Korekta regulaminu dotyczyła tego, jak często ma obradować zarząd. Jak wynika z naszych informacji, prezesa w tej sprawie wsparła tylko dwójka jego najbliższych współpracowników: jego pierwszy zastępca Marta Kightley oraz wiceprezes NBP Adam Lipiński (były wiceprezes PiS). Reszta, uchodząca do tej pory za lojalnych wobec niego, była przeciw, co jest o tyle ciekawe, że w głosowaniu nie wzięli udziału będący w konflikcie z Glapińskim Paweł Mucha oraz Marta Gajęcka.
Poszło o zmianę regulaminu, która dotyczy częstotliwości spotkań zarządu. W aktualnym regulaminie zapis wygląda tak: "Posiedzenia Zarządu odbywają się nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie, zgodnie z przyjętym przez Zarząd harmonogramem posiedzeń".
Jak relacjonują nasi rozmówcy, prezes chciał wyrzucić obowiązkowe spotkania co dwa tygodnie. Propozycja zmiany zakładała, że posiedzenia zarządu miałyby odbywać się "w miarę możliwości zgodnie z przyjętym przez zarząd harmonogramem".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Zostali zaskoczeni, zaskoczyli prezesa"
Chodziło o to, by zarząd mógł się spotykać rzadziej. - Dziś i tak większość spraw jest załatwiana obiegiem, bo prezes nie lubi tam widzieć Pawła Muchy. Członkowie zarządu dostają co dwa dni jakieś pisma do głosowania obiegowego, natomiast najważniejsze punkty idą stacjonarnie, choć czasem sprawy, jakie trafiają na posiedzenia, też spokojnie mogłyby pójść obiegiem - zauważa jeden z naszych rozmówców.
Według tego wytłumaczenia chodzi po prostu o wygodę prezesa. Czemu pomysł napotkał opór? Jak tłumaczy jedna z osób związanych z bankiem, ponieważ "członkowie zarządu zostali tym zaskoczeni, to też zaskoczyli prezesa i tylko tyle". Nasz rozmówca twierdzi, że możliwe jest dojście do porozumienia. Jednak wątpliwości może też budzić sam zapis, który daje zupełnie wolną rękę prezesowi w sprawie tego, ile razy zarząd się spotka.
W czwórce, która powiedziała "nie" pomysłowi Adama Glapińskiego - a byli to Rafał Sura, Piotr Pogonowski, Paweł Szałamacha i Artur Soboń - trzej pierwsi to prawnicy i taka konstrukcja mogła im się nie podobać. Warto też wspomnieć, że gdy jesienią Adam Glapiński przeforsował na zarządzie uchwałę podwyższająca premię, to jej beneficjentami byli tylko on sam oraz Marta Kightley i Adam Lipiński. Reszta członków zarządu nie była w niej uwzględniona. Jak sugeruje jeden z naszych rozmówców, intencją takiego głosowania mogła być też chęć przypomnienia Adamowi Glapińskiemu, że zależy od innych członków tego gremium.
Raz na jakiś czas, w mniej dotkliwych kwestiach, warto to prezesowi przypomnieć. Podobno nie zdarzyło się jeszcze, żeby prezes przegrał głosowanie - zauważa jeden z rozmówców.
A inny dodaje: "Ludzka cierpliwość i godność ma granice. Jak ktoś nie ma dużego znaczenia, a ma mieć mniejsze, to nie wytrzymał".
Porażka musiała zaboleć prezesa, ponieważ, jak wynika z naszych informacji, po tym, jak okazało się, że nie ma większości w tej sprawie, propozycja w kontestowanej formie została wycofana. Więc wygląda tak, jakby głosowanie się nie odbyło. Ale to, zdaniem części naszych rozmówców, budzi wątpliwości prawne, bo tego typu rzeczy nie mogą być "wygumkowane", powinny być odnotowane w oficjalnej dokumentacji banku.
Ta sprawa pokazuje, że prezes nie ma dobrej passy, bo - jak ostatnio donosił serwis Business Insider Polska - na ostatnim posiedzeniu RPP większość członków Rady nie poparła projektu jego odpowiedzi dla marszałka Sejmu Szymona Hołowni w sprawie wysokich stóp procentowych.
Strefy komfortu
Ale są też podejrzenia, że działania Glapińskiego mają głębszy sens i że jest to próba zabezpieczenia jego stref komfortu.
Chodzi o wyłączenie możliwości zadawania pytań prezesowi o podejmowane przez niego działania, bo poza posiedzeniami nie ma takiej możliwości. Formalnie prezes na zewnątrz reprezentuje wolę zarządu, tyle że przez lata (w NBP - red.) zrobili z zarządu organ potwierdzający jedynie wolę prezesa - przekonuje jeden z rozmówców.
Zwraca też uwagę, że przed przyjściem do Rady Polityki Pieniężnej jej "senackich" członków - Ludwika Koteckiego i Przemysława Litwiniuka, Adam Glapiński zmienił regulamin RPP, by utrudnić im dostęp do danych banku.
To potem zresztą zostało przekute w jeden z zarzutów zawartych we wstępnym wniosku o postawienie szefa NBP przed Trybunałem Stanu.
Koalicyjne nowe porządki?
Tego rodzaju manewry prezesa NBP, zdaniem naszych rozmówców, mogą być też efektem obaw o to, co w sprawie banku może próbować zrobić koalicja rządząca po wyborach prezydenckich (zwłaszcza jeśli wygra je sprzyjający jej kandydat).
W przyszłym roku kończy się kadencja trójki z dziewięcioosobowego zarządu NBP. W marcu dobiegnie końca 6-letnia kadencja Piotra Pogonowskiego oraz wiceprezes Marty Kightley. Z kolei w listopadzie kadencję zakończy kolejny wiceprezes Adam Lipiński. A on oraz Marta Kightley uchodzą za najbliższych współpracowników Adama Glapińskiego.
Teoretycznie nadal to Glapiński będzie miał wpływ na to, kto ich zastąpi. - Dziś jest tak, że prezes NBP wnioskuje, premier kontrasygnuje, a prezydent powołuje kandydata - tłumaczy jeden z naszych rozmówców. Ale wskazuje na krążące w NBP i jego otoczeniu pogłoski, że po wyborach prezydenckich koalicja rządząca może próbować wprowadzić własne porządki w NBP. Wystarczy stosowna nowelizacja ustawy o NBP.
- Jak zmieni się prezydent i to na takiego, który będzie sprzyjał obecnemu obozowi, można naprawdę dużo. Ustawowo można skorygować nie tylko liczbę członków zarządu, ale i procedurę ich powołania. A jak prezes nie ma większości w zarządzie, to jest nikim. Co najwyżej pracodawcą - zwraca uwagę rozmówca money.pl.
To samo słyszymy od innego rozmówcy związanego z NBP. - Kwestie dotyczące zarządu nie są uregulowane w Konstytucji, tylko w ustawie. Nikt więc nie będzie mógł koalicji zarzucić, że robi coś niekonstytucyjnego - uważa.
Co robi prokuratura
Adam Glapiński broni się, także samemu atakując. Gdy zapytaliśmy w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, czy i jakie sprawy są prowadzone, które dotyczą szefa NBP lub kierowanej przez niego instytucji, usłyszeliśmy, że prowadzone są czynności sprawdzające w dwóch sprawach. Obie to efekt zawiadomień złożonych przez szefa banku centralnego.
Pierwsza dotyczy ewentualnego przekroczenia uprawnień przez marszałka Sejmu Szymona Hołownię w związku z tym, że przekazał przewodniczącemu komisji odpowiedzialności konstytucyjnej wstępny wniosek o postawienie Glapińskiego przed Trybunałem Stanu "pomimo braku podstaw prawnych i faktycznych" i wbrew postanowieniu Trybunału Konstytucyjnego.
Druga sprawa dotyczy potencjalnego przekroczenia uprawnień przez wspomnianego przewodniczącego komisji odpowiedzialności konstytucyjnej Zdzisława Gawlika. W skrócie chodzi o to, że kierowana przez niego komisja toczy w ogóle prace w sprawie Adama Glapińskiego, tzn. wydała opinię dopuszczającą wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności szefa NBP, wszczęła postępowanie i ustaliła harmonogram prac.
Na razie jednak nawet osoby kibicujące członkom komisji nie są zadowolone z efektów i tempa ich pracy, o czym pisaliśmy w piątek w money.pl w tekście dotyczącym funduszu nagrodowego w osobistej dyspozycji Adama Glapińskiego.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl