Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

Koronawirus zmienił podejście do inwestycji. Dzieła polskich artystów biją rekordy

87
Podziel się:

Domy aukcyjne obracające sztuką przeżywają oblężenie. Padają kolejne rekordy cenowe, obrazy i rzeźby licytowane są za znacznie wyższe kwoty, niż są warte. Do akcji wkroczyli inwestorzy giełdowi, którzy wcześniej tą dziedziną się nie interesowali. Dziś lokują pieniądze tam, gdzie bezpieczniej.

Werner Jerke, okulista, właściciel winnicy oraz pierwszego prywatnego muzeum sztuki polskiej w niemieckim Recklinghausen
Werner Jerke, okulista, właściciel winnicy oraz pierwszego prywatnego muzeum sztuki polskiej w niemieckim Recklinghausen (Werner Jerke, Werner Jerke)

Nadeszły dobre czasy dla rynku dzieł sztuki. W marcu w Desie za portret autorstwa Mojżesza Kislinga pt. “Katarzyna (Przed oknem)” zapłacono 800 tys. zł. Za ponad pół miliona z kolei został sprzedany autoportret Meli Muter.

Były też dzieła zakupione za kwotę znacznie powyżej ich górnej estymacji, np. prace Józefa Pankiewicza. Z kolei rzeźba Magdaleny Abakanowicz zmieniła właściciela za ponad 2 mln zł.

Podobnie było dwa tygodnie temu w Agrze (Dom Aukcyjny Agra Art.). Mimo że aukcja była wyłącznie internetowa, bez udziału publiczności, mały obraz Jacka Malczewskiego "Artysta i Chimera” z 1906 r. został sprzedany za rekordową kwotę 3,6 mln zł. Estymacja została określona natomiast na poziomie 0,7-1,2 mln zł.

Zobacz także: Zobacz także: Koronawirus. Ukraińcy wrócą? "Polska nadal będzie atrakcyjna"

Marszandzi mówią wprost: zainteresowanie sztuką jest obecnie ogromne, nowych klientów przybywa, również wśród tych, którzy do tej pory sztukę omijali z daleka.

O tym co dzieje się obecnie na polskim rynku sztuki oraz kim są nowi inwestorzy, którzy nerwowo lokują pokaźną gotówkę w dzieła znanych artystów - rozmawiamy z Wernerem Jerke, okulistą, właścicielem winnicy oraz pierwszego prywatnego muzeum sztuki polskiej w niemieckim Recklinghausen.

Katarzyna Bartman, money.pl: Był taki okres w historii Europy, że płótnami znanych malarzy płacono za chleb, ubranie czy leczenie. Myśli pan, że pieniądz straci tak bardzo na wartości, że znowu będzie można się wymieniać na obrazy?

Werner Jerke, kolekcjoner sztuki: - Sztuka zawsze była biznesem. Była solidnym środkiem płatniczym już od czasów starożytności. Ludzie wymieniali dzieła sztuki na dobra doczesne, szczególnie kiedy pieniądze zawodziły. Weźmy Niemcy zaraz po II wojnie światowej. Ludzie workami nosili pieniądze, ale nikt im za nie chciał niczego sprzedać, a kiedy przynosili chłopom na wsi obrazy, dostawali za nie chleb, słoninę czy ziemniaki bez problemu.

Pytałam raczej o czasy Vermeerów, van Dycków i Rembrandtów dlatego, że wówczas dzieła sztuki nie były żadnym luksusem. Stać na nie było dosłownie każdego. W każdym mieszczańskim domu wisiało po kilka płócien, które dziś warte są miliony dolarów. Malarze nie byli artystami, ale zwykłymi rzemieślnikami. Nic nie znaczyli...

- Wiem, do czego pani zmierza. Sytuacja ekonomiczna społeczeństwa w Niderlandach w XVII w. miała ścisły związek z panującym tam protestantyzmem. W krajach, gdzie dominuje ta religia, do dziś uważa się, że ludzie, którzy odnieśli jakiś sukces finansowy, mają lepsze notowania u Pana Boga, niż pozostali. Panuje kult sukcesu.

Z drugiej strony, nikt nie zaprzątał sobie głowy twórcą dzieła i jego kondycją. Liczyło się to, co stworzył oraz właściciel, czyli nabywca. Tak jest z resztą do dziś. Czy zna pani nazwiska szlifierzy, którzy opracowali najpiękniejsze diamenty tego świata? Częściej mówi się, do kogo te kamienie przynależą, niż kto je oszlifował.

Z tymi diamentami to racja, ale dziś to artysta staje częściej w świetle fleszy, bo nabywca z różnych powodów woli pozostać anonimowy. Wielu inwestorów sztuki nie chce ujawniać swoich nazwisk. To jest szczególnie widoczne obecnie na polskim rynku, gdzie sztuką bardzo zainteresowali się inwestorzy giełdowi. Nazywał ich pan spekulantami.

- Nie mam prawa krytykować kogoś, kto kupuje sztukę tylko po to, by na niej dobrze zarobić. Sam też kupuje mieszkania i nie dlatego, że mi się one tak bardzo podobają, ale obracam nimi. Przynoszą mi kapitał. Stać mnie w ten sposób na inwestowanie w sztukę, która mi się podoba.

Co do nowych inwestorów, to na ogół są to ludzie, którzy inwestują bezpiecznie, zatem w nazwiska, które dobrze znają. Tę lokatę porównałbym do zakupu akcji na giełdzie. Przyniosą im one zysk w dłuższym terminie, ale nie aż tak wielki.

Prawdziwe pieniądze robi się na nazwiskach, które są jeszcze nieznane. Jeśli dobrze obstawimy nieznanego artystę, kupując jego prace, zwrot z inwestycji może w krótkim czasie wynieść nawet tysiąc procent.

To niewyobrażalne przy innych aktywach, takich jak np. złoto inwestycyjne. Takie zakupy porównałbym jednak do opcji, a więc do giełdowych spekulacji. Można bardzo szybko i bardzo dobrze zarobić, albo wszystko stracić...

Czy zdarza się, że inwestorzy giełdowi swoją ignorancją psują panu zabawę w czasie aukcji dzieł sztuki? Kupują teraz wszystko na pniu. I to za wyższą cenę, niż obrazy są warte...

- Oni mi wcale nie psują zabawy. Jest przeciwnie. Kupują obrazy Fangora [Wojciech Fangor - nieżyjący współczesny polski malarz i grafik. Współtwórca polskiej szkoły plakatu - red.] za milion złotych, które ja wiele lat temu nabyłem za 10 tysięcy. Szukam na aukcjach artystów, których oni będą poszukiwali dopiero za 10-15 lat. Wtedy to będą już klasyki. Na tym to polega.

Czyli domy aukcyjne nakręcają sprzedaż, windując ceny dzieł sztuki powyżej estymacji, bo inwestorzy próbują nerwowo teraz ulokować gdzieś bezpiecznie kapitał?

- Słowo “nakręcają” nie jest właściwe. Dom aukcyjny to nie caritas. Jest po to, by sprzedać obiekty najdrożej, jak to możliwe, z tego żyje. W czasie licytacji zawsze wydaje się więcej, niż by się chciało. W grę wchodzą duże emocje.

Proszę sobie wyobrazić, że dwa tygodnie temu, podczas licytacji w Agrze [Dom Aukcyjny Agra Art, aukcja była wyłącznie internetowa bez udziału publiczności - red.], mały Malczewski [chodzi o obraz Jacka Malczewskiego "Artysta i Chimera” z 1906 r.- red.] został sprzedany za rekordową kwotę 3,6 mln zł. Tymczasem cena wywoławcza wynosiła "tylko" 500 tys. zł, natomiast estymacja, czyli szacunkowa wartość, została określona na 0,7-1,2 mln zł.

Malczewski to klasyk i takie obrazy zawsze znajdą nabywców. Inwestorzy wiedzą, że w bankach nie po co trzymać pieniędzy na lokatach, bo procentów z tego i tak nie będzie, a Malczewski to lokata pewna.

A propos banków. Wie pan, kto ma największą kolekcję współczesnych dzieł sztuki na świecie?

- Pewnie bank?

Tak, to Deutsche Bank...

- Nie ma instytucji, która miałaby lepszych doradców finansowych niż banki. Wystarczy naśladować to, co oni robią i w co inwestują.

Pan obstawia jednak po swojemu. Czy zawód okulisty pomaga panu wypatrzeć okazje inwestycyjne przed innymi?

- Kilka razy udało mi się wypatrzeć coś przed innymi. Kupiłem kiedyś za małe pieniądze, chyba 3-4 tys. niemieckich marek, rzeźbę Szapocznikow [Alina Szapocznikow, nieżyjąca, współczesna polska rzeźbiarka i graficzka żydowskiego pochodzenia na stałe związana z Francją - red.]. Wystawiłem ją w MoMie [Museum of Modern Art w Nowym Jorku- red.] i zaraz po tym zadzwonili do mnie z galerii w Londynie, że chcą ją odkupić za kilkaset tysięcy dolarów. Nie zgodziłem się, bo nie handluję sztuką. Ale gdybym miał naprawdę dobrego nosa, kupiłbym wtedy więcej jej prac...

I co teraz podpowiada panu ten myśliwski nos?

- Aby kupować prace Kowalewskiego, Woźniaka i Grzyba, czyli artystów Gruppy. Są jeszcze niedocenieni, ale za 20 lat to będzie klasyka warta duże pieniądze [w skład tzw. Gruppy (1982-1992) wchodzili artyści młodego pokolenia, absolwenci warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych: Ryszard Grzyb, Paweł Kowalewski, Jarosław Modzelewski, Włodzimierz Pawlak, Marek Sobczyk i Ryszard Woźniak- red].

A co doradziłaby Pan tym, którzy nie mają wystarczających pieniędzy, by kupować drogą sztukę lub nie znają się na niej aż tak dobrze, ale chcieliby od czegoś zacząć?

- 90 proc. ludzi, którzy inwestują pieniądze na giełdzie, nigdy nie widziało produktów, które wytwarzają firmy, których akcje zakupili. Ze sztuką zaczyna być podobnie. Na świecie działają już instytucje zbiorowego inwestowania w sztukę. To specjalne fundusze, które w imieniu udziałowców dokonują lokaty w sztukę. Warto się nimi zainteresować.

Jak będzie wyglądał rynek sztuki, kiedy ten pył opadnie i sytuacja na świecie się uspokoi?

- Będzie miał się dobrze. Dobra sztuka nigdy nie przegrywa. Wytrzymuje każdą próbę czasu, każdy kryzys.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(87)
Andy
4 lata temu
Rekordy głupoty..
ja
4 lata temu
Podczas inwestowania w cokolwiek ryzyko utraty pieniędzy zawsze istnieje. Wszystko podlega wahaniom (nawet złoto) i zależy od tego kiedy się kupi i kiedy sprzeda. Inwestując w obligacje skarbowe (patrz Cypr, Grecja) a zwłaszcza korporacyjne można wszystko stracić. Złoto też potrafi tanieć. Jak się okazuje, nawet na lokacie można stracić – patrz Amber Gold. Kiedy wokół najwyższe lokaty były po 5%, a jakaś firma, będąca spółką z o.o. daje 13-15%, to musi to być jakiś przekręt. Dlatego tak istotna jest wiedza finansowa. Przynajmniej na podstawowym poziomie, by umieć ocenić to ryzyko i pułapki oszustów. Przeczytajcie sobie ksiażke pt. Emery tura nie jest Ci potzerbna. Jest o zarządzaniu pieniędzmi i budowaniu majątku mimo niedużej pensji.
Gocha2
4 lata temu
za chore widoki płacą chorzy ludzie nic dodać nic ująć tylko prawdziwe piękno ma swą wartość.
Mm
4 lata temu
Niech Niemcy wpierw zwrócą nasze zrabowane skarby i dzieła sztuki
Lucy
4 lata temu
Teraz to kupuje się obrazy bez oglądania
...
Następna strona