Ministerstwo Cyfryzacji pracuje nad projektem zmian w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Portale nie będą mogły usuwać komentarzy, a kontrola powędruje w ręce użytkowników. To może oznaczać całkowitą samowolkę.
Jak podaje czwartkowa "Gazeta Wyborcza", projekt dotyczy walki z fake newsami i został uzgodniony z minister Anną Streżyńską. Nowelizacja sprawi między innymi, że każdy kto świadczy usługi przez internet, będzie podlegał polskiemu prawu. Nie będzie miało znaczenia to, w jakim kraju ma siedzibę.
Każdy ma prawo napisać, co chce
Kontrowersje budzi jednak inny zapis. Projekt głosi, że portale nie będą mogły ograniczać dostępu do swoich usług. Nie będzie więc wolno nikogo zablokować. Taki zapis uniemożliwia jakąkolwiek kontrolę nad poziomem i jakością komentarzy. Każdy będzie mógł napisać, co tylko chce. Brzmi dobrze, dopóki nie przypomnimy sobie o bezkarnych hejterach.
W przypadku, gdyby wydawca się do tego zakazu nie dostosował, użytkownik będzie mógł iść do sądu 24-godzinnego i domagać się, by opublikowane przez niego treści zostały przywrócone.
Użytkownicy będą kontrolować
Autorzy projektu wzięli jednak pod uwagę, że w sieci pojawiają się treści, które należy usuwać, bo są nieprawdziwe lub naruszają czyjeś dobra osobiste. Projekt zakłada, że internauci będą mieli możliwość oznaczania artykułów, postów i komentarzy jako nieprawdziwych. W ten sposób odbywać się ma "głosowanie" nad tym, co jest prawdą, a co nie.
Jak pisze "GW", nie określono jednak, czy i kto będzie te głosy weryfikował. Skutek może być opłakany - każdy będzie mógł oznaczyć niekorzystną dla siebie treść jako nieprawdziwą.
Dodatkowym narzędziem na zgłaszanie fake newsów lub treści hejterskich ma być specjalny formularz umieszczany w każdym portalu. Trzeba będzie podać w nim swoje imię, nazwisko, adres i wskazać, które przepisy prawa zostały w artykule czy komentarzu złamane oraz kto został pokrzywdzony.
Intencje dobre, ale zmiany niedopracowane
- Oceniam ten zapis bardzo krytycznie. Usługodawca będzie miał obowiązek (nie możliwość) zablokowania dostępu do danych o bezprawnym charakterze. Nie ma przy tym znaczenia, czy wiadomość o bezprawnej treści była rzeczywiście wiarygodna - mówi "Gazecie Wyborczej" dr Gabriela Bar z kancelarii prawnej Szostek Bar i Partnerzy.
Wydawca będzie musiał poinformować autora sądzonych treści o ich zablokowaniu, a on w ciągu siedmiu dni będzie mógł złożyć sprzeciw.
- Intencji nie krytykuję, bo to dobry kierunek. Firmy, które dostarczają społeczną infrastrukturę komunikacyjną dla obywateli Polski powinny się liczyć z naszym prawem. Jednak te przepisy są niedopracowane i mogą powodować nieoczekiwane ryzyko - ocenia Katarzyna Szymielewicz, prezes fundacji Panoptykon.
Dr Bar nazywa zaś projekt nowelizacji "ograniczeniem wolności'.