włoch, potem ruszają na Azję

37
Podziel się:

Choć nie mają jeszcze nawet 30 lat, uczyli angielskiego jednego z najbogatszych Polaków z pierwszej dziesiątki listy „Forbesa”, węgierskiego ministra i dziesiątki polskich dziennikarzy i celebrytów. Ale początki nie były łatwe. Sześć lat temu mieli zaledwie 23 lata i nikt nie chciał wynająć im luksusowego hotelu na tydzień na wyłączność. Wymyślili więc Mike’a – wyimaginowanego szefa, który wydawał im polecenia z Londynu. Zadziałało. Dziś ruszają na podbój Francji i Włoch – największych rynków nauki języka angielskiego. Potem chcą zdobyć Chiny.

Dwóch Polaków chce nauczyć świat języka angielskiego. Idą na podbój Francji i Włoch, potem ruszają na Azję
(Angloville)

Choć nie mają jeszcze nawet 30 lat, uczyli angielskiego jednego z najbogatszych Polaków z pierwszej dziesiątki listy "Forbesa", węgierskiego ministra oraz dziesiątki polskich dziennikarzy i celebrytów. Dwóch chłopaków z Kielc postanowiło podbić świat nietypowym pomysłem na nauczanie języka angielskiego. Ale początki nie były łatwe.

Zaczęło się sześć lat temu. Mieli wtedy zaledwie 23 lata i nikt nie chciał wynająć im luksusowego hotelu na tydzień na wyłączność. Wymyślili więc Mike'a - wyimaginowanego szefa, który wydawał im polecenia z Londynu. Zadziałało. Dziś ruszają na podbój Francji i Włoch - największych rynków nauki języka angielskiego. Potem chcą zdobyć Chiny.

Znają się jeszcze z kieleckiej podstawówki. Mieli 11, może 12 lat, ale nie była to przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Połączył ich dopiero wspólny wyjazd do USA – pierwszy samodzielny.

Mieli po 17 lat. Michał Kelles-Krauz pojechał na uroczyste zakończenie roku w liceum, w którym był przez rok jako 13-latek. Michał Żak miał po prostu w Stanach kuzynów. Na miejscu postanowili się zerwać i zjechać całe wschodnie wybrzeże. To ich połączyło.

Kiedy skończyli studia w Wielkiej Brytanii – Kelles Krauz inżynierię, Żak prawo – obaj uznali, że nie to jest ich mocną stroną. Ich największym atutem była doskonała znajomość języka angielskiego. I postanowili to wykorzystać.

- Do tej pory istniały dwa modele nauki – albo w klasie językowej, albo na wyjazdach językowych. My postanowiliśmy to odwrócić i zamiast wysyłać ludzi do USA czy Wielkiej Brytanii, przywieźć Wielką Brytanię do Polski – mówi WP money Michał Żak.

Tak też zrobili. W 2011 roku założyli firmę – Angloville – i zaczęli organizować angielskie wioski w Polsce. Idea jest taka, żeby nie uczyć się z książek, ale zamknąć się w takiej wiosce na tydzień i w tym czasie mówić jedynie po angielsku, żeby zanurzyć się w tym języku.

W wiosce połowa ludzi to kursanci, druga połowa to native speakerzy. Co ważne, lektorzy pochodzą nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale też z USA, Kanady czy Australii – dzięki temu można nauczyć się rozumieć każdy ze specyficznych akcentów czy mowy potocznej charakterystycznej dla danej części świata. Bo na ulicy za granicą nikt nie mówi jak w szkolnym podręczniku.

Mike, czyli szef, którego nie ma

Początki nie były łatwe. Michał i Michał mieli po 23 lata, kiedy postanowili zorganizować pierwszy taki tygodniowy kurs. Na próbę. Nie mieli żadnego doświadczenia, byli nazbyt młodzi, a celowali w kursantów ze świata biznesu – bogatą, ambitną klasę wyższą średnią. Wioska nie mogła być więc szałasem ze wspólną łazienką.

Chcieli zarezerwować dla swoich klientów wygodny luksusowy hotel. Cały, 40-50 pokoi. I to na tydzień. Właściciele hoteli i pensjonatów myśleli, że to żart, nie traktowali ich poważnie. Nie mieli wyjścia, musieli więc wymyślić sobie kogoś, kto ich uwiarygodni. Tak narodził się Mike – ich wyimaginowany szef, który dowodził nimi zdalnie z Londynu. Kiedy pojawiały się wątpliwości, udawali, że do niego dzwonią, żeby zaakceptował warunki umowy. Udało się.

- Nikt nie chciał rozmawiać bezpośrednio z Mikiem zamiast z wami? – dopytuję. – Na szczęście nie. Nie wiem, co byśmy wtedy zrobili – śmieje się dziś Michał Żak. Dmuchając na zimne zawsze podkreślał, że Mike to bardzo zajęty człowiek.

Ale udawanie nie trwało długo, szybko udowodnili, że są wiarygodnymi partnerami, zdobyli trochę doświadczenia. Z pierwszego ośrodka w Zabuże nad Bugiem na Podlasiu stworzyli sieć.

Dziś organizują swoje kursy w 15 ośrodkach w Polsce. – Założenie jest takie, że angielska wioska powinna być nie dalej niż 2-3 godziny jazdy samochodem z któregoś z dużych miast w Polsce – mówi Michał Żak.

Ale dla Angloville Polska to za mało. W 2013 r. weszli na Węgry, do Czech, na Słowację i do Rumunii. To stosunkowo niewielkie rynki, miały być więc próbą generalną przed prawdziwym podbojem świata. I właśnie przyszedł na to czas.

W 2016 r. Angloville weszło do Irlandii, a w 2017 r. do Wielkiej Brytanii i na Maltę. Ale od początku 2017 r. zaczęła się przede wszystkim walka o Francję i Włochy.

Przewożą Włochów do Budapesztu

- To obok Hiszpanii dwa największe rynki wyjazdów językowych w Europie – podkreśla Michał Żak. - W ciągu trzech lat chcemy wejść do czołówki firm organizujących wyjazdy językowe na wartym ponad pół miliarda euro rynku wyjazdów językowych do krajów anglosaskich we Francji i we Włoszech – dodaje.

Cel na dziesięć lat? Zostać liderem rynku, całkowicie odmieniając model nauczania języka podczas wyjazdów językowych w tych krajach.

Na razie testowo w pierwszym roku Angloville chce mieć po 200 klientów na każdym z tych rynków. Ale potem wzrost o 200-300 proc. co roku, a docelowo sprzedaż na poziomie 30 mln euro rocznie na każdym z tych rynków. Ale to dopiero w 2022 r.

Plan ułożyli już bardzo precyzyjnie. Po podbiciu Włoch i Francji w 2018 r. chcą iść na Niemcy i Hiszpanię, a w latach 2019-2022 wyjść poza Europę i zdobyć Azję – Chiny i Japonię oraz Arabię Saudyjską i Brazylię.

Plan jest ambitny. Żak i Kelles-Krazuz zaczynali z 40 tys. zł wyłożonymi z własnej kieszeni. Przez sześć lat udawało im się rozwijać z własnych pieniędzy, bo Angloville zaczęła na siebie zarabiać już w drugim roku działalności. Ale podbój Chin może być kosztowny.

– Rzeczywiście zaczęliśmy dopuszczać do siebie taką myśl, że będziemy musieli pozyskać inwestora wchodząc do Azji – przyznaje Żak.

Co właściwie oznacza podbój zagranicznych rynków? Czy dwóch Kielczan będzie zwozić Włochów, Chińczyków i Saudyjczyków do Polski? – Organizujemy kursy również poza Polską, ale we Francji i Włoszech dopiero zaczynamy, więc wysyłamy ich na razie do Wielkiej Brytanii, Irlandii, na Maltę i do Europy Centralnej – do Warszawy, Krakowa i Budapesztu – mówi Żak. Ale cel jest taki, by i za granicą kursanci mieli nie dalej niż 2-3 godziny autem z dużego miasta.

Tutlo – własny native speaker w korku

A jak nie chcesz dać się zamknąć na tydzień z zakazem mówienia w swoim rodzimym języku? Możesz zdecydować się na naukę online, ale wedle tej samej zasady: rozmawiasz z native spikerem z któregoś z kilku krajów anglojęzycznych 1:1, tylko że przez internet.

W styczniu 2016 roku Angloville połączyło siły z Glosbe.com – wielojęzycznym słownikiem online, który ma na świecie 8 mln użytkowników oraz z ekipą stojącą za inkubatorem przedsiębiorczości przy SGH. Razem stworzyli tutlo.com – platformę do nauki języka i konwersacji.

Zasada jest prosta: płacisz miesięczny abonament 300 zł, w ramach którego masz do wykorzystania określona liczbę 20-minutowych spotkań online z lektorem. Co ważne, nie musisz się z nim wcześniej umawiać na konkretną godzinę.

- Ludzie są zabiegani, na nic nie mają czasu, a w Tutlo chodzi o to, że jeśli utknąłeś w korku, masz więc wolne 20 min, możesz połączyć się z wolnym akurat speakerem i w tym czasie pogadać – tłumaczy Żak.

Lektorzy są dostępni codziennie od 9 do 22. Do tej pory z aplikacji korzysta ok. 3 tys. użytkowników. Niewiele, ale na razie to tylko ludzie z Polski.

Tymczasem pomysł został już nagrodzony przez DMZ Ryerson Toronto - największy akademicki akcelerator startupowy w Ameryce Północnej, a jego twórcy liczą, że za pięć lat będzie to produkt globalny. – Po wejściu na rynki azjatyckie czy do Brazylii liczymy na 50 tys. aktywnych użytkowników miesięcznie – mówi Michał Żak.

Gdyby jednak ktoś wolał się zamknąć na sześć dni w angielskiej wiosce, musi zapłacić 3699 zł. To cena dla dorosłych. Są też siedmiodniowe kursy junior dla młodzieży – za 2999 zł. Niemało, ale klienci to zwykle biznesmeni, prawnicy, lekarze, ludzie dobrze sytuowani, którzy kiedyś uczyli się angielskiego, często nawet wiele rozumieją, ale mają jakąś barierę, więc nie mówią po angielsku.

Wśród nich do pomysłu dwóch młodzieńców z Kielc przekonał się m.in. były minister Węgier oraz jeden z najbogatszych Polaków z listy "Forbesa". Który? Twórcy nie chcą zdradzić. To tajemnica zawodowa. – Mogę powiedzieć tylko, że to ktoś z pierwszej dziesiątki – mówi Żak.

wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(37)
bzyk
5 miesięcy temu
To widac od razu ,ze to oszustwo..Jak tylko sie zapisalam poczulam ,ze rozum mi odebralo.Wykorzystuja tez klientow bo tej umowy nie mozna przerwac.Tak naplatali ,ze musza pasc czego im zycze.
MIKE
rok temu
Para cwaniaczków co wykorzystuje lektorów płacąc im grosze
Tulto kłopoty
4 lata temu
Przestrzegam przed umowami firmy Tutlo, trzeba czytać z ich rozumieniem, bo inaczej kłopoty.
Virgo
5 lata temu
Artykuł sponsorowany, panowie to jacyś ściemniacze.
Marta
6 lat temu
Kiepski poziom nauczycieli którzy nie są edukacyjnie przeszkoleni, poza tym oszukują przy podpisaniu umowy, od razu trzeba umowę podpisywać i płacić minimum 10 miesięcy. Kiepska obsługa i komunikacja. Nie polecam.
...
Następna strona