Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Piotr Bera
Piotr Bera
|

Niemcy debatują nad atomem w środku kryzysu energetycznego. "Tu chodzi o ideologię, a nie pieniądze"

Podziel się:

Rząd Niemiec może się ugiąć pod wewnętrzną i zewnętrzną presją związaną z wydłużeniem działalności pozostałych trzech elektrowni atomowych. To byłby olbrzymi zwrot w polityce energetycznej kraju, gdzie od dziesięcioleci negatywnie oceniano atom.

Niemcy debatują nad atomem w środku kryzysu energetycznego. "Tu chodzi o ideologię, a nie pieniądze"
Niechęć niemieckich władz wobec elektrowni jądrowych maleje? Na to wskazywałaby jedna z ostatnich wypowiedzi kanclerza Olafa Scholza (GETTY, Janine Schmitz, Lukas Barth, Photothek)

- To może mieć sens - powiedział 3 sierpnia Olaf Scholz zapytany o możliwość wydłużenia działalności trzech ostatnich elektrowni jądrowych Isar 2, Neckarwestheim 2 oraz Emsland, które mają zostać zamknięte do końca roku. Chodzi o reaktory o łącznej mocy 4,3 GW.

Jeszcze kilka tygodni temu Berlin stanowczo zaprzeczał jakimkolwiek negocjacjom na ten temat, a w marcu przeprowadzono analizę, czy dłuższe wykorzystanie energetyki jądrowej jest niezbędne. Wtedy uznano, że nie.

Zasadniczą zmianę w debacie na temat przyszłości atomu w RFN wywołały dopiero następujące od połowy czerwca kolejne redukcje przesyłu rosyjskiego gazu do Niemiec rurociągiem Nord Stream 1. Teraz gaz jest przesyłany w zaledwie 20 proc. - tłumaczy Michał Kędzierski z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) w rozmowie z money.pl.

Zdaniem Berlina, rosyjski szantaż ma podłoże czysto polityczne i nie należy już polegać na rządzie w Moskwie. To kolejna w krótkim czasie fundamentalna zmiana podejścia Niemców dotycząca polityki energetycznej.

Niemcy i atom. Ostatnie wydarzenia niektórych otrzeźwiły

- Niemcy wierzyli w mity pochodzące z czasów zimnej wojny, że nawet w trudnej sytuacji geopolitycznej Rosjanie będą współpracować. Teraz Berlin nie ma ani krzty zaufania do Moskwy i przygotowuje się na całkowite odcięcie dostaw gazu - mówi Kędzierski.

Obecnie niemieckie magazyny gazu wypełnione są w 70 proc. Ekspert OSW przypomina, że wiosną różne ośrodki analityczne zapowiadały, że gdy zabraknie gazu z Rosji, to PKB Niemiec spadnie od 3 do nawet 12 proc.

- To byłaby fala uderzeniowa, która dotkliwie uderzyłaby w niemiecki przemysł, a następnie w gospodarstwa domowe, które jesienią czekają nawet trzykrotne podwyżki cen gazu - ocenia Kędzierski.

Niemieckie podejście do atomu w czasach kryzysu skrytykowali m.in. komisarz UE ds. rynku wewnętrznego Thierry Breton oraz Fatih Birol, dyrektor Międzynarodowej Agencji Energetycznej. Nie oznacza to jednak, że Berlin nagle zmieni o 180 stopni prowadzony od lat dyskurs.

Niemcy przez kilkadziesiąt lat żyli w "antyatomowym wychowaniu". Atom przedstawiano jako moralnie zły wybór - mówił niedawno w rozmowie z money.pl Wojciech Jakóbik z serwisu biznesalert.pl.

Protest zjednoczył wszystkich

Jest 18 lutego 1975 r. Ok. 300 osób ze wsi Wyhl przy granicy z Francją przerwało pierwsze prace przy budowie nowej elektrowni jądrowej. Do pacyfikacji protestu skierowano ponad 600 policjantów. Doszło do przepychanek i użycia siły.

- W latach 70. w RFN działała terrorystyczna organizacja Frakcja Czerwonej Armii. Dochodziło do zamachów, uprowadzeń. Służby były bardziej brutalne, także wobec pokojowych protestów - mówi prof. Krzysztof Ruchniewicz z Centrum im. Willy Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.

Po kilku dniach do Wyhl przyjechało ok. 28 tys. osób. Także z Francji i Szwajcarii.

W proteście uczestniczyły różne grupy społeczne. Od producentów wina, po farmerów, studentów, duchownych, a nawet myśliwych podkreślających swoje zaangażowanie na rzecz przyrody - wyjaśnia prof. Ruchniewicz.

Protestujący dopięli swego. Budowy reaktora zaniechano, a w jego miejscu powstał rezerwat przyrody.

Obawy z czasów zimnej wojny

Sprzeciw wobec atomu był ważnym elementem rewolucji studenckiej z 1968 r. Wtedy rodził się ruch ekologiczny.

Antywojenne wystąpienia, zwłaszcza w kontekście wojny w Wietnamie, szybko przerodziły się w ruchy proekologiczne i pacyfistyczne. A pamiętajmy, że trwała zimna wojna. Wiele osób bało się energii jądrowej, którą kojarzyło z rakietami - tłumaczy prof. Ruchniewicz.

- W RFN po II wojnie światowej rodziła się nowa demokracja, którą budowano od podstaw. Walczono m.in. o prawo jednostki do wyrażenia sprzeciwu - dodaje.

Na bazie antyatomowych protestów powstali znajdujący się obecnie, razem z SDP i FDP, w koalicji rządowej Zieloni. Po raz pierwszy weszli do Bundestagu w latach 80.

Czarnobyl i bliski koniec atomu

Pomimo powiększającego się ruchu antyatomowego, w Niemczech ciągle budowano reaktory. Według danych Światowego Stowarzyszenia Energii Atomowej (WNA), niemieckie reaktory w 1986 r. miały łącznie ponad 20,5 GW mocy. Tylko w latach 1979-1989 uruchomiono bloki, których wspólna moc osiągała 17,6 GW. Katastrofa w Czarnobylu z 1986 r. zmieniła wszystko.

Potwierdziły się obawy, o których mówił jeszcze w latach 60. amerykański ekolog David Brower stojący na czele ruchu "Friends of the Earth", które promowało się sloganem "myśl globalnie, działaj lokalnie". Czarnobyl, a następnie Fukushima są tego przykładami - stwierdza prof. Ruchniewicz.

Tuż po Czarnobylu doszło do awarii w niemieckim reaktorze Hamm-Uentrop. Wyciek z reaktora próbowano ukryć, doszło do zamieszek. Wtedy po raz pierwszy Zieloni nawoływali do natychmiastowego zamknięcia elektrowni. Z kolei SPD chciała tego dokonać w ciągu dekady.

W efekcie zaledwie po dwóch latach działalności zamknięto elektrownię Hamm-Uentrop.

Niemcy stawiają na OZE

Antyatomowe ruchy musiały zaproponować coś w zamian. Zwrócono się ku OZE i po raz pierwszy ukuto termin "Energiewende", czyli transformacja energetyczna. W 2000 r. rząd Gerharda Schrödera uchwalił ustawę o wsparciu OZE. Dwa lata później zadecydowano o wyłączeniu wszystkich reaktorów w ciągu najbliższych 20 lat. Jesienią 2010 r. rząd Angeli Merkel wprawdzie przedłużył ten okres do połowy lat 30. XXI w., lecz kilka miesięcy później, po katastrofie w Fukushimie, wycofano się z tego. W 2011 r. Niemcy zamknęły osiem reaktorów i przyspieszyły całkowite odejście od nich do 2022 r.

Protesty antyatomowe to element niemieckiej tożsamości. Dlatego katastrofa w Fukushimie odcisnęła piętno na narodzie. Tuż po awarii nawet 75 proc. obywateli popierało szybszą rezygnację z atomu. To stanowisko w zasadzie przetrwało do dziś - mówi Michał Kędzierski.

Ekspert OSW dodaje, że związany obecnie z Gazpromem Schröder (kanclerz od 1998 r.) od samego początku dobrze dogadywał się z Władimirem Putinem. Ten został jednak prezydentem Rosji w 2000 r., więc nie ma mowy o układaniu polityki pod dyktando Kremla. Przynajmniej na przełomie wieków.

Niemcy, odchodząc od atomu, potrzebowali zastępstwa i postawili na gaz. Musieli go skądś sprowadzać. W Holandii wydobycie gazu spadało, a w Norwegii nie było perspektyw, by istotnie zwiększyć wydobycie. Niemcy postawili na tani gaz z Rosji, jednocześnie nie dywersyfikując źródeł dostaw, nie zbudowano np. terminali LNG. To ich największy błąd - ocenia Kędzierski.

Uzależnienie od Rosji doprowadziło Niemcy do szukania oszczędności. Rezygnuje się z podgrzewania wody na stadionach i w szkołach. Zimą nie będzie lodowisk. Szacuje się, że w porównaniu z zeszłym rokiem już ograniczono zużycie gazu o 15 proc.

Nagły zwrot ku atomowi

To, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się nierealne, teraz dzieje się na naszych oczach. 70 proc. osób chce dalszego działania ostatnich pracujących elektrowni atomowych. Zwolennikami tego rozwiązania jest nawet większość wyborców Zielonych; 54 proc. – jak wynika z sondażu ośrodka INSA dla "Bild am Sonntag".

To wynik szoku związanego z wojną w Ukrainie i zagrożenia dla naszego komfortu, a nawet bezpieczeństwa energetycznego. Po raz pierwszy od upadku komunizmu wraca możliwość ataku jądrowego w Europie. To przerażające. Żyjemy w globalnej wiosce i Niemcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to europejska wojna. Są świadomi, że pewne decyzje trzeba podjąć teraz, żeby ustrzec się problemów w przyszłości - twierdzi prof. Ruchniewicz.

Paradoksem jest zwłaszcza poparcie wśród wyborców Zielonych - partii z natury antyatomowej.

Prof. Ruchniewicz: - Partia, która zrodziła się z ruchów kontestacyjnych, musi przełknąć tę żabę. Nie muszą mówić, że się pomylili, wystarczy, że przyznają, iż zmieniły się czasy. Sytuacja jest jasna - chcesz uniezależnić się od Rosji, państwa groźnego i nieprzewidywalnego, to musisz poszukać innych źródeł w okresie przejściowym. Pełna transformacja energetyczna zapewni nam niezależność.

Atom wróci. Ale na jak długo?

Wszystko wskazuje na to, że atom powróci do łask, chociaż bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że odejście od niego zostanie odroczone w czasie. Takie rozwiązanie popiera nawet część polityków Zielonych.

- Zieloni już wcześniej poszli na wiele kompromisów, za co są doceniani np. w kontekście czasowego powrotu do węgla. Wiedzą, że cele polityki klimatycznej nie zostaną dotrzymane. Mimo to sondaże dają im 25 proc. poparcia, to więcej niż mieli w jesiennych wyborach - uważa Kędzierski.

Kanclerz Scholz zlecił przeprowadzenie stress testu mającego wyjaśnić, czy elektrownie jądrowe są niezbędne dla kraju nawet przy najczarniejszym dla energetyki scenariuszu. Mowa m.in. o całkowitym braku dostaw gazu z Rosji oraz przedłużającym się kryzysie we Francji, gdzie nie działa połowa reaktorów jądrowych z powodu korozji rur. W efekcie Francja importuje z Niemiec większość energii elektrycznej, a wcześniej ją eksportowała.

Nadwyżka produkcji pochodzi często z niemieckich elektrowni gazowych. Ewentualny niedobór gazu w RFN w połączeniu z wygaszeniem zimą trzech bloków jądrowych może zagrozić stabilności systemu elektroenergetycznego obu krajów - zaznacza specjalista OSW. - Wyniki stress testu powinniśmy poznać w połowie sierpnia. Chwilę później rząd zadecyduje, czy i jak długo będą działać reaktory. Wyniki testu mogą być też wymówką, żeby elektrownie wyłączyć zgodnie z planem. W takiej sytuacji rząd zadecyduje o przywróceniu rezerwowych elektrowni węglowych, które mogą dać 10 GW mocy.

Czy wystarczy paliwa?

Eksperci wskazują, że są dwa rozwiązania: przedłużenie działalności elektrowni o kilka miesięcy i obniżenie ich mocy, żeby zaoszczędzić paliwo lub zamówienie nowych prętów paliwowych, co pozwoli na znacznie dłuższą pracę reaktorów. Na to może być już jednak za późno.

Ograniczenie zużycia paliwa w przypadku elektrowni Isar 2 pozwoliłoby na działanie do lata 2023 r. Z kolei w przypadku reaktora Neckarwestheim 2 to kilka tygodni. Decyzję o ewentualnym zakupie nowych prętów paliwowych niemiecki rząd musi podjąć tuż po wynikach stress testu. Zdaniem ekspertów potrzeba na to co najmniej 12 miesięcy. W marcu amerykański dostawca Westinghouse zapowiadał Berlinowi, że jest w stanie dostarczyć paliwo w dziewięć miesięcy. Realnie patrząc, nowe paliwo do elektrowni dotarłoby do Niemiec latem 2023 r. - wyjaśnia Kędzierski.

Dlatego nie ma mowy o powrocie do atomu na wiele lat. Tak samo jak o dzierżawie reaktorów na potrzeby polskiej energetyki, o czym mówili nasi parlamentarzyści.

- To sygnał polityczny pokazujący absurd, jakim byłoby wyłączenie reaktorów w środku kryzysu. Niemcy do atomu podchodzą ideologicznie. Im nie chodzi o pieniądze - puentuje Michał Kędzierski.

Piotr Bera, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl