Firma po cichu zniknęła z rynku. Zostawiła pacjentów w trakcie leczenia
Firma Beyli po cichu zniknęła z rynku i nie rozliczyła się z klientami. Pacjenci nie wiedzą, co dalej z ich leczeniem. Pozostawieni sami sobie szukają w mediach społecznościowych innych poszkodowanych. Wielu z nich za leczenie ortodontyczne zapłaciło tysiące złotych.
Za leczenie wady zgryzu przy pomocy przezroczystych nakładek na zęby klienci firmy Beyli płacili nawet kilkanaście tysięcy złotych. Przy mniejszych wadach całkowity koszt, łącznie z wizytami w gabinecie dentystycznym, mógł zamknąć się w 7-9 tys. zł. Schemat leczenia był prosty: pacjenci dostawali komplet nakładek, które zmieniali co 1-2 tygodnie. Po jakimś czasie musieli zgłosić się do gabinetu po kolejny komplet.
Jednak na początku lipca firma przestaje odpowiadać na telefony i maile. Strona internetowa nie działa. Zdziwieni pacjenci odbijają się od zamkniętych drzwi salonu firmy przy Nowym Świecie w Warszawie. Ze środka zniknęły meble, zostało w nim tylko kilka kartonów oraz plakaty z uśmiechniętymi modelkami w nakładkach Beyli.
– Próba prostowania zębów, na którą dość długo oszczędzałam, żeby móc opłacić leczenie z góry, ma bardzo smutny finał. Część nakładek nigdy do mnie nie dotarła. Leczenie zostało przerwane, a czas ucieka. Ostatni komplet nosiłam w maju, a jest już koniec lipca – mówi jedna z osób poszkodowanych przez firmę.
Obejrzyj także: Koronawirus a wesela. Janusz Cieszyński o gotowości do przywrócenia obostrzeń
Klienci nie dostali żadnej informacji o zakończeniu działalności firmy. Nie wiedzą, co dalej z ich leczeniem. Pozostawieni sami sobie szukają w mediach społecznościowych innych poszkodowanych. Przerwane leczenie ortodontyczne to nie tylko kwestia wyglądu oraz straconych pieniędzy. Zbyt długa przerwa może powodować szereg dolegliwości.
– Długotrwała przerwa lub zakończenie leczenie na etapie pośrednim, w którym ustawienie zębów jest nieprawidłowe, w niektórych przypadkach może prowadzić do rozwinięcia się dysfunkcji stawu skroniowo-żuchwowego, nadmiernego ścierania zębów i odsłaniania szyjek zębowych, a także do problemów z gryzieniem. Natomiast bez zastosowania retencji, zęby zaczną powracać do poprzedniego ustawienia – mówi lekarz stomatolog, który prowadził leczenie klientów firmy Beyli.
Jak wyjaśnia, zawarł z Beyli umowę, w ramach której leczył pacjentów przy pomocy materiałów i w pomieszczeniach udostępnionych przez firmę. Aktualnie ma tylko częściowy dostęp do dokumentacji medycznej, a firma nie zostawiła mu żadnych danych kontaktowych swoich klientów. Szacuje, że obecnie w trakcie leczenia może być 90-100 osób. Część może jeszcze nie wiedzieć, w jakiej sytuacji się znaleźli.
– Mój pakiet kosztował ponad 12 tys. zł. Płatność była rozłożona na raty, zapłaciłam już 9 z 12 rat. Niestety, jestem dopiero w połowie leczenia. Już wcześniej, z powodu pandemii, miałam kilka miesięcy "w plecy", a teraz nie wiem, co dalej. Nieoficjalnie dowiedziałam się, że moje nakładki prawdopodobnie zostały wyprodukowane, ale nie ma nikogo, kto mógłby mi je wydać – mówi kolejna poszkodowana.
Mając nakładki część osób, być może, mogłaby leczyć się w innym gabinecie, oczywiście za dodatkową, niemałą opłatą. Sytuacja każdego klienta jest trochę inna. Autorka tego tekstu, która również podpisała umowę z Beyli, wpłaciła zaliczkę wiele miesięcy temu, ale jeszcze nie rozpoczęła leczenia. Niektórzy tuż przed pandemią wpłacili całą kwotę i nigdy nie doczekali się pierwszej wizyty. Jednak największa grupa to osoby w trakcie leczenia. Wspólnymi siłami próbujemy ustalić, co się wydarzyło.
Czy leci z nami prezes?
Beyli to spółka z o. o. Sprawdzamy jej dane w KRS i wysyłamy maila do człowieka figurującego jako prezes zarządu. Odpowiada, że nie ma z firmą już nic wspólnego. Złożył rezygnację pod koniec marca.
– Od kiedy na początku kwietnia ustąpił jedyny członek zarządu, nikt nie ma dostępu do konta. Pracownicy, może poza nielicznymi wyjątkami, od kwietnia nie otrzymywali wynagrodzenia – mówi były pracownik Beyli.
Kontaktujemy się z podmiotem wpisanym do KRS jako wspólnik. To międzynarodowa firma "Creative Dock” obecna w Niemczech i Czechach. Na swojej stronie internetowej chwali się stworzeniem marki Beyli. – Nie jesteśmy już wspólnikami – odpowiadają przedstawiciele zagranicznej spółki.
Wyjaśniają, że "Creative Dock” buduje start-upy na zlecenie klientów, czyli zewnętrznych inwestorów. Na pewnym etapie, zgodnie z wcześniejszą umową, przekazuje firmę klientowi. Polska oraz niemiecka gałąź biznesu Beyli zostały przekazane z końcem marca w "stabilnej sytuacji finansowej”. Ich właścicielem stała się niemiecka spółka Beyli Holding. Niestety okazuje się, że spółka ta od czerwca jest w stanie likwidacji. Całe przedsięwzięcie przypomina tonący okręt, z którego wszyscy zdążyli się ewakuować, zostawiając klientów na pokładzie.
– Nie mamy tu do czynienia z oszustwem. To niefortunny zbieg wypadków, które zostały zapoczątkowane przez pandemię COVID-19 – mówi w rozmowie z money.pl mecenas Michał Kibil, prawnik właściciela Beyli.
– Bez zarządu spółki podejmowanie jakiejkolwiek działalności jest niemożliwe. W związku z ustąpieniem prezesa zarządu, spółka została pozbawiona dostępu do konta bankowego, na którym do dziś znajdują się środki pieniężne, a także możliwości podejmowania normalnej działalności operacyjnej – dodaje. Ponieważ nie znalazł się nikt, kto chciałby wejść do zarządu, w czerwcu został złożony wniosek o wyznaczenie dla spółki kuratora sądowego. Obecnie wiosek jest rozpatrywany przez sąd.
Prawnik właściciela informuje też, że te z nakładek, które trafiły do Polski i nie zostały wcześniej wydane pacjentom przez pracowników, po zamknięciu biura Beyli zostały zabezpieczone. Obecnie właściciel podejmuje starania, aby zapewnić ich przekazanie pacjentom.
W oświadczeniu właściciela przekazanym money.pl czytamy: "Beyli Holding GmbH obecnie pracuje nad wypracowaniem rozwiązań zapewniających kontynuację rozpoczętych procesów leczenia. Ze wsparciem niemieckiego producenta alignerów, lekarzy oraz partnerów, Beyli Sp. z o.o. robi wszystko co w jej możliwości, aby pacjenci nie utracili swoich pieniędzy”.
Stanowisko przesłane do redakcji money.pl to pierwszy komentarz, w którym właściciel Beyli odnosi się do sytuacji. Wcześniejsze mailowe próby kontaktu ze strony klientów na razie pozostały bez odpowiedzi. Jak wyjaśnia właściciel, dopiero w ostatnich dniach otrzymał on bazę danych klientów Beyli i zamierza ich bezzwłocznie bezpośrednio poinformować o sytuacji.
Klienci z niecierpliwością czekają na działania właściciela. Czują się oszukani i oczekują więcej niż tylko zapewnień, że spółka "pracuje nad wypracowaniem” oraz "robi wszystko co w jej możliwości”. Oczekują natychmiastowej kontynuacji leczenia lub zwrotu wpłaconych pieniędzy.