O tym, że wynagrodzenia w największych miastach Polski są już takie, jak przeciętnie w Hiszpanii i Włoszech, usłyszeć mogli niedawno słuchacze RMF FM. Rzecz w tym, że w tej informacji porównano zarobki w metropoliach jednego kraju do średnich zarobków w innych krajach. To intrygujący pomysł, bo szybki wzrost dochodów nad Wisłą można pokazać bez tak karkołomnych zabiegów.
Autorzy tej rewelacji odnosili się do danych GUS, wedle których przeciętne wynagrodzenie w Krakowie w marcu wynosiło 12,7 tys. zł brutto, a w Warszawie 11,6 tys. zł brutto. Te liczby - po odjęciu obciążeń podatkowych i składkowych oraz przeliczeniu na euro - zostały zestawione z "ostatnimi danymi Eurostatu" dotyczącymi przeciętnej pensji na rękę w Hiszpanii i we Włoszech, która wynosić ma w pierwszym przypadku nieco mniej niż 2 tys. euro, a w drugim - nieco więcej.
Jak powstała zarobkowa manipulacja
Takie porównanie jest nieuprawnione z kilku powodów. Po pierwsze, przywołane tu dane o płacach w polskich miast w praktyce dotyczą tylko sektora przedsiębiorstw, zdefiniowanego w tym przypadku jako podmioty niefinansowe z co najmniej 10 pracownikami. Charakteryzują się one ponadprzeciętnymi wynagrodzeniami, ale odpowiadają za niespełna 40 proc. całkowitego zatrudnienia w Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To oznacza, że większość pracowników uzyskuje niższe zarobki: według danych GUS przeciętne wynagrodzenie w podmiotach zatrudniających do dziewięciu osób jest o 37 proc. niższe niż w podmiotach z wyższym zatrudnieniem (z uwzględnieniem sektora finansowego i podmiotów administracji publicznej).
Po drugie, przeciętne wynagrodzenie w Warszawie i Krakowie jest znacząco wyższe niż ogółem w Polsce. W marcu, którego dotyczyły przywołane dane, średnia płaca w całym sektorze przedsiębiorstw wynosiła 9056 zł brutto, czyli o odpowiednio 22 i 29 proc. mniej niż w tych metropoliach. Częściowo różnica ta jest rekompensatą za wyższe koszty życia w dużych miastach, co oznacza, że siła nabywcza płac w różnych miejscach Polski nie jest aż tak zróżnicowana jak ich nominalny poziom.
Po trzecie, w marcu - ze względu na wypłaty kwartalnych premii - wynagrodzenia są z reguły nieco wyższe niż średnio w roku.
Wszystko to sprawia, że dane o przeciętnym wynagrodzeniu w dużych firmach w Krakowie i Warszawie, i do tego w marcu, nie są dobrą miarą poziomu zarobków w Polsce, a tym bardziej poziomu materialnego dobrobytu większości mieszkańców naszego kraju.
Zarobki Polaków na tle Hiszpanów i Włochów
Jak faktycznie zarobki Polaków wypadają na tle pensji Hiszpanów i Włochów? Z najnowszych dostępnych danych Eurostatu dotyczących przeciętnego wynagrodzenia brutto w krajach UE wynika, że w 2023 r. zarówno Hiszpanie, jak i Włosi zarabiali średnio około 2700 euro miesięcznie brutto w przeliczeniu na pełen etat.
W Polsce było to o 45 proc. mniej, zaledwie 1505 euro. Nawet przy uwzględnieniu, że w 2024 r. płace w Polsce rosły w ekspresowym tempie (przeciętne wynagrodzenie zwiększyło się o niemal 14 proc., najbardziej w tym stuleciu), a w gospodarkach śródziemnomorskich niemrawo, a do tego złoty umocnił się wobec euro, różnica w poziomie wynagrodzeń z pewnością nie została zasypana.
Jak bardzo się zmniejszyła? Na pewne wnioski pozwalają dane OECD dotyczące dochodów z pracy modelowych typów gospodarstw domowych (np. pary z dwójką dzieci albo singla). W przypadku jednoosobowych gospodarstw domowych malują one zbliżony obraz zarobków w Europie, co dane przywołane przed chwilą, ale sięgają 2024 r. I tak w 2023 r. przeciętny miesięczny dochód z pracy jednoosobowego gospodarstwa domowego był w Polsce o 37 proc. niższy niż w Hiszpanii i 45 proc. niższy niż we Włoszech. W ubiegłym roku różnica stopniała do 29 i 37 proc.
Kiedy dogonimy Włochy i Hiszpanię?
Gdyby w najbliższych latach wynagrodzenia w krajach UE rosły w takim samym tempie jak średnio w minionej dekadzie, przeciętny pracownik w Polsce będzie zarabiał więcej niż w Hiszpanii już w 2031 r., a więcej niż we Włoszech rok później. W międzyczasie wyprzedzą nas jednak pod tym względem Rumuni, którzy obecnie przeciętnie zarabiają o 10 proc. mniej niż Polacy.
Powyższe dane dotyczą wynagrodzeń brutto. Zarobki netto (na rękę) we wszystkich krajach są oczywiście niższe, przy czym w Polsce różnica jest nieco mniejsza niż w Hiszpanii i Włoszech. Według danych OECD niższy jest bowiem u nas tzw. klin podatkowo-składkowy, czyli odsetek wynagrodzenia brutto, które pracownik przekazuje państwu.
To oznacza, że pod względem przeciętnej płacy netto Polakom jest nieco bliżej do Hiszpanów i Włochów niż pod względem przeciętnej płacy brutto. Ale jeśli te porównania służyć mają pokazaniu różnić w poziomie życia, lepiej koncentrować się właśnie na płacach brutto. Dlaczego? Wysokość klina podatkowo-składkowego związana jest bezpośrednio z rolę państwa w gospodarce. Wysoki klin zmniejsza wynagrodzenie pracowników "na rękę", ale teoretycznie daje im dostęp do wielu usług publicznych, za które nie muszą płacić.
Porównanie realnej siły zarobków. Jak wypadamy?
Do tej pory omawialiśmy wynagrodzenia w przeliczeniu na euro. Takie porównania mają jednak ograniczoną wartość dla osób, które większość swoich dochodów wydają na lokalnym rynku, w lokalnej walucie. Jednocześnie te rynki różnią się poziomem cen. Takie samo wynagrodzenie w tej samej walucie w różnych krajach będzie więc miało inną siłę nabywczą, tzn. będzie pozwalało na zakup innego koszyka dóbr i usług.
Te trudności ekonomiści obchodzą stosując metodę parytetu siły nabywczej (PPP). Pozwala ona ocenić, jaka byłaby siła nabywcza wynagrodzeń w różnych krajach, gdyby wszystkie dysponowały jedną walutą i miały taki sam poziom cen. W takim ujęciu zarobki w Polsce prezentują się znacznie lepiej niż w ujęciu nominalnym. To oczywiście wynik tego, że koszty życia w Polsce są niższe niż średnio w UE.
Przeciętne wynagrodzenie brutto w euro z zachowaniem parytetu siły nabywczej już w 2024 r. było nad Wisłą tylko o 10 proc. mniejsze niż na Półwyspie Iberyjskim i o niespełna 14 proc. mniejsze niż na Półwyspie Apenińskim. Dekadę wcześniej różnica względem obu tych państw sięgała ponad 30 proc. Gdyby wynagrodzenia i ceny w krajach UE rosły nadal tak jak w minionej dekadzie, już w 2028 r. siła nabywcza płac w Polsce byłaby wyższa niż w Hiszpanii, a rok później wyższa niż we Włoszech.
Gdyby zrealizowała się ta "naiwna" prognoza, w 2030 r. Polska zajmowałaby w UE 13. pozycję pod względem siły nabywczej przeciętnego wynagrodzenia, tuż za Szwecją i Francją, i daleko za…Rumunią. Wyprzedzalibyśmy za to Hiszpanię, Włochy, Portugalię i Czechy. Dla porównania, w 2024 r. byliśmy na 15. miejscu, a w 2010 r. na 18. miejscu.
Zarobki Polaków vs Zachód. Są inne miary mierzenia bogactwa
Gdybyśmy zamiast przeciętnego wynagrodzenia wzięli pod uwagę produkt krajowy na mieszkańca (PKB per capita) - czyli wskaźnik, który daje wyobrażenie o przeciętnym poziomie dochodów ogółu mieszkańców, nie tylko pracowników - awans Polski wygląda jednak mniej spektakularnie.
W 2024 r. zajmowaliśmy pod tym względem dopiero 20. miejsce wśród dzisiejszych państw UE. Dekadę wcześniej, a także w 2004 r., czyli w chwili wejścia do UE, byliśmy na 23. pozycji. Gdyby PKB per capita - z zachowaniem parytetu siły nabywczej - rósł we wszystkich krajach w tempie z minionej dekady, do 2034 r. przesunęlibyśmy się tylko o jedno oczko w górę (patrz tabela).
W praktyce jednak jest mało prawdopodobne, aby wszystkie kraje UE pozostały na dotychczasowych trajektoriach rozwoju. Pośrednio wskazuje na to choćby to, że pod względem siły nabywczej płac gonimy zachód Europy szybciej niż pod względem PKB per capita. To odzwierciedlenie zmieniającej się struktury PKB Polski, w którym zwiększa się udział wynagrodzeń dla pracowników w stosunku do wynagrodzeń dla właścicieli kapitału (np. akcjonariuszy) i państwa (podatków).
Z tego, że dotychczasowe tempo rozwoju Polski raczej się nie utrzyma, nie wynika jednak, że będziemy wolniej gonili inne kraje. Może być wręcz odwrotnie. Przykładowo, długoterminowe prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego sugerują, że pod względem PKB per capita (z zachowaniem parytetu siły nabywczej) Polska wyprzedzi Hiszpanię już w 2026 r., a Włochy - mniej więcej w 2031 r.
W tym scenariuszu już w bieżącym roku Polska będzie miała wyższą siłę nabywczą dochodu na mieszkańca niż Japonia. To zapewniałoby nam znacznie większy awans wśród państw UE niż scenariusz, w którym wszystkie kraje rozwijają się w tempie z ostatniej dekady.
MFW najwyraźniej zakłada, że nawet jeśli potencjał rozwoju polskiej gospodarki będzie malał, np. z powodu starzenia się ludności i rosnących kosztów pracy, to większość innych państw Europy ma jeszcze gorsze perspektywy. Widać to dobrze, gdy przedstawi się prognozowany poziom PKB per capita (z zachowaniem parytetu siły nabywczej) wybranych państw na tle USA. Polska rzeczywiście nadrabia zaległości rozwojowe wobec Stanów Zjednoczonych, a większość państw, do których porównywaliśmy się w tym artykule, zostaje coraz bardziej w tyle.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl