Socjal do korekty. Kanclerz Niemiec szykuje rewolucję
Kanclerz Niemiec Friedrich Merz zapowiada cięcia w systemie Bürgergeld. Chce zaoszczędzić 5 mld euro i ograniczyć dostęp do świadczeń dla cudzoziemców. Reformy budzą sprzeciw lewicy i związków zawodowych, ale większość Niemców uważa, że system jest zbyt hojny - informuje "Rzeczpospolita".
Obecnie z Bürgergeld korzysta ok. 5 mln osób, z czego jedynie 1,2 mln to osoby faktycznie bezrobotne. Koszt funkcjonowania systemu to 50 mld euro rocznie, a całość wydatków socjalnych w Niemczech przekracza 1 bln euro.
Rząd Merza chce ograniczyć koszty o 5 mld euro. Zdaniem ekonomisty Holgera Schäfera z Instytutu Gospodarki Niemieckiej w Kolonii nie chodzi o ideologię, lecz o czystą ekonomię – ograniczenie nadużyć, zaostrzenie warunków i zmniejszenie liczby beneficjentów.
Skoro Polacy zarabiają więcej, to dlaczego uważają, że biednieją? Analityk odpowiada
Plany kanclerza budzą sprzeciw SPD i związków zawodowych. Biuletyn socjaldemokratów "Vorwärts" przypomina, że w latach 2002–2022 niemieckie wydatki socjalne wzrosły zaledwie o 26 proc., co jest jednym z najniższych wyników w całej UE. Dla porównania, w Polsce wzrost wyniósł 126 proc. Argumenty rządu opierają się jednak na przykładach pokazujących, że w wielu przypadkach praca staje się mniej opłacalna niż korzystanie z systemu pomocy.
Wynajmują mieszkania o powierzchni 100 m kw.
Sam kanclerz Merz wskazywał na absurdalne sytuacje, w których Bürgergeld pokrywa koszty mieszkań o powierzchni 100 m kw., wynajmowanych za 2 tys. euro miesięcznie.
– Na to nie może sobie pozwolić przeciętna pracująca rodzina – podkreślał, zapowiadając ograniczenia. Krytycy zwracają uwagę, że świadczenia dla singla wynoszą obecnie 563 euro miesięcznie, a dla małżeństwa bez pracy – 1012 euro plus dodatki na dzieci. Państwo pokrywa także koszty czynszu i ogrzewania - czytamy.
Zwolennicy obecnego systemu odpowiadają, że nawet przy płacy minimalnej pracujący mają do dyspozycji więcej pieniędzy niż beneficjenci Bürgergeld. Instytut WSI związany ze związkami zawodowymi wyliczył, że różnica wynosi od 550 do 750 euro miesięcznie na korzyść osób zatrudnionych.
Jak podaje "Rzeczpospolita", jednak w miastach takich jak Monachium przewaga ta jest mniejsza – ok. 379 euro – co przy rosnących kosztach życia sprawia, że wielu obywateli postrzega system jako zbyt hojny.
Spór o Bürgergeld nie jest nowy w niemieckiej polityce. Już kanclerz Gerhard Schröder ponad dwie dekady temu ograniczył świadczenia, by zmusić część bezrobotnych do podjęcia pracy. Choć reformy te poprawiły kondycję gospodarki, SPD straciła wówczas poparcie wyborców. Dziś partia znów stoi przed dylematem – jak bronić tradycji państwa opiekuńczego, nie tracąc jednocześnie społecznego zaufania.
Eksperci podkreślają, że za reformami Merza stoją dwa główne motywy. Po pierwsze, obawa przed masowym wykorzystywaniem systemu przez uchodźców i pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej. Po drugie, przekonanie, że świadczenia powinny być bardziej powiązane z gotowością do pracy. Politolog Thomas Poguntke z Uniwersytetu w Düsseldorfie dodaje, że rząd może reagować także na rosnące poparcie dla antyimigranckiej Alternatywy dla Niemiec (AfD), która od dawna krytykuje Bürgergeld jako "zaproszenie do lenistwa".
Choć propozycje reform budzą gorące spory, badania opinii publicznej pokazują, że aż 82 proc. Niemców uważa system za wymagający zmian, a większość twierdzi, że świadczenia są zbyt wysokie. Wiele wskazuje więc na to, że kanclerz Merz będzie miał polityczne wsparcie dla ograniczenia kosztów jednego z najbardziej rozbudowanych systemów socjalnych na świecie.