Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Byli kolegami, są wrogami. Konflikt w polskiej firmie wartej miliony
WP magazyn

Byli kolegami, są wrogami. Konflikt w polskiej firmie wartej miliony

(East News)

- Nie oddamy dorobku życia - mówi jedna strona. - Wycinali mnie! - kontruje druga. Biznesowy spór o giełdową spółkę już dawno wyszedł poza nią. Pojawiają się w nim: widowiskowa i wątpliwa akcja policji, walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym doszło do przepychanki, a w ruch poszły pięści, oraz weterani wojenni wraz z byłym funkcjonariuszem Centralnego Biura Śledczego Policji. Wirtualna Polska ujawnia kulisy sporu o firmę wartą - do niedawna - ćwierć miliarda zł.

  • Dwa adresy, dwie firmowe strony internetowe, dwa zarządy i dwie rady nadzorcze. I żadna ze stron nie uznaje tej drugiej. A to­ wszystko w jednej spółce, na dodatek giełdowej - ASM Group.
  • To firma, którą w 2019 r. wyceniano na niemal 250 mln zł. Specjalizuje się w rozwiązaniach wspierających sprzedaż towarów i usług. Działa w Polsce, Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Włoszech.
  • Biznes założyło w latach 90. trzech kolegów. Dziś zupełnie inaczej wspominają początki działalności i inaczej mówią o tym, kto i ile pracował. Nasyłają na siebie policję oraz prokuraturę i zarzucają nawzajem brak talentu do biznesu.
  • Obie strony konfliktu mówią za to zgodnie o wrogim przejęciu przedsiębiorstwa. Różnie widzą jednak to, kto komu je zabiera.
  • W spółce - na skutek szeregu orzeczeń sądowych - rządzi obecnie akcjonariusz mający 30 proc. akcji. Dwaj pozostali, kontrolujący ponad 54 proc. akcji, uważają, że ukradziono im dorobek życia. Zarzucają współwłaścicielowi bizantyjski styl życia oraz wyprowadzanie majątku ze spółki. A świadczyć o tym ma sprzedaż firmowego Porsche 911 Carrera Cabrio za 12,1 tys. zł bądź motocykla Harley-Davidson za 4 tys. zł.

Dzień dobry, zapraszamy na dołek

23 sierpnia 2022 r., Warszawa i okolice. Stołeczna policja realizuje akcję na dużą skalę. 10 radiowozów i kilkudziesięciu funkcjonariuszy pojawia się w trzech punktach.

O godzinie 15:30 przez płot posesji w Podkowie Leśnej przeskakuje kilku mundurowych. Dostrzega ich właścicielka domu, warszawska menedżerka - Dorota Kenny. Je właśnie rodzinny obiad i widzi ludzi kręcących się po nieruchomości. W pierwszej chwili myśli, że to po prostu przestępcy. Jest w dużym błędzie. To właśnie policjanci z Komendy Stołecznej Policji.

W tym samym czasie do wieżowca Warsaw Financial Center przy ul. Emilii Plater 53 wchodzi kilku mężczyzn. Na początku odmawiają wskazania, do kogo przyszli. Po krótkiej dyskusji przyznają, że są z policji. A przyszli do Szymona Pikuli - jednego z założycieli firmy ASM Group.

Dwa kilometry dalej, w pobliżu Starego Miasta, parkuje Włodzimierz S. (anonimizujemy nazwisko z uwagi na prywatność osoby - nie jest bezpośrednio zaangażowana w spór), dyrektor pracujący w ASM Group od kilkunastu lat. Od tyłu drogę zajeżdżają mu dwa nieoznakowane pojazdy. Wyskakują z nich mężczyźni. To znów policja.

Wszystko w jednym momencie. Zgrane, przygotowane i skoordynowane.

Cała akcja kończy się zatrzymaniem czterech osób (poza Szymonem Pikulą, Dorotą Kenny i Włodzimierzem S. zatrzymano też kolegę Pikuli, którego ten miał poprosić o przeparkowanie auta) na niemal dobę. Powód zatrzymania? Wszyscy są podejrzewani o przywłaszczenie samochodów należących do spółki ASM Group.

Akcja policji kończy się także przejęciem trzech aut, które szybko zostają przekazane nowym władzom spółki. Kluczyki są już w ich rękach. Jak to możliwe? Nowe władze firmy powędrowały ze sprawą na policję. Skoro nie uznają "innych" - ich zdaniem już poprzednich - władz, to nie pozwalają, by korzystały z firmowych wozów. Tymczasem te inne władze nie widzą problemu w jeżdżeniu służbowymi autami, bo siebie uznają za jedynych i wciąż rządzących w spółce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:

Zobacz także: Fogiel komentuje działania Ziobry. "To nie spacerek w parku"

Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem policji.

Po pierwsze, sąd już rozpatrzył zażalenia Włodzimierza S. i Doroty Kenny na zatrzymanie i uznał czynności policji za bezzasadne. Wystarczyło wezwać ich na przesłuchanie, a nie robić akcję pod domem i na ulicach Warszawy. W tej sprawie służby przesadziły.

Po drugie, jeden z samochodów nie jest w ogóle własnością firmy. To, jak mówi jedna ze stron sporu, prywatny pojazd. - Wychodzi na to, że policja zabrała auto mojego, Bogu ducha winnego, ojca. Land Rover, który przejęła, nie należał bowiem do ASM Group, tylko jest własnością taty. Kupił go pewien czas temu od spółki za 240 tys. zł - są na to wszystkie dokumenty, podatek też został opłacony. Mówiłem policjantom, ale nie słuchali. Nie wiem, gdzie jest ten samochód teraz - twierdzi Szymon Pikula.

Spytaliśmy policję o sprawę. Nie odpowiada na pytania, w tym m.in. czy zajęła prywatną własność.

Sprawy nie komentuje też prezes (i jednocześnie jeden z akcjonariuszy), który zgłaszał wątek kradzieży pojazdów - Adam Stańczak. Przekonuje, że skoro toczą się postępowania odpowiednich służb, to on ich nie będzie omawiał. Tego, dlaczego firma jest przekonana, że Land Rover to jej auto, rozwijać też nie chce. - Fakty są takie, że samochód był i jest własnością firmy, a teraz wrócił do spółki - komentuje krótko.

Ale to, do kogo należy terenówka, to drobny fragment prawdziwej wojny o to, kto w zasadzie może rządzić firmą ASM Group i kto jest jej przedstawicielem.

Dziecięce marzenia

Szymon Pikula i Adam Stańczak poznają się w warszawskim liceum im. Juliusza Słowackiego. W drugiej klasie ogólniaka siadają razem w ławce - a przynajmniej tak było według opowieści Szymona Pikuli. Jego były kolega - i ciągle partner w biznesie - Adam Stańczak, nie pamięta już, czy była to jedna ławka, czy nie. Potwierdza za to, że trzymali się razem.

W szkole obaj dogadują się na tyle dobrze, że po jej ukończeniu nadal trzymają się razem. Przez pewien czas nawet wspólnie wynajmują mieszkanie. A młodszy brat Stańczaka, po przedwczesnej śmierci rodziców, pomieszkuje u matki i ojca Pikuli.

Ale i tu wersje się rozjeżdżają: Stańczak bowiem nie pamięta, czy brat mieszkał u rodziców Pikuli, czy może u rodziców Skrzypca. I od razu dodaje, że trwało to ledwie dwa tygodnie - na czas remontu mieszkania.

Skąd pomysł na wspólny biznes?

- Byłem wtedy przedstawicielem handlowym, dorabiałem w ten sposób podczas studiów. I z tego dorabiania zrodził się pomysł na własny biznes. Pomyślałem, że skoro inni mogą zarabiać, pomagając i przyśpieszając handel, to dlaczego nie ja - mówi o początkach firmy Adam Stańczak. I przekonuje, że firma zrodziła się właśnie z jego doświadczenia pracy dla jednego z gigantów handlu.

- Wykładał towar określonych firm na półki w Makro. Nic złego, ale bądźmy precyzyjni - ironizuje nieco Szymon Pikula.

W tamtym czasie zradza się idea stworzenia wspólnego biznesu. W czyjej głowie najpierw się pojawiła?

- To był mój pomysł - mówi Pikula.

- To był mój pomysł - mówi Stańczak.

Dawni koledzy inaczej więc pamiętają to, kto przyszedł z pomysłem. Inaczej widzą też to, kto wyłożył pierwsze poważne pieniądze na rozwój.

To, co jest pewne i czemu nikt nie zaprzecza, to fakt, że pojawia się trzeci wspólnik - Marcin Skrzypiec.

To kolega Pikuli z podwórka. A Stańczaka poznał w czasach ogólniaka. - Prawda jest taka, że wzięliśmy Marcina do spółki, bo miał komputer i drukarkę. A jego tata obiecał, że da nam stare biurka i krzesła - wspomina ze śmiechem Pikula. Skrzypiec tę wersję potwierdza, a Stańczak nie odrzuca. - Dziś już nie pamiętam, ale mogło tak być, że chodziło o drukarkę lub jakiś sprzęt. To na początku był prawdziwie garażowy biznes, z garażowymi warunkami prowadzenia - przyznaje.

Marcin Skrzypiec opowiada, że pierwsze biuro firmy było w jego pokoju, w domu należącym do rodziców.

- Pierwsze pieniądze na rozwój biznesu pojawiły się po wakacjach 1997 r. Pojechaliśmy wtedy z Szymonem do Niemiec, do roboty. Adam z nami nie pojechał. To, co przywieźliśmy, włożyliśmy w firmę - wspomina.

Z kolei pierwsza prawdziwa siedziba była w drewnianym baraku przy ul. Augustówka. Jeden pokój, 15 metrów kwadratowych i - jak relacjonuje Skrzypiec - natłok "klientów", którzy upodobali sobie ten barak. Odwiedzały ich wtedy myszy.

Zatrzymany rozwój

Biznes założony przez trzech kolegów się rozwija i to szybciej, niż sami sądzili. Wpływ na to ma zmieniająca się rzeczywistość gospodarcza: coraz więcej firm sprzedających swe towary chce się wyróżnić.

Jak? W sklepach pojawiają się hostessy zachęcające do "skosztowania puszystego serka marki X". Częstują, zachwalają, zwiększają sprzedaż. Jednocześnie firmom zależy na tym, by ich makarony, słoiki z ogórkami czy butelki z napojami znajdowały się na poziomie wzroku klienta, a nie trzeba było wdrapywać się po nie po drabinie bądź niemal kłaść się na podłodze. Mają być blisko klienta. I jego koszyka i portfela. O tę dodatkową sprzedaż i dobrą ekspozycję ktoś musi przecież zadbać.

I tym właśnie zajmuje się koleżeńska firma. O jakim wsparciu z jej strony mówimy? Oferuje na przykład tak zwane POS (z ang. point of sale), czyli materiały i miejsca podbijające sprzedaż. Są to i interaktywne kioski z ekranami, i stojące reklamy, i całe strefy przykasowe z określonymi produktami. Paleta rozwiązań jest szeroka. Z jednej strony ASM może pomóc w zatrudnieniu hostess, z drugiej - "tajemniczych klientów", którzy sprawdzają jakość obsługi. Wspiera również tworzenie programów lojalnościowych czy organizacje targów i konferencji.

ASM szybko zaczyna świadczyć coraz szerszy zakres usług, a klientami są między innymi Danone, Coca-Cola, Pepsi, Unilever, Nivea, Sony, Samsung, Hortex, Carlsberg, Bonduelle, Red Bull.

W 2011 r. zostaje zawiązana spółka akcyjna. Pojawia się już dopisek "Group" - bo ASM chce się dalej rozwijać, zaczyna kupować różne podmioty. Najpierw w Polsce, potem także za granicą. Dla ASM Group i jej spółek zależnych pracuje 1000 osób.

W marcu 2013 r. spółka debiutuje na Giełdzie Papierów Wartościowych.

Im bardziej rośnie firma, tym więcej w niej Adama Stańczaka, a mniej Szymona Pikuli i Marcina Skrzypca.

- Relacje niemal od samego początku były szorstkie - mówi dziś Adam Stańczak. - Różniliśmy się stylem, podejściem i tym, co chcemy osiągnąć - mówi. I dodaje: - Pomysły na prowadzenie biznesu dość często się mijały, dochodziło na tym tle do sporów. Przez większość czasu to ja prowadziłem spółkę, to ja w niej działałem, poświęciłem jej niemal 20 lat życia, zjeździłem Europę w poszukiwaniu klientów.

- Uważaliśmy Adama za bardzo dobrego kolegę, może nawet przyjaciela. Często jednak mieliśmy różne wizje rozwoju. Dla Adama najważniejsze było, żeby się pokazać, zazwyczaj na wyrost, ponad nasze możliwości. Różniliśmy się i stąd przez lata wybuchały konflikty. Ale biznes się rozwijał, były coraz większe pieniądze, więc dla dobra wszystkich w końcu uznaliśmy, że operacyjnie będzie tym zarządzał Adam, a my nie będziemy mu wchodzili w drogę - mówią zgodnie Pikula ze Skrzypcem.

Konflikty jednak narastają.

W lutym 2016 r. Adam Stańczak ustępuje nawet ze stanowiska. Zastępuje go tymczasowo Marcin Skrzypiec. Szybko jednak dochodzi do porozumienia, bo już w czerwcu Stańczak wraca na fotel prezesa. Rozłam trwał cztery miesiące.

Na początku 2017 r. umawiają się: Stańczak kieruje na co dzień biznesem. A Pikula ze Skrzypcem, jako współzałożyciele, mogą działalność kontrolować, ale na co dzień się nie wtrącają.

- Były rozmowy na temat konfliktu i atmosfery pomiędzy nami, ale najwyraźniej nie byliśmy w stanie do niczego dojść. Zaproponowałem w pewnym momencie, by skorzystać z firmy profesjonalnie rozwiązującej konflikty w przedsiębiorstwach. Nic tak nie zabija biznesu jak wewnętrzne tarcia, a to nasza narodowa cecha - opowiada Stańczak. Jak mówi: propozycja została odrzucona. I jest przekonany, że zna powody. - Na takim spotkaniu pewnie wyszłyby intencje, że dwóch założycieli zmówiło się na trzeciego - mówi.

W połowie 2018 r. ASM Group dokonuje spektakularnego przejęcia.

Polska firma, rozpoczynająca dwie dekady wcześniej działalność w drewnianym baraku, przejmuje działającą w Niemczech, Austrii i Szwajcarii grupę Vertikom, prowadzącą analogiczny biznes do polskiego. Za niespełna 92 proc. akcji Vertikomu ASM oraz Fundusz Ekspansji Zagranicznej FEZ FIZA wyłożyły 19,3 mln euro (za pośrednictwem specjalnie powołanej do tego spółki).

W przeliczeniu po kursie z czerwca 2018 roku inwestycja warta była około 82 mln zł. Do tego oczywiście doszły milionowe nakłady w nowo zakupioną firmę.

ASM Group w tamtym czasie ma ok. 200 mln zł przychodu rocznie. Vertikom - 80 mln euro, czyli ok. 330 mln zł. Czyli mniejszy podmiot z Polski kupuje większego gracza z zagranicy. W przejęcie angażuje się Polski Fundusz Rozwoju (właśnie przez FEZ FIZA), a część pieniędzy na zakup wykłada jeden z banków.

Dziś dwóch akcjonariuszy mówi, że to był błąd. I to błąd, którego oni - jak zapewniają - chcieli uniknąć.

- I ja, i Szymon byliśmy przeciwni tej transakcji. Wcześniej z sukcesem przejęliśmy spółkę we Włoszech. Chcieliśmy później przejąć spółki Portugalii i Niemczech. Adam jednak te dwie transakcje na ostatniej prostej storpedował. Chciał zaspokoić swoje ambicje, samodzielnie przejąć większą spółkę - Vertikom. Był od dawna zafiksowany na marzeniu, byśmy jako grupa mieli pół miliarda zł przychodu rocznie. Ryzyka bagatelizował. Powtarzał też, że niech się martwią ci, którzy wykładają na to pieniądze - mówi Skrzypiec. - Zakup Vertikomu od samego początku uznawaliśmy za niebezpieczny pomysł, ale trzymaliśmy się ustaleń z początku 2017 r. Decydował Adam - mówią dziś zgodnie.

- Decydował cały zarząd, w którym byli zaufani ludzie panów Pikuli i Skrzypca. Ponadto jako prezes zarządu nie ubezwłasnowolniłem ani akcjonariuszy, ani współzałożycieli spółki. A pan Szymon Pikula był na uroczystości domknięcia transakcji. Roześmiany od ucha do ucha, nie sprawiał wrażenia zmartwionego - ripostuje Adam Stańczak.

I pokazuje zdjęcie, na którym widać kilku uśmiechniętych mężczyzn w koszulach. Wśród nich jest faktycznie Szymon Pikula.

Problemy jednak przyszły szybko, uśmiechy zniknęły z pewnością z twarzy wszystkich uczestników spotkania. Biznes Vertikomu bowiem w istotnej mierze opierał się na jednym kliencie, czyli gigancie elektroniki - Samsungu. Ten zaś, krótko po przejęciu niemieckich spółek przez ASM Group, odszedł. Do tego doszła pandemia COVID-19, która zaszkodziła całej branży. Jednocześnie ostra reakcja rządu niemieckiego na epidemię nie pomagała tamtejszym przedsiębiorcom.

Efekt? Vertikom znalazł się na krawędzi bankructwa. Z punktu widzenia ASM Group najistotniejsze było, żeby przeprowadzić je w Niemczech w kontrolowany sposób - tak, by upadłość Vertikomu nie pociągnęła na dno polskiego biznesu. Straty trzeba było jednak przełknąć.

Jeszcze przed przejęciem wykonano szereg analiz tej transakcji. Jedną z nich zlecono m.in. międzynarodowej korporacji EY. Pikula ze Skrzypcem zaznaczają, że zwróciła ona uwagę na niebezpieczeństwa związane z zakupem, w tym na uzależnienie od jednego klienta.

- Nie pamiętam dokładnie treści tego konkretnego opracowania. Analiz tej transakcji zlecono wiele i nie było wcale tak, że odradzano w nich przeprowadzenie akwizycji. Istotą takich raportów, zamawianych przed transakcją, jest między innymi wykazanie maksymalnych ryzyk, by strony wiedziały o nich wszystkich. O tym, że pomysł był dobry, świadczy najlepiej fakt, że w temat włączył się Polski Fundusz Rozwoju, a zastrzeżeń nie miał także współfinansujący zakup bank - twierdzi Adam Stańczak.

I dodaje, że gdyby on nadal zarządzał ASM Group, to Vertikom by nie upadł. - Tak to jest, gdy za zarządzanie wzięli się nieodpowiedni ludzie - podkreśla. I mówi: to przecież na odpowiedzialnych za biznes wisi obowiązek, by szukać nowych klientów.

- Tak to jest, gdy ucieka się w popłochu ze spółki niczym szczur z tonącego okrętu tuż po tym, gdy narobiło się problemów - ripostuje z kolei Szymon Pikula.

Zdaniem Pikuli i Skrzypca było bowiem tak, że w zasadzie natychmiast po zakupie Vertikomu okazało się, że Adam Stańczak nie wiedział, co ASM Group kupiła. I że spanikowany przyszedł wtedy do nich po pomoc. Uważają, że wystarczyło pojechać do Niemiec, zobaczyć dokumentację spółki, by wiedzieć, że całość była jedną wielką mistyfikacją. I że kupiono przypudrowanego trupa.

- Uznaliśmy, że Adam spieprzył sprawę, pociągając na skraj przepaści to, co od młodych lat budowaliśmy. I dlatego musieliśmy się ponownie bardziej zaangażować - mówi Pikula.

I tu znów wersje byłych przyjaciół, a obecnych wrogów, się rozjeżdżają.

Pikula i Skrzypiec mówią, że chcieli uzyskać jak najwięcej informacji o kondycji spółki oraz sprawie Vertikomu. I że Adam Stańczak to blokował, choćby poprzez uniemożliwianie wejścia Pikuli i Skrzypcowi do rady nadzorczej. I dlatego nie wiedzieli o realnych niebezpieczeństwach związanych z zakupem Vertikomu, na które mieli zwracać uwagę m.in. sami pracownicy spółki.

Wersja Adama Stańczaka jest zupełnie inna. Jego zdaniem Pikula ze Skrzypcem rozpoczęli akcję wycinania go ze spółki. W efekcie Stańczak, choć był prezesem, tracił realną kontrolę nad firmą. I dlatego zrezygnował w styczniu 2020 r.

Zastąpiła go wspomniana na początku tekstu menadżerka Dorota Kenny, związana już wcześniej z ASM Group. W mediach w maju 2021 roku mówiła: - Spółka byłaby w lepszym miejscu, gdyby nie zakup Vertikomu.

- Oddałem im pole! Mieli swój czas, mieli możliwości, by pokazać lepsze zarządzanie i gdzie jesteśmy? Jak przykryć własną niekompetencję? Zrzucić winę na kogoś innego. I właśnie z tym się teraz mierzę. Z kogo można zrobić kozła ofiarnego? Z tego, który złożył rezygnację i wyszedł z firmy dla dobra spółki, żeby konflikt się nie rozwijał - tak widzi sprawę Stańczak. Kilka razy powtarza, że jest przekonany, że zakup był słuszny.

Pikula i Skrzypiec twierdzą, że po zmianie władzy odkryli, iż Adam Stańczak jako prezes mógł wykorzystywać spółkę do swych prywatnych zachcianek.

Z analizy przeprowadzonej przez spółkę wynika bowiem, że w latach 2008-2019 Adam Stańczak był użytkownikiem wziętych w leasing bądź wynajmowanych przez spółkę aut: Bentley GT, Porsche 911 Cabrio Carrera, Porsche Cayenne, Range Rover Sport, Mercedes S320, Mercedes S350, Toyota Land Cruiser LC120, Toyota Land Cruiser V8. Do tego doszedł motocykl Harley-Davidson Road King.

W jednym czasie - jak wynika z przedstawionej nam dokumentacji - Stańczak miał do dyspozycji Bentleya, Porsche i Range Rovera.

- Mercedes S350? Nie, nie jeździłem nim. Resztę potwierdzam. Nie była to tajemnica - komentuje Adam Stańczak, gdy pytamy go o użytkowane auta. Odpowiada, że z tak pokaźnego garażu korzystał na przestrzeni wielu lat. I jednocześnie kontrolowana dziś przez niego firma wykazuje, że pozostali akcjonariusze też korzystali ze służbowych aut.

Szymon Pikula m.in. z Toyoty Land Cruiser (przez 7 lat), a Marcin Skrzypiec z Mercedesa S500 i Porsche Cayenne (odpowiednio przez 11 lat i 4 lata). Miał też Chryslera Voyagera od 2013 do 2020 roku. Ten wóz w chwili nabycia miał 8 lat.

Obaj mieli w sumie po trzy samochody od 2008 do 2022 roku, czyli tyle ile Stańczak użytkował jednocześnie.

- Będę szczery. Te pytania o samochody mi naprawdę ubliżają. Rozmawiamy niemal przez dwie godziny o poważnych sprawach, o sporze korporacyjnym, a teraz pojawiają się pytania motoryzacyjne. Nie widzę w tym nic złego, że jestem fanem dobrej motoryzacji, nie będę tego ukrywał. Co tutaj komentować? - pyta Stańczak.

- Znaliśmy zamiłowanie Adama do samochodów, drogich rzeczy, chęci imponowania ludziom. Widzieliśmy, że są jakieś auta. Ale zestawienie tego w całość nas zszokowało - twierdzi Marcin Skrzypiec, którego zdaniem zamiłowania motoryzacyjne można przecież realizować z własnych środków, a nie majątku spółki.

Jeszcze bardziej - jak przekonuje Szymon Pikula - zszokowało współzałożycieli ASM Group to, co stało się z Porsche 911 Cabrio Carrera i Harleyem.

Spółka bowiem po zakończeniu leasingu wykupiła pojazdy, a później je sprzedała. Porsche powędrowało do osoby trzeciej za 12 195,12 zł (wartość auta, według spółki, wynosiła wówczas ok. 200 tys. zł) a motocykl za 4 065,04 zł (wartość - według spółki - to ok. 45 tys. zł).

Pojazdy - jak ustalono w spółce - trafiły do Doroty Kaski, znajomej Adama Stańczaka, która obecnie zasiada w radzie nadzorczej ASM Group.

- Porsche rzeczywiście było użytkowane przez Dorotę. Motocykl - nie wiem. Co do wartości to ciężko mi się wypowiadać, bo nie znam stanu pojazdów. Może były bardzo zniszczone i dlatego tyle za nie zapłacono? W firmie standardem było, że bliscy właścicieli i członkowie rodzin użytkowali samochody należące do spółki - mówi Adam Stańczak.

Gdy spytaliśmy, po co członkini rady nadzorczej giełdowej spółki zniszczone Porsche, Stańczak stwierdził, że nie wie. - Nie pamiętam kwoty, ale potwierdzam sprzedaż. Nie wiem jednak, jak skonstruowana była umowa leasingowa. By to sprawdzić, należałoby zerknąć do dokumentów, a tych niestety nie posiadam, bo poprzedni zarząd się z nich nie rozliczył - odpowiada.

Łącznie uszczerbek spółki ludzie Pikuli i Skrzypca oszacowali na niespełna 300 tys. zł. Nie wliczono w to zasadności użytkowania wielu aut czy wynajmowania przez spółkę apartamentów we Włoszech i Niemczech, z których prezes Stańczak miał korzystać.

- Nie chodzi o kwotę, bo straty wynikające z nieprzemyślanego zakupu Vertikomu były o wiele większe, ale dostrzegliśmy wtedy jedno: że Adam nas oszukiwał. Wiedzieliśmy, że nie ma już powrotu do przyjaźni - twierdzi Marcin Skrzypiec.

Adam Stańczak opowiada nam z kolei, że rok 2020 r. z jego perspektywy to była udręka. Był bowiem nadal istotnym akcjonariuszem spółki (miał w rękach ok. 30 proc. akcji), a czuł się źle traktowany. Ograniczano też mu, jak przekonuje, dostęp do informacji o tym, co się dzieje w spółce.

- Byłem odcinany, wycinany i nękany. Zaczęło się zarzucanie mnie pozwami, zawiadomieniami do prokuratury i prywatnymi aktami oskarżenia. Stałem się wrogiem numer 1 w spółce, której byłem współwłaścicielem, w którą inwestowałem swoje pieniądze, która przecież miała wobec mnie zobowiązania i pożyczki do oddania - twierdzi Stańczak.

Pikula i Skrzypiec mówią, że to bzdury, a o pieniądzach Stańczak niech się lepiej nie wypowiada, skoro jako prezes zarabiał po kilkaset tys. zł rocznie, a w rekordowym roku blisko milion zł. Nie widzieli powodu, aby odpuścić wyjaśnianie tego, w jaki sposób Stańczak zarządzał spółką.

Walne czy walnę?

22 kwietnia 2021 r., Warszawa.

Na ten dzień zaplanowano nadzwyczajne zgromadzenie akcjonariuszy ASM Group. Uznano, że najlepszym miejscem będzie siedziba spółki, czyli biuro w Warsaw Financial Center.

Jednym z zaplanowanych punktów porządku obrad było wyrażenie zgody przez akcjonariuszy na pociągnięcie Adama Stańczaka do odpowiedzialności za szkody wyrządzone spółce.

To, jaka atmosfera panowała tego dnia, najlepiej podsumowuje fakt, że policja w siedzibie spółki interweniowała cztery razy. W kulminacyjnym momencie pod drzwiami biura stało co najmniej 12 funkcjonariuszy, a w środku powierzchnią biura rządzili ochroniarze z wojskową przeszłością.

Ale po kolei.

W dniu walnego do biura ASM Group przyszli prawnicy Adama Stańczaka z kancelarii RKKW Kwaśnicki, Wróbel & Partnerzy.

Przynieśli ze sobą postanowienie sądu sprzed trzech dni o zabezpieczeniu roszczeń w postaci zakazu wykonywania prawa głosu z posiadanych akcji spółki dwóm akcjonariuszom. Co to oznacza? Zgodnie z orzeczeniem z trojga głównych akcjonariuszy, posiadających po 27-30 proc. akcji spółki, głosować może tylko jeden - Adam Stańczak.

Pozostali nie mogą, bo - zdaniem adwokatów Stańczaka, co w ocenie sądu jest prawdopodobne - działali w porozumieniu przeciwko Stańczakowi, czym naruszyli przepisy ustawy o ofercie publicznej. Nie jest to ostateczny wyrok w sprawie, nie rozstrzyga niczego definitywnie, ale do takiego zabezpieczenia każdy powinien się stosować aż do momentu, gdy zostanie uchylone.

I tu musi pojawić się kolejny wątek: prawo głosu utracili Marcin Skrzypiec i Tatiana Pikula, matka Szymona. Tak jak bowiem on był współzałożycielem spółki, tak przed wieloma laty podarował akcje matce. Dlaczego?

- Akcje przejęła moja mama, dla zmniejszenia ryzyka biznesowego związanego z prowadzeniem kilku firm równolegle. Reszta to gołosłowne insynuacje - mówi.

- Byłaby to piękna opowieść o kochającym synu, gdyby nie drobny szczegół: pan Szymon Pikula narobił długów, potem zbył swoje akcje matce, ostatecznie w styczniu 2022 r. ogłosił upadłość konsumencką - kpi Adam Stańczak.

Prawnicy Stańczaka w licznych sądowych dokumentach przypominają o przekazaniu akcji: od syna na matkę. Piszą w nich wprost o "parkowaniu akcji" i o tym, że wszelkie decyzje w biznesie nadal podejmuje Szymon, który nie ukrywa, że czuje się akcjonariuszem. Wykazują, że Pikula w mailach wprost wskazuje, że to on podejmuje decyzje, a nie jego matka.

- Ogłoszona przez mnie upadłość konsumencka nie ma żadnego związku z ASM Group i sporem. Natomiast Adam Stańczak jest jedyną osobą, która publicznie czyni mi z tego bezpodstawny zarzut - odpowiada Pikula.

O upadłości konsumenckiej Pikuli podczas dwuipółgodzinnego spotkania Stańczak wspomina zresztą sześciokrotnie, podkreślając kłopoty finansowe Pikuli. I wskazuje, że to najlepiej - według niego - podkreśla umiejętności menadżerskie swojego dawnego kolegi. - Z jednej strony jestem ja, który od początku prowadził ten biznes. A z drugiej strony mamy osobę, która ogłosiła upadłość konsumencką. Jest jakiś inny miernik, którym można te sprawę ocenić? Nie porównujmy gruszek do jabłek - mówi Stańczak. Nie precyzuje, kto jest gruszką, a kto jabłkiem w tej sprawie.

Wracając do wydarzeń w biurze - fakt przyjścia Adama Stańczaka z prawnikami do firmy zaskakuje pracowników ASM Group. Jeszcze bardziej zaskakuje, że pojawiają się oni w asyście kilku rosłych ochroniarzy.

W siedzibie ASM Group odbywają się w zasadzie dwa alternatywne spotkania. Prawnicy RKKW informują pracowników spółki, że walne się odbyło, do zarządu powrócił Adam Stańczak, a skład rady nadzorczej został zmieniony. Cała wymiana władz zajęła ponoć niespełna godzinę, i to z przerwą.

Dotychczasowe władze spółki zaś potwierdzają skład zarządu spółki oraz stwierdzają, że działania Adama Stańczaka są bezprawne i nie wywołują żadnych skutków prawnych.

Od tego momentu sytuacja wygląda tak:

Według Szymona Pikuli i Marcina Skrzypca - prezesem firmy jest Dorota Kenny.

Według Adama Stańczaka - prezesem firmy jest on sam, Adam Stańczak.

W siedzibie spółki panuje nerwowa atmosfera. Wiemy o tym z nagrań, które otwarcie pokazują nam obie strony. Co rusz wzywana jest policja, która wysłuchuje obu stron sporu, po czym odjeżdża. Ochroniarze wynajęci przez Stańczaka pilnują przede wszystkim guzika otwierającego drzwi do biura. Aby bowiem ktoś mógł wejść, najpierw od wewnątrz ktoś musi wcisnąć guzik. Ochroniarze Stańczaka część osób wpuszczają, innych trzymają za drzwiami. W tym notariusza wezwanego przez prawniczkę Pikuli i Skrzypca.

Ochroniarze - co potwierdza nam Adam Stańczak, gdy go o to wprost pytamy - są z agencji Salus Group. To firma, która chwali się, że pracują dla niej byli wojskowi ze specjalnych jednostek. Stańczak zaznacza jednak, że z drugiej strony pojawili się ludzie, których twarze kojarzy z siłowni Roberta Burneiki.

W pewnym momencie Szymon Pikula bierze rozpęd i rzuca się w stronę guzika otwierającego drzwi. Skutecznie. Dotyka palcem guzika, drzwi się otwierają. Ochroniarze starają się zablokować wejście, ale notariusz się przeciska, także dzięki naporowi kilku osób ze środka.

Po chwili do Pikuli podchodzi mężczyzna sprawiający wrażenie dowodzącego zespołem ochrony. Popycha go, a Pikula - chwilę po odepchnięciu - chce w odwecie napastnika uderzyć. Cios dochodzi do twarzy.

Dowodzącym, który popchnął Pikulę, jest Marcin Twardowski, w kwietniu 2021 r. - jak wynika z jego profilu zawodowego w serwisie LinkedIn - dyrektor w Salus Group. W listopadzie 2021 r. Twardowski trafił do zarządu jednej ze spółek zależnych - ASM Sales Force Agency. W lipcu 2022 r. znalazł się w zarządzie kolejnej ze spółek-córek ASM Group - Gruppo Trade Service-Polska.

Dlaczego ochroniarz uczestniczący w zadymie podczas walnego zgromadzenia został menedżerem w branży outsourcingu?

- Znam Twardowskiego od lat, nie będę tego ukrywał. Dla mnie wykazywał się dużymi zdolnościami menedżerskimi, postanowiłem dać mu szansę i teraz to potwierdza - twierdzi Adam Stańczak. I jak mówi, to, że ktoś nie dostrzega w nim odpowiednich kwalifikacji, nie świadczy o tym, że ich nie ma.

Po kilku godzinach przepychanek obie strony są zmęczone. Większość osób śpi w biurze. Po niecałej dobie ludzie opuszczają budynek.

Ekipa Pikuli i Skrzypca informuje rynek o bezprawnym działaniu Stańczaka i jego pełnomocników.

Ekipa Stańczaka informuje rynek, że teraz on rządzi. Do biznesu i klientów wędrują dwa sprzeczne komunikaty.

Według Szymona Pikuli i Marcina Skrzypca - klienci powinni korzystać z dotychczasowej strony internetowej, z końcówką ".com".

Według Adama Stańczaka - właściwa jest już nowa strona internetowa, z końcówką ".pl".

Państwo w spółce

Aby jednak rządzić, a nie tylko tak mówić, trzeba m.in. znaleźć się w Krajowym Rejestrze Sądowym. To daje wiele możliwości, jak choćby uwiarygodnienie się przed kontrahentami i bankami.

Pierwsze próby Stańczaka i jego prawników zmiany sytuacji prawnej były nieudane. Po kilku miesiącach sąd dokonał jednak zmian w rejestrze. W efekcie, gdy dziś wejdziemy do Krajowego Rejestru Sądowego, by sprawdzić, kto jest prezesem ASM Group, zobaczymy, że jest nim Adam Stańczak.

- Jest jeden zarząd. To nie jest moje zdanie, to zdanie sądów, które się w tej sprawie wypowiedziały. Albo podchodzimy do tego poprawnie i respektujemy to, co mówią sądy, albo uprawiamy jakąś hucpę - mówi Stańczak.

- Decyzje sądów są dla nas niezrozumiałe. Najpierw uniemożliwiono większościowym akcjonariuszom realizowanie swoich praw pod pozorem rzekomego porozumienia. Dowodem na nie były moje e-maile i rozmowy z Marcinem z grupy na WhatsAppie. Tyle że w e-mailach i w tej grupie aktywny i obecny był też Adam, a jego akcji nie zabezpieczono. Przecież to nonsens - przekonuje Szymon Pikula. Jego zdaniem zresztą kuriozalny był argument Stańczaka, że dowodem na wymierzone w niego porozumienie było to, że Skrzypiec i matka Pikuli głosowali jednomyślne na walnych. Często przecież jest tak, że akcjonariusze zgadzają się ze sobą.

Pikula podkreśla też, że zatrudnieni przez ekipę, z którą jest związany, prawnicy wystąpili do sądu o to, by uniemożliwić głosowanie również Stańczakowi.

Gdzie jest problem? W samym fakcie, że akcjonariusze są jednomyślni - nie ma nic złego. W dużym skrócie: jeżeli jednak na piśmie - lub nawet ustnie - dojdą do porozumienia w kwestii prowadzenia spółki, zgodnego głosowania na walnym zgromadzeniu czy kupowania innych spółek publicznych - powinni o tym poinformować Komisję Nadzoru Finansowego.

- Ale już w tej kwestii sąd, w innym składzie, uznał, że choć porozumienie zostało uprawdopodobnione, to jednak już go nie ma i dlatego nasz wniosek został oddalony! Naprawdę trudno to zrozumieć. W efekcie mniejszościowy akcjonariusz przejmuje spółkę wbrew woli większościowych - utyskuje Pikula.

- To klasyczny przykład próby oszukania akcjonariusza - ripostuje Stańczak.

Marcin Skrzypiec z kolei zastanawia się, jak to jest możliwe, że gdy o jakiekolwiek zabezpieczenie do sądu idą prawnicy Adama Stańczaka, otrzymują je po kilkunastu dniach, a gdy z podobnymi wnioskami zwracają się prawnicy związani ze Skrzypcem i Pikulą - na jakąkolwiek decyzję trzeba czekać kilka miesięcy i najczęściej jest dla nich negatywna.

Przeanalizowaliśmy to i rzeczywiście - ekipa Stańczaka otrzymuje zabezpieczenia szybciej. Ekipa Skrzypca i Pikuli czeka miesiącami.

- Prędkość reakcji sądów to po prostu kwestia faktów, dowodów i odpowiedniej argumentacji. Gdy sądy widzą, że racja jest po pewnej stronie, orzekają w miarę szybko. A gdy muszą zmierzyć się z kombinowaniem osób, które nie stosowały się do obowiązującego prawa, zajmuje to trochę dłużej i orzeczenie bywa nie po ich myśli - odpowiada Adam Stańczak.

Pikula zastanawia się, czy w sprawie nie ma drugiego dna. - Partner tytularny kancelarii jest przecież powiązany z Ministerstwem Aktywów Państwowych - zaznacza Marcin Skrzypiec. Chodzi o dr. Radosława L. Kwaśnickiego - z kancelarii RKKW. Kwaśnicki był w zespole ekspertów, który dla resortu aktywów państwowych przygotował projekt nowelizacji kodeksu spółek handlowych.

Kwaśnicki z władzami MAP rzeczywiście był blisko. Gdy dziennikarze przychodzili na wywiady do ówczesnego wiceministra aktywów Janusza Kowalskiego (obecnie jest on wiceministrem rolnictwa), podczas rozmowy obecny był dr Kwaśnicki i podpowiadał wiceministrowi.

Tu jednak wyraźnie podkreślmy: Pikula nie przedstawia żadnego dowodu na to, że znajomość Kwaśnickiego z zarządzającymi ministerstwem ma jakiekolwiek przełożenie na to, że sądy orzekają szybko i po myśli klientów jego kancelarii. Po prostu jest zdziwiony tempem działania wymiaru sprawiedliwości, gdy wnioski i pozwy składają prawnicy z RKKW.

Pikula ze Skrzypcem mają też wątpliwości co do działania policji.

- Na jakiej zasadzie przekazano kluczyki do samochodów, w tym do prywatnego auta mojego ojca, człowiekowi Stańczaka? Przecież sądy jeszcze nie rozstrzygnęły prawomocnie sprawy, a policja już rozstrzygnęła, mimo że nie ma żadnego orzeczenia dotyczącego samochodów? - pyta Pikula.

Ustaliliśmy, że człowiek z ekipy Adama Stańczaka, który był zaangażowany w odebranie przejętych przez policję aut, to Andrzej Wideński. Z naszych informacji wynika, że jeszcze kilka lat temu pracował w Centralnym Biurze Śledczym Policji.

- Kim jest Wideński? - pytamy wprost Stańczaka.

- To współpracownik spółki. Doradza w zakresie bezpieczeństwa - odpowiada Stańczak.

- Pracował wcześniej w CBŚP?

- Coś o tym wspominał. Dba o bezpieczeństwo w zakresie IT. To jest jego rola, potrzebowaliśmy specjalisty.

Zadaliśmy Wideńskiemu pytania o jego przeszłość i udział w odbiorze aut od policji, ale nie odpowiedział.

Adam Stańczak za pośrednictwem obsługującej firmę ASM Group firmy PR-owej przesłał redakcji Wirtualnej Polski szereg dokumentów, świadczących o jego racji w tym sporze. Wśród nich znalazł się m.in. raport detektywistyczny dotyczący Szymona Pikuli. Agencja wprost pisze o obserwacji "figuranta" i jego wyjeździe oraz powrocie do domu, zapalonych światłach w oknach oraz wrażeniach z obecności domowników. Nie ma wątpliwości, że był obserwowany, raport zawiera zdjęcia z wnętrza hali garażowej.

Stańczak potwierdza, że to on zatrudnił detektywa, a nie firma. - Chodziło o wyprowadzkę Szymona Pikuli do Katowic - tłumaczy. - Nigdy nie mieszkał i nie mieszka w Katowicach, a jego przeprowadzka miała charakter fikcyjny - dodaje. Chodzić zaś miało o to, że wtedy część spraw sądowych rozstrzygałby sąd w Katowicach, a nie ten w Warszawie.

Pikula: - Czasami mamy wrażenie, że atakuje nas nie tylko Adam Stańczak…

Polska szkoła

Notowania ASM Group są obecnie zawieszone. Spółka jest na celowniku Komisji Nadzoru Finansowego. Adam Stańczak kilkukrotnie powtarza, że najważniejsza jest odpowiedzialność za biznes. I czym mniej będzie w mediach o ASM Group, tym lepiej dla spółki. Kilku klientów już bowiem po wybuchu zamieszania odeszło. Jak mówi Stańczak, tylko dzięki jego doświadczeniu udało się pozyskać kilku nowych.

Gdy wpiszemy w Google "ASM Group", pojawi się informacja, że siedziba mieści się przy ul. Emilii Plater 53. Gdy zajrzymy do Krajowego Rejestru Sądowego, dojrzymy, że siedziba jest przy pl. Małachowskiego 2.

Gdy wejdziemy na stronę internetową asmgroup.pl - zobaczymy jeden skład rady nadzorczej. Gdy wejdziemy na asmgroup.com - skład rady nadzorczej będzie inny.

Pytamy Stańczaka, czy nie wydaje mu się dziwne, że w spółce akcyjnej rządzi ktoś, kto ma 30 proc. akcji, podczas gdy w rękach jego oponentów jest ponad 50 proc. głosów? Standardem w wypadku spółek kapitałowych jest to, że rządzą ci, którzy mają więcej.

- To takie polskie podejście, że kto ma więcej, musi mieć rację i nie musi przestrzegać zasad tak jak inni. A przecież prawo zabezpiecza też akcjonariuszy mniejszościowych i nakłada obowiązki na większościowych. Nie można ich wycinać, lekceważyć. A ja jako prezes zarządu działam dla dobra wszystkich akcjonariuszy, także tych obecnie niezadowolonych - przekonuje Adam Stańczak. - Co z tego, że jest większość, skoro nie jest kompetentna i nie przestrzega obowiązującego prawa? Taka jest rzeczywistość! - mówi.

- Przez wiele lat popełniliśmy różne błędy, byliśmy naiwni, łatwowierni. Ale to nie jest powód, by nam ukraść spółkę - konkluduje Marcin Skrzypiec.

***

Tekst zawiera stan akcjonariatu na dzień 1 października 2022 r. Ekipa Adama Stańczaka planuje przeprowadzić walne zgromadzenie akcjonariuszy, które - w ocenie Szymona Pikuli i Marcina Skrzypca - jeszcze bardziej utrudni odzyskanie spółki.

W ostatnich dniach ujawnili się nowi istotni akcjonariusze spółki - prawnicy specjalizujący się w prawie spółek. Jest to kolejny element sporu pomiędzy Adamem Stańczakiem i Szymonem Pikulą oraz Marcinem Skrzypcem.

Zgodnie z deklaracją spółki stosuje ona tzw. dobrą praktykę GPW i pozwala na obecność dziennikarzy na walnych zgromadzeniach. Spytaliśmy Adama Stańczaka, czy możemy uczestniczyć w najbliższym walnym. Prawnik Stańczaka - Dariusz Kulgawczuk - stwierdził, że "lepiej nie" i że spółka wycofa się z deklaracji o stosowaniu dobrej praktyki GPW. Decyzję firma potwierdziła później w korespondencji wysłanej do redakcji.

Napisz do autorów:

Mateusz Ratajczak - Mateusz.Ratajczak@grupawp.pl

Patryk Słowik - Patryk.Slowik@grupawp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn
KOMENTARZE
(112)
Arek P
10 miesięcy temu
Panowie! Pamiętam jak zaczynaliście, pracowałem dla Was dłuuugie lata dawno dawno temu. Zbudowaliście to razem, dogadajcie się.
Kalkulator
rok temu
Dziś Walne. Trzeba odsunąć Pana Stańczaka od władzy. Doprowadzi tą firmę do upadku.
Stajszczak
rok temu
Nie dajcie się Darkowi sklucic bracia mili.
Aleks
rok temu
Ćwierć wieku i kumple nie mogą dogadać , czegos tu nie rozumiem? To ktoś tam ładnie między nimi miesza , dziel i rządź- trzech ślepych gości? Idźcie Panowie na browara dajcie sobie po pysku i do przodu , szkoda życia, firmy bo ewidentnie ktoś inny na waszym spoze korzysta .....
Gość
rok temu
Od nadmiaru kasy ludzie glupieja,chciwość bierze górę
...
Następna strona