Propozycja Karola Nawrockiego budzi emocje. Eksperci podzieleni, na giełdzie spadki
Karol Nawrocki złożył projekt ustawy ws. obniżki cen energii dla gospodarstw domowych. Koszty miałyby być pokryte przez państwo i spółki energetyczne. Eksperci są podzieleni: jedni widzą szansę na przyspieszenie transformacji energetycznej, inni ostrzegają przed kłopotami budżetu. Rząd jest sceptyczny. Kursy akcji największych spółek energetycznych spadły.
Jeśli wierzyć rynkowi, to wziął zapowiedzi z prezydenckiego projektu na poważnie. Pokazują to kursy spółek energetycznych, które poszły w piątek w dół. Najbardziej spadły akcje PGE - o ponad 6 proc. Enea straciła ponad 4 proc., a Tauron - ponad 2 proc. Nic dziwnego, bo część propozycji Karola Nawrockiego to przycięcie ich zysków. Zaznaczmy, że giełda zareagowała znacząco, mimo że do tej pory żadna z prezydenckich ustaw nie została uchwalona (do tego potrzebne jest przegłosowanie ustawy w parlamencie, gdzie środowisko Nawrockiego jest w mniejszości).
Prezydencka ustawa opiera się na czterech filarach. Pierwszy to likwidacja opłat: OZE, mocowej, kogeneracyjnej i przejściowej. Drugi to ograniczenia systemu certyfikatów. Oba te rozwiązania miałyby być sfinansowane z przekierowania na to dochodów z ETS. Trzeci filar to obniżenie opłat dystrybucyjnych i właśnie ta pozycja najbardziej zabolałaby spółki, bo ogranicza ich zyski. Czwarty pomysł to obniżka VAT za prąd z 23 do 5 proc. Oprócz tego, że projekt postuluje ograniczenie zysków energetycznych spółek, to jednocześnie kosztowałby budżet około 14 mld zł. W zamian rachunek za energię elektryczną przeciętnego gospodarstwa miałby spaść o około jedną trzecią.
"To psuje politykę". Buzek wskazuje na konieczne zmiany
I koszty budżetowe budzą największe zastrzeżenia w rządzie. Tym bardziej że kilka dni temu Karol Nawrocki pokazał projekt ustawy gwarantujący wzrost najniższych emerytur o 150 zł, co ma z kolei zwiększyć wydatki budżetu o 3 mld zł. W uzasadnieniu do tej ustawy napisano, że miałyby zostać pokryte z wyższych dzięki inflacji wpływów z VAT.
Może niech napiszą w uzasadnieniu, że inflacja wyniesie 10 proc. VAT będzie wyższy i wszystko się zepnie - ironizuje jeden z naszych rozmówców z obozu rządowego.
Eksperci komentują propozycję Karola Nawrockiego
Ale w podobny sposób wypowiada się ekonomista Maciej Bukowski. - Jeżeli jest obniżka VAT-u, to powinna nastąpić podwyżka w innym miejscu. Przy deficycie finansów publicznych rzędu 7 proc. PKB nie są one w stanie, który pozwala na obniżanie podatków bez powodu. Rozumiem, że jeżeli chodzi o propozycje dotyczące opłat, to można dyskutować, ale generalnie, jeżeli chodzi o całość ustawowych propozycji prezydenta, to one powinny być zbilansowane. To jest krótkowzroczne - podkreśla.
Jednoznacznej oceny nie ma szef Polskich Sieci Elektroenergetycznych Grzegorz Onichimowski. - Od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Jeśli chodzi o część rozwiązań, to mamy do czynienia z przesuwaniem środków z parapodatków, jakimi są opłaty, do podatków. Koszty takiego ruchu ma pokryć budżet, czyli podatnicy, a jest to komunikowane jako obniżka cen - podkreśla w rozmowie z money.pl. Ale dodaje jednocześnie, że inne przestawione pomysły, jak obniżka opłat dystrybucyjnych, są dyskutowane w gronie eksperckim. Prezes PSE podkreśla, że interesujący jest kontekst tych propozycji.
Zaskakującym elementem propozycji prezydenckich jest zmiana retoryki dotyczącej systemu handlu emisjami (ETS). Ośrodek prezydencki przestał mówić o wyjściu z ETS, a zaczął dostrzegać w nim szansę finansowania transformacji. To istotna zmiana, zwłaszcza że pieniądze z ETS i tak trafiają do budżetu państwa. Podobnie pozytywnie przedstawiane są środki z Krajowego Planu Odbudowy, które mają wspierać sieciowe spółki energetyczne poprzez tanie kredyty - stąd sygnalizowana już przez prezes URE możliwość obniżki taryf - zauważa Grzegorz Onichimowski.
A jednocześnie jego zdaniem brak jest wpisania tych pomysłów w szerszą strategię transformacji energetycznej. - Zamiast obniżać VAT na energię dla wszystkich, można by wspierać konkretne rozwiązania - np. zwiększać konkurencyjność pomp ciepła względem pieców gazowych. Celem byłoby zachęcenie obywateli do inwestycji w niskoemisyjne źródła ciepła czy samochody elektryczne jeszcze przed wprowadzeniem systemu ETS2 - podkreśla prezes PSE.
Generalnie prezydencki projekt ustawy zakładający obniżkę rachunków za prąd wywołuje mieszane reakcje wśród ekspertów energetycznych. Pozytywnie wypowiada się o nim Michał Hetmański z fundacji Instrat, który wskazuje na jego zgodność z założeniami transformacji energetycznej.
To oczywiście nie jest propozycja idealna, ale prąd musi być tańszy, żeby w ogóle móc go używać do elektryfikacji budynków i transportu, żeby się przygotować na ETS2 - argumentuje Hetmański.
- Na pewno opłata dystrybucyjna może spaść kosztem zysków firm. Także VAT może spaść kosztem budżetu państwa, tak samo, jak można ograniczyć certyfikaty. To nie jest dużo pieniędzy, ale zawsze coś. I na tym skorzysta też przemysł - wylicza ekspert możliwe do wdrożenia elementy.
Hetmański dostrzega w projekcie szansę na realizację celów transformacji energetycznej, zauważając paradoks: Nawrocki atakuje system ETS, a zarazem realizuje jego założenia.
Z kolei Maciej Bukowski, który jest wobec tych pomysłów bardziej sceptyczny, przypomina o konieczności finansowania niezbędnych inwestycji w infrastrukturę i w transformację energetyczną.
Jesteśmy w fazie wymiany mocy w systemie, czyli mamy aktywa, które produkowały energię elektryczną do tej pory, ale one się zestarzały i trzeba zbudować nowe, które będą produkowały w przyszłości. Jesteśmy w fazie inwestycyjnej i trzeba za te inwestycje zapłacić - podkreśla.
"Transformacyjny trylemat"
- Mamy trylemat. Transformacja energetyczna wiąże się z kosztami w nowe źródła energii oraz w rozbudowę sieci. Koszty tych inwestycji możemy przerzucać albo na firmy energetyczne, które są w polskich warunkach dużymi spółkami skarbu państwa, albo możemy je przerzucać na konsumentów, tak jak robi się to w Niemczech, albo na przemysł, ale kosztem jego konkurencyjności - komentuje w rozmowie z money.pl Marek Niedużak, dyrektor na Polskę w think tanku European Initiative for Energy Security
- Projekt prezydencki proponuje w większym stopniu przesunąć te koszty na państwowe firmy energetyczne. Przy czym warto pamiętać, że nasz przemysł mierzy się aktualnie z jednymi z najwyższych cen energii elektrycznej w Europie, a na dłuższą metę to jego konkurencyjność może przełożyć się na stan całej gospodarki oraz na poziom życia ludzi - dodaje.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl