Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agnieszka Gotówka
|
aktualizacja
Materiał partnera

Nowoczesne technologie. Szansa czy powód do obaw?

7
Podziel się:

Dzisiejszy świat staje się coraz bardziej nieprzewidywalny. Na naszych oczach i w tempie dotychczas nam nieznanym rozwijają się zaawansowane technologie, obserwujemy bezprecedensowe zmiany pokoleniowe i społeczne, a pandemia COVID-19 dodatkowo skomplikowała ten obraz. Jak więc podejmować trafne decyzje i odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Podpowiada Paweł Motyl, autor wydanej niedawno książki „Świat Schrödingera. Kronika nieprzewidywalnej przyszłości”.

Nowoczesne technologie. Szansa czy powód do obaw?
(materiały partnera)

Twoja książka wzbudziła we mnie niepokój.

Paweł Motyl*: Dlaczego?

Nakreśliłeś wizję świata zautomatyzowanego, gdzie człowiek często jest bezradny wobec robotów i algorytmów zastępujących go w wielu obszarach życia. I ten informacyjny szum, który dotyka chyba każdego z nas…

Masz rację. Po rewolucjach agrarnej i przemysłowej nadciągnęła tofflerowska Trzecia Fala i jej skutki, pozytywne i negatywne, już odczuwamy. Przykładem może być właśnie wspomniane przez Ciebie zjawisko przeciążenia informacyjnego, odpowiadające w pewnej mierze za otaczającą nas niepewność. Wszyscy jesteśmy dziś bombardowani danymi, których w większości nawet nie mamy szansy przyswoić i przetworzyć. Niestety w tym wszechobecnym szumie łatwo jest przegapić istotne sygnały i potem pojawia się przykre zaskoczenie, bo oto dzieje się coś, czego w ogóle nie przewidzieliśmy. Spotyka nas czarny łabędź.

Czarny łabędź? Wyjaśnij, proszę.

„Czarnego łabędzia” wprowadził do języka świata biznesu Nassim Nicholas Taleb, autor książki pod tym właśnie tytułem, tworząc określenie zdarzenia nieprzewidzianego, które w radykalny sposób zmienia realia gry i powoduje, że niektóre z wcześniej stosowanych rozwiązań przestają działać. Klasycznym, choć tragicznym przykładem czarnego łabędzia, był zamach na World Trade Center w 2001 roku. NORAD, czyli Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej było świetnie przygotowane na scenariusz konwencjonalnego ataku powietrze-ziemia i miało przećwiczone wiele rozwiązań na taką okoliczność. Mieli również sprawdzoną taktykę działania i liczne procedury na wypadek porwania samolotu pasażerskiego nad terytorium USA i Kanady. Okazali się jednak całkowicie zaskoczeni sytuacją, gdzie porwany samolot, na pokładzie którego znajdują się nadal i pasażerowie, i terroryści, zostaje wykorzystany jako broń do przeprowadzenia ataku powietrze-ziemia. Tego nie uwzględniono w żadnych scenariuszach, nie było na to żadnych procedur i rozwiązań. 11 września 2001 roku NORAD spotkał swojego czarnego łabędzia.

Pandemia koronawirusa też nas w pewnym stopniu zaskoczyła.

Zdecydowanie tak. Uważam, że pandemia COVID-19 to również czarny łabędź, choć sam Nassim Nicholas Taleb zaprotestował przeciwko takiej kwalifikacji w wywiadzie udzielonym telewizji Bloomberg, uznając, że rozwój sytuacji można było przewidzieć. Cofnijmy się jednak w czasie i przypomnijmy sobie pierwsze tygodnie rozprzestrzeniania się choroby, czyli grudzień 2019 i styczeń 2020 roku. Poza Chinami zagrożenie w pewnym stopniu zlekceważono, uznając, że będzie to kolejna sezonowa choroba o ograniczonym zasięgu, tak jak we wcześniejszych latach SARS czy MERS. Kiedy nagle okazało się, że pierwsi chorzy zgłaszają się do szpitali również w Europie czy USA, a liczba wykrytych przypadków zaczyna rosnąć wykładniczo, wiele osób było zaskoczonych. Prawdziwym szokiem okazał się jednak przymusowy lockdown, choć przecież dokładnie w taki sposób zareagowali chwilę wcześniej Chińczycy, odcinając Wuhan i prowincję Hubei. Tego czarnego łabędzia zrobiliśmy sobie w pewnym sensie sami, ignorując (albo przegapiając w szumie) istotne sygnały. Warto jednak pamiętać, że do tego typu niespodzianek dochodzić będzie znacznie częściej i wcale nie będzie potrzeba do nich wirusów! Ot choćby technologia – stoimy na progu przełomów, które wygenerują ogromną liczbę zaskoczeń dla wielu branż, wielu firm i wielu osób.

Wróćmy zatem do rewolucji technologicznej, która dokonuje się we współczesnym świecie. Jest się czego obawiać?

Z całą pewnością ma ona swoje mroczne konsekwencje, o których do niedawna nie dyskutowano. Zachłysnęliśmy się nieprawdopodobnymi możliwościami, jakie dają głębokie sieci neuronowe, mechanizmy uczenia głębokiego, sztuczne inteligencje, blockchain czy robotyka i początkowo nie zauważyliśmy, jaki potencjał do masowego zastępowania człowieka w owych technologiach drzemie. To, że roboty zastępują pracownika fizycznego na linii produkcyjnej, to nic nowego. Ale algorytmy, które trafniej niż lekarz stawiają diagnozę? Algorytmy, rozwiązujące zawiłe problemy prawne lepiej i szybciej niż doświadczeni prawnicy? Algorytmy prowadzące rozmowy telefoniczne w tak doskonały sposób, że rozmówca nie wie, że rozmawia z maszyną? Algorytmy, które „na żywo” przekładają z języków obcych rozmowy i zaczynają to robić równie dobrze jak tłumacze z wieloletnią praktyką? To nie science fiction, to już się dzieje. Za chwilę może się zatem okazać, że technologia umożliwia zastąpienie wielu wąsko wyspecjalizowanych pracowników nie tylko w fabryce, ale również w szklanych biurowcach. W porównaniu jednak z pracownikami fizycznymi, pracownicy umysłowi będą mieli znacznie gorsze perspektywy, bo prawdziwym problemem okaże się ich przekwalifikowanie. O ile robotnika zastępowanego maszyną można było stosunkowo łatwo przyuczyć do nowych zadań, o tyle eksperta, który przez dwadzieścia lub więcej lat zgłębiał jakiś obszar specjalizacji, trudno będzie przenieść do nowej roli. „Jest popyt na ekspertów od konwolucyjnych sieci neuronowych, weź się może za to?” Oczywiście powstanie wiele nowych zawodów i miejsc pracy, ale dla większości z nas będą one nieosiągalne.

Na co się więc zda wyspecjalizowanie w jednej dziedzinie, kiedy nadejść może fala bezrobocia, która obejmie ambitnych i dobrze wykształconych, bo zastąpią ich maszyny? Czy zatem w większości jesteśmy skazani na zawodową porażkę?

O właśnie – w Twoim pytaniu czai się recepta na ten „nowy wspaniały świat”. Jeśli w najbliższej przyszłości algorytmy i maszyny zastępować będą wąskie specjalizacje, to cenną rzeczą będzie wszechstronność intelektualna i szerokość posiadanej wiedzy. Zauważ, że od zawsze obowiązywał paradygmat wąskiej, a głębokiej ekspertyzy: zajmij się jakimś tematem i spędź życie na jego zgłębianiu, to odniesiesz sukces. Tymczasem jutro wygrywać będą polimaci, czyli ludzie łączący kompetencje z wielu pozornie niepowiązanych obszarów.

Wynika z tego, że lepiej dążyć do poszerzenia swoich horyzontów niż być specjalistą w wąskiej dziedzinie?

Tak. Każdy z nas pewnie posiada swój obszar specjalizacji i bardzo dobrze, bo to nas doprowadziło zawodowo do określonych osiągnięć. Ja jednak patrzę na każdą godzinę swojego czasu jak na środek, który mam zainwestować i zadaję sobie pytanie: jaki zwrot otrzymam z tej inwestycji? Jestem głęboko przekonany, że inwestowanie czasu poza dotychczasową specjalizacją da lepsze ROI niż uporczywe pogłębianie tego, w czym już jesteśmy dobrzy. W obszarze specjalizacji zainwestujmy tyle ile trzeba, by pozostać „na czasie”, ale jeśli tylko możemy, szukajmy nowych kompetencji. Po pierwsze w ten sposób łatwiej się wyróżnić. Przykładowo mój kolega Martin Lindstrom, wybitny neuromarketingowiec i autor wielu bestsellerów, nie jest pewnie najlepszym specjalistą świata ani w dziedzinie neurologii, ani w dziedzinie marketingu. A jednak połączenie tych dwóch obszarów specjalizacji dało mu pozycję unikatową na skalę globalną. Po drugie natomiast – żeby było ciekawiej – ludzie o wszechstronnej wiedzy lepiej prognozują! Może to zaskakiwać, ale wieloletni projekt badawczy prof. Philipa E. Tetlocka udowodnił, że im szersze horyzonty, tym trafniejsze prognozy i decyzje. Niesamowite, ale nawet kiedy prognoza dotyczyła jakiegoś relatywnie wąskiego zagadnienia, to i tak osoby o różnorodnych zainteresowaniach przewidywały trafniej, niż owej domeny eksperci. Odsyłam po szczegóły do książki „Superprognozowanie. Sztuka i nauka prognozowania” autorstwa Tetlocka, do projektu The Good Judgement oraz do eseju Isaiaha Berlina, którego bohaterami są jeż i lis.

Nowoczesne technologie nas rozleniwiają czy wręcz przeciwnie, motywują do intensywnego rozwoju? Ktoś za moment może zapytać, po co uczyć się języków obcych, skoro w porozumieniu się pomoże aplikacja.

Myślę, że na razie bardziej rozleniwiają i akurat w tym nie ma niczego niezwykłego. Wystarczy sobie przypomnieć, jak nawigacje samochodowe a potem aplikacje typu Google Maps zastąpiły tradycyjne atlasy, które jeszcze w latach dziewięćdziesiątych woziliśmy w samochodach. Działo się tak zresztą również w bardziej zamierzchłych czasach, bo przecież ręczne przepisywanie woluminów zastąpił wynalazek Gutenberga, a posłańca telegram, telefon czy e-mail. To, że dzięki technologii potrafimy szybciej i prościej wykonać jakieś zadanie, to oczywiście doskonała informacja. Gorzej, jeśli tracimy przy tym nasze własne umiejętności i pozbawieni komórki czy nawigacji samochodowej stajemy się bezradni za kółkiem… Czasem w sumie czasem bywa zabawnie, gdy ktoś do tego stopnia zaufa nawigacji, że wjedzie do jeziora.

Ale przestaje być zabawnie, kiedy dochodzi do katastrofy i giną ludzie. W swojej książce wspominasz tragiczny lot Air France AF447 z Rio de Janeiro do Paryża w 2009 roku.

Do tragedii doprowadziło właśnie rozleniwienie i przyzwyczajenie do niezawodnej (do czasu) technologii. Piloci tak bardzo przywykli do znakomitego autopilota Airbusa A-330, że stracili umiejętność właściwego zareagowania w sytuacji krytycznej i taka właśnie była głęboka przyczyna katastrofy tego lotu. Technologia jednak zawiodła, a trzyosobowa załoga nie potrafiła właściwie przejąć kontroli nad maszyną i doprowadziła do przeciągnięcia, w wyniku którego samolot runął do oceanu. Zginęło 228 osób, wszyscy znajdujący się na pokładzie. Późniejsze dochodzenie wykazało, że nawet najbardziej doświadczony członek załogi, 58-letni kapitan Marc Dubois, z 346 godzin wylatanych w sześć poprzedzających katastrofę miesięcy, pilotował maszynę przez zaledwie cztery godziny! Całą resztę stanowiła po prostu obecność na pokładzie i ewentualny nadzór nad autopilotem. Korzystajmy więc z dobrodziejstw technologii, ale nie pozwólmy, by całkowicie zabiła te kompetencje, które mogą nam się przydać. Druga sprawa to nasza zdolność przystosowywania się do zmian, bo bez bardziej intensywnego rozwoju po prostu sobie z nimi nie poradzimy.

Zwłaszcza, że zmiany zachodzą dziś błyskawicznie.

Tak, i niestety pozbawiono nas przy tym niektórych kół ratunkowych. Zauważ, że im bardziej turbulentna jest rzeczywistość, im więcej czarnych łabędzi, tym słabiej działają stare sprawdzone narzędzia, takie jak strategia czy procedury. W spokojniejszych czasach funkcjonujemy w świecie, który nazywam światem złożoności – jest wiele rzeczy, które wymagają naszej uwagi, jesteśmy bombardowani danymi, ale w opanowaniu owej złożoności pomagają nam narzędzia takie jak wspomniana strategia czy procedury. Tymczasem czarne łabędzie przenoszą nas w świat nieprzewidywalności, gdzie w sumie nie wiadomo, co się zdarzy jutro, pojutrze czy za miesiąc. W takiej sytuacji wczorajsza strategia może okazać się nieaktualna, a procedura mało adekwatna. Zresztą wystarczy spojrzeć na marzec 2020 roku, gdy w krótkim czasie większość firm zdała sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wypracowała jakąś strategię na rok 2020 czy na lata kolejne, to przynajmniej częściowo musi wyrzucić ją do kosza. Wiele procedur opisujących zasady pracy biurowej przestało mieć zastosowanie, gdy z dnia na dzień przeszliśmy na pracę zdalną albo hybrydową. W nieprzewidywalności o sukcesie bądź porażce decyduje kilka czynników – najważniejszymi są zwinność w działaniu, mądre zarządzanie ryzykiem, efektywna komunikacja z kluczowymi interesariuszami, kultura organizacyjna nastawiona na przedsiębiorczość oraz autentyczne przywództwo na różnych szczeblach w strukturze.

A jakie są fundamenty efektywności osobistej?

Znowu muszę wrócić do Tofflera! Powiedział on kiedyś, że analfabetą XXI wieku będzie nie ten, kto nie potrafi czytać czy pisać, ale ten, kto nie potrafi się uczyć, oduczać i uczyć ponownie. To dziś w mojej ocenie kompetencja decydująca o efektywności osobistej. Uczenie nie jest przy tym problemem, bo przecież przez całe nasze życia uczono nas jak się uczyć. Sztuką jest oduczanie – nie chodzi tu oczywiście o to, żeby nagle zapomnieć języka obcego, ale by pogodzić się z faktem, że jutro jego znajomość nie będzie miała już takiej wagi jak kiedyś. Jesteśmy pierwszym chyba pokoleniem zawodowym, które jeszcze za swojego życia zobaczy, jak większość kompetencji i umiejętności, odpowiadających za nasz dzisiejszy sukces, dewaluuje się i przestaje być wyróżnikiem konkurencyjnym. Świetnie mówisz w kilku językach obcych? Fajnie, ale w dobie nadchodzących zautomatyzowanych tłumaczeń nie będzie to już aż tak cenna kwalifikacja. Mistrzowsko prowadzisz ciężarówkę i masz na koncie miliony przejechanych kilometrów? Super, ale wiele krajów już dziś dopuszcza (na razie w ograniczonym zakresie) transport autonomiczny na swoje drogi. Masz ćwierć wieku doświadczenia w analizowaniu zapisów umów o poufności? Imponujące, ale algorytm LawGeex robi to równie dobrze, a szybciej i taniej. Mistrzowskie czytanie zdjęć RTG? Sztuczna inteligencja zrobi to lepiej…

Pandemia to świetny egzamin. Z dnia na dzień musieliśmy nauczyć się pracować i żyć w nowej rzeczywistości.

To jedna z tych kilku dobrych rzeczy, które dał COVID-19. Wyrwał nas wszystkich ze stref komfortu, wymuszając „oduczanie i uczenie ponownie”. Firmy przyspieszyły procesy transformacji cyfrowej, okazało się też, że można wiele zoptymalizować – np. dzięki technologii pracy zdalnej udało się w wielu przypadkach ograniczyć koszty (choć oczywiście pojawiło się wiele skutków ubocznych). Pandemia i lockdown wymusiły też zakwestionowanie status quo i doprowadziły do wielu potrzebnych dyskusji o kwestiach fundamentalnych. Wezmę tu własny, banalny przykład – w 2019 roku „wylatałem” ponad ćwierć miliona mil, pracując jako konsultant i trener z klientami w Europie, Ameryce Północnej i Chinach. W samolotach, na lotniskach i w taksówkach spędziłem setki godzin. Dziś zadaję sobie pytanie: jak mogłem tak nieefektywnie inwestować czas? Jakaś część z owych wojaży mogła być zastąpiona telekonferencjami, tyle że wczoraj w ogóle o tym nie myślałem i dopiero lockdown zmusił mnie do zadania sobie tego pytania. Przyznam, że była to również niezła lekcja pokory, bo oczywiście rok temu dałbym sobie rękę uciąć, że czas wykorzystuję optymalnie. Pandemia doprowadziła też do innej istotnej rzeczy: wszyscy chyba zaczęliśmy się zastanawiać, co w życiu jest tak naprawdę ważne i ponadczasowe, niepodatne na czarne łabędzie. A ta refleksja jest bezcenna.

Dziękuję za rozmowę.

*Paweł Motyl – menedżer, przedsiębiorca, konsultant i trener, uznany mówca inspiracyjny i prelegent na konferencjach w Polsce i za granicą. Autor przetłumaczonego na wiele języków bestsellera „Labirynt. Sztuka podejmowania decyzji” oraz wydanej w listopadzie książki „Świat Schrödingera. Kronika nieprzewidywalnej przyszłości”. Absolwent Executive Program na Uniwersytecie Singularity w Dolinie Krzemowej, jest też pierwszym Polakiem, który ukończył program trenerski w McClelland Center w Bostonie. Członek globalnej grupy ekspertów MG100, w listopadzie 2019 został zaliczony do grona Leading Global Coaches w trakcie gali Thinkers50 w Londynie.

Materiał partnera

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(7)
jaa
3 lata temu
Nauka nie kończy się na szkole. Trzeba się umieć dostosować i uczyć nowych rzeczy. Gdy nasza praca ma wartość dla pracodawcy (i klientów), w końcu nas ktoś zatrudni i dobrze zapłaci. A jeśli nie, a rzeczywiście możemy coś zaoferować, coś potrafimy, to sami założymy firmę i zarobimy na siebie. Nie trzeba wyjeżdżać. Ludzie powinni zrozumieć, że niemal wszystko zależy od nich samych. Nie od rządu czy kraju, w którym żyją itp. Musimy po prostu patrzeć na siebie i brać się do roboty, uczyć się i rozwijać umiejętności, za które inni chcą płacić, a efekty przyjdą. Leżenie na kanapie i czekanie, aż ktoś coś dla nas zrobi, niewiele daje. Słyszeliście o ksią.ż ce pt. Co robic, by zawsze mieć pracę i więcej zarabiac.? Kilka zmian może zrobić wielką różnicę..
pmn
3 lata temu
To jak już Pana zastąpi boot to wtedy weźmie Pan udział w szkoleniu prowadzonym przez boota, na które skieruje Pana boot z Urzędu Pracy. Po pracy, te 2 booty wsiądą do samolotu i polecą na wakacje, albo kupią sobie auta złożone przez robota. Pan zostanie z tym postępem na zasiłku, Himilsbach z angielskim
NNN
3 lata temu
Jest coś takiego jak abstrakcyjne myślenie. I tego nie nauczy się żadnej maszyny.
bosię gubimy
3 lata temu
czy Giertycha aresztowali,bo tak sie Jarowi podobało,czy dlatego,ze spółka giełdowa została okradziona na 92 mln zł, a prokuratura w wyniku 2 lat śledztwa ustaliła,ze jednym ze złodziei jest Giertych?
jaa
3 lata temu
trzeba umieć sie dostosować. Gdy nasza praca ma wartość dla pracodawcy (i klientów), w końcu nas ktoś zatrudni i dobrze zapłaci. A jeśli nie, a rzeczywiście możemy coś zaoferować, coś potrafimy, to sami założymy firmę i zarobimy na siebie. Nie trzeba wyjeżdżać. Ludzie powinni zrozumieć, że niemal wszystko zależy od nich samych. Nie od rządu czy kraju, w którym żyją itp. Musimy po prostu patrzeć na siebie i brać się do roboty, uczyć się i rozwijać umiejętności, za które inni chcą płacić, a efekty przyjdą. Leżenie na kanapie i czekanie, aż ktoś coś dla nas zrobi, niewiele daje. Słyszeliście o ksią.ż ce pt. Co robic, by zawsze mieć pracę i więcej zarabiac.? Kilka zmian może zrobić wielką różnicę..