"Sama tak pracowałam. Ludzie naprawdę wpłacają grube pieniądze. Wyniki grup były po 700 tys. dolarów miesięcznie" - napisała do nas czytelniczka. W materiale "Łowcy frajerów" opisaliśmy, jak naciąga się ludzi i wciska im ryzykowne inwestycje. Zatrudniłem się w jednej z takich firm. Odzew był zaskakujący - maile przyszły nawet od prawdziwych maklerów.
W ubiegłym tygodniu w money.pl pokazałem mechanizm sprzedawania w Polsce ryzykownych inwestycji. W reportażu "Łowcy frajerów. W tej branży nikt nie podaje swojego prawdziwego nazwiska" opublikowaliśmy materiały szkoleniowe i nagrania z firmowych rytuałów w tej branży.
- Jak ja widzę interes, to od razu zacieram ręce, aż iskry lecą. Myślę, że pan też taki jest. To da się wyczuć! - kusi konsultant. Obiecuje zarobek na amerykańskiej spółce, która walczy z rakiem. - 50 proc. w tak krótkim czasie, jak to dla pana brzmi?! - dociska. Gdy klient się ugnie, zarobi kilka tysięcy z samej prowizji.
Podejrzewaliśmy, że firm stosujących takie działania jest kilkanaście. Wiadomości od czytelników pokazują, że skala jest dużo większa. Komentujący - próbując zgadnąć, gdzie się zatrudniłem - przerzucają się nazwami i adresami: od Mokotowa po Ochotę, Wolę i ścisłe centrum Warszawy. Ale nie chodzi tylko o stolicę - wymieniają też nazwy firm z Poznania, Wrocławia czy Łodzi. Wniosek? W całej Polsce, pod nosem Komisji Nadzoru Finansowego, działa nie kilka, a przynajmniej kilkadziesiąt podobnych przedsiębiorstw.
Byli pracownicy piszą
"Niestety, ale takich firm jest więcej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Pracowałem jakiś czas w podobnej i było jeszcze gorzej, bo nie chcieli mi zapłacić ani grosza" - napisał do mnie pan Marek. Na firmowe szkolenia jeździł na Śląsk. Po miesiącu za "naciąganie" nie dostał ani grosza. Na odchodne usłyszał, że za mało się angażował.
"Sam pracowałem w takim biurze przez jakiś czas i to jest straszne, co tam się robi" - wiadomość od pana Andrzeja.
"Akurat kilka dni temu byłem na rozmowie kwalifikacyjnej w jednej z takich firm. Też miałem mieć system prowizyjny, konkursy na największą sprzedaż. Tylko celem miały być przedsiębiorstwa, bo są bardziej rentowne dla nas niż klienci indywidualni - wspomina w mailu pan Krzysztof. Dziś cieszy się, że ostatecznie z tej pracy zrezygnował.
"W 2000 albo w 2001 pracowałem przez chwilę w podobnym burdelu. Ostatnie piętro biurowca. Zamknęła to policja w jasną cholerę. Czytam materiał i widzę dokładnie to samo - ta sama organizacja pracy, papierowe fiszki zamiast porządnej bazy danych, sprzedaż na stojąco, te same hasła w scenariuszach rozmowy, to samo o "osobistym doradcy, który będzie zajmował się Pana inwestycją, i wiele innych. Podobieństw jest tyle, że to aż niewiarygodne" - pisał Olo. Zastanawia się, czy przypadkiem po 15 latach ktoś związany z tamtą sprawą nie zaczął nowego biznesu.
"Pracowałam w podobnej firmie w Poznaniu i dokładnie tak, jak zostało opisane, to wygląda. Nic dodać, nic ująć. W takich firmach organizuje się szkolenia z zakresu nie tylko tzw. pozyskiwania klienta (ładnie brzmi, prawda?), ale również z zakresu wykorzystywania różnego rodzaju socjotechnik. Tego typu firmy uczą także tego, jak prowadzić rozmowę, by namówić klienta na podanie telefonów do swoich znajomych czy rodziny. Chodzi o to, żeby nawet z takiej rozmowy, w której nie dochodzi do transakcji, zdołać wyciągnąć jak najwięcej korzyści, czyli kontaktów". Taki wpis z kolei znalazłem pod tekstem w komentarzach.
"Jak pozbyć się takich telefonów"?
Pisały nie tylko osoby związane z tą branżą, ale przede wszystkim - nękane telefonami. Zastanawiają się, jak to możliwe, że ich numery telefonów gdziekolwiek wyciekły.
"Założyłem w poniedziałek rachunek maklerski, a już we wtorek dzwonili do mnie z dziwnymi inwestycjami. Mało tego, podali się za oddział mojego banku. W reklamacji bank chciał usłyszeć nazwę firmy, która mnie oszukiwała, ale przecież nikt przez telefon jej nazwy nie podał" - takiego maila dostałem od pani Alicji.
Wiadomości sugerujących, że to pracownik banku wyniósł dane, było zdecydowanie więcej. "Już teraz rozumiem, skąd w kilka tygodni po założeniu konta wzięły się telefony z propozycją superinwestycji" - pisał Łukasz w wiadomości do mnie. Ten wątek równie często przewijał się w komentarzach.
"Ostatnio dzwonili do mnie. Nie miałem wcześniej takich telefonów, więc wnioskuję, że jest to wyciek danych z jednego z banków, w których niedawno założyłem rachunek maklerski. Także przychylam się do tezy, która kończy artykuł - dane potencjalnych ofiar wyciekają z banków, być może jest to robione ręcznie" - napisał anonimowy użytkownik.
"Wypłacałem kiedyś w oddziale banku większą gotówkę. Taką, że trzeba było ją zamówić dzień wcześniej. Przy wypłacaniu młody chłopaczek dopytywał na co to. Po paru godzinach już ktoś dzwonił "z polecenia", oferując superokazyjne inwestowanie! Przypadek?" - komentuje inny użytkownik.
"Moje biuro ma nawet widok na tę firmie i widuje tych ludzi na co dzień. Sam w swojej pracy stosuję dużo bardziej miękką sprzedaż, która na pewno przynosi gorsze wyniki, ale kieruję się po prostu własną uczciwością" - to z kolei wiadomość od pracownika polskiego domu maklerskiego. Jak wyjaśnia - w jego branży wszyscy narzekają na ten proceder.
Potrzebę odcięcia się od tych praktyk poczuła również Izba Domów Maklerskich, która w związku z naszą publikacją wydała specjalne oświadczenie. "Negatywnie oceniamy praktyki stosowane przez podmiot, którego dotyczy reportaż" - pisze IDM. "Wszelkie podmioty, których działania rodzą podejrzenie łamania przepisów prawa, powinny zostać natychmiast wyeliminowane z obrotu gospodarczego i prawnego". Izba podkreśla, że stosuje się do wszystkich ustawowych wytycznych. "Koszty tych działań są znaczące" - dodaje IDM i skarży się na nieuczciwą konkurencję.
Już po publikacji poprosiliśmy Komisję Nadzoru Finansowego o komentarz. Wciąż czekamy na odpowiedź. Ani firma, w której pracowałem, ani żadna z wymienionych w komentarzach czytelników nie znajduje się na liście ostrzeżeń prowadzonej przez KNF. Jest na niej w tej chwili dokładnie 40 podmiotów i osób, które nadzór podejrzewa o"prowadzenie działalności maklerskiej bez zezwolenia". We wszystkich takich sprawach KNF wysyła zawiadomienie do prokuratury.
Tylko jedna firma ma informacje o wyroku - sprawa z Lublina, którą opisywaliśmy w money.pl. 12 ma z kolei adnotacje o umorzeniu śledztwa. Przy pozostałych sprawach nie ma żadnej adnotacji o skutkach zawiadomień Komisji.
Sprawą również chcieliśmy zainteresować Ministerstwo Sprawiedliwości. Sebastian Kaleta, rzecznik resortu, za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformował, że tekst przeczytał.