Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski
|
aktualizacja

"Zaliczyli wpadkę". Nowy premier prześlizgnął się po ważnym temacie [OPINIA]

191
Podziel się:
Przedstawiamy różne punkty widzenia

Wiatraki będą alternatywnym źródłem energii w Polsce – powiedział Donald Tusk w expose. Nie rozwinął jednak tej myśli, a energii odnawialnej łącznie poświęcił raptem kilka zdań. Warto przy tym przypomnieć, że nowy rząd – zanim jeszcze powstał – zaliczył już pierwszą wpadkę w temacie wiatraków - pisze ekonomista Jan Oleszczuk-Zygmuntowski dla money.pl.

"Zaliczyli wpadkę". Nowy premier prześlizgnął się po ważnym temacie [OPINIA]
Premier Donald Tusk (East News, Wojciech Olkusnik)

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Przed nami nowy rząd koalicyjny, więc warto poświęcić chwilę na refleksję nad aferą wiatrakową, która przetoczyła się przez Polskę. Temat wiatraków czy energii odnawialnej nie był jednym z głównych punktów expose Tuska, a szkoda. Politycy muszą w końcu zauważyć, że polskie społeczeństwo oczekuje alternatywy dla farm OZE zasilających zyski państwowego Orlenu czy korporacyjnego RWE. Bo ta alternatywa już tu jest.

Burza wokół wiatraków

Projekt ustawy o zamrożeniu cen energii zaproponowany przez posłów i posłanki Koalicji Obywatelskiej, Lewicy oraz Trzeciej Drogi rozpętał polityczną burzę, która dała paliwo przeciwnikom zielonej transformacji. Istotnie, wrzucenie nowelizacji ustawy antywiatrakowej i niezdarne sklejenie jej z palącym tematem osłon przed eksplozją cen energii było błędem, chociaż część zarzutów – przykładowo dotyczących wywłaszczeń – została bardzo przerysowana.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Kwaśniewski o nowym rządzie Tuska i erozji PiS

Ale największy problem w aferze wiatrakowej to fakt, że cały czas tkwimy w niewłaściwych rozwiązaniach. W dużej mierze zapewne dlatego, że debata parlamentarna toczy się wokół konkretnych technologii i przemysłowych grup interesu. Zagraniczne koncerny inwestujące w Polsce, duże podmioty krajowe czy państwowi hegemoni zastanawiają się, jak zabezpieczyć swoje interesy i odblokować możliwości inwestycyjne przy minimalnych zobowiązaniach wobec konsumentów i społeczności lokalnych.

Bowiem w modelu państwowym i korporacyjnym nie mamy żadnej gwarancji, że skorzystamy na tym najwięcej my jako obywatele, gdyż zwrot z inwestycji nie trafi do nas. Nie ustalimy, którą drogę wyremontować z zaoszczędzonych środków albo jak zamknąć raz na zawsze temat smogu i ubóstwa energetycznego przez sprezentowanie pomp ciepła najuboższym w gminie. Istnieje realne ryzyko, że uzyskamy niezależność od importowanych paliw – i jednocześnie staniemy się zakładnikami bogatych firm i lokalnych kacyków dostarczających prąd.

Jak się zabezpiecza interes publiczny

Narzędziem zabezpieczania interesu publicznego nie jest wiatrak, panel ani kocioł. To technologie, które trzeba ująć w dobre ramy prawne i ekonomiczne. Takie ramy są zapisane w prawie unijnym w postaci różnych form energetyki obywatelskiej, w tym przede wszystkim spółdzielnie energetyczne.

Inwestycje w OZE są potrzebne, bo jest to droga do taniego prądu i ciepła oraz większej suwerenności energetycznej. Cała idea decentralizacji energii jest w lokalnej produkcji i autokonsumpcji, bez strat w przesyle. To zapewnia odporność gminy i daje szansę na odbudowę lokalnej gospodarki w oparciu o niskie ceny prądu, wpływy z podatków, miejsca pracy.

Jednak wszędzie, gdzie taki model się udał, transformacja energetyczna opierała się na drugiej obok decentralizacji nodze: na demokracji ekonomicznej. Na wspólnej własności instalacji, która gwarantuje, że ludzie odzyskują kontrolę nad rzeczywistością, która ich otacza. Decydują o inwestycjach, o cenach dla samych siebie i o podziale zysków. Dzięki nadzorze własnościowemu lokalnych społeczności niechęć zamienia się w racjonalną ocenę kosztów i korzyści, bo partycypacja to także odpowiedzialność.

Energetyka obywatelska opłaca się wszystkim

Energetyka obywatelska jest kluczowym elementami dla wzrostu akceptacji społecznej OZE, bo zyski pozostają w lokalnej społeczności zamiast być transferowane do "centrali". Spółdzielnie energetyczne rozwijają projekty na mniejszą skalę i dostosowane do lokalnych warunków, co sprawia, że są bardziej przyjazne dla środowiska. Dodatkowo, promują one oszczędność energii i racjonalne jej wykorzystanie wśród swoich członków. Zazwyczaj członkowie spółdzielni energetycznych zużywają mniej energii niż inni konsumenci.

Dla biznesu to też korzyść: projekty energetyczne prowadzone przez społeczności przyczyniają się do wzrostu konkurencyjności lokalnych przedsiębiorstw, tworzenia nowych możliwości biznesowych i synergii oraz wspierania współpracy. Badania prowadzone w UE wskazują, że projekty energetyczne prowadzone przez społeczności generują od 2 do 8 razy więcej lokalnych dochodów niż projekty realizowane przez zewnętrzne podmioty.

Taką drogą poszła większość małych poprzemysłowych gmin w Europie Zachodniej. Obecnie w Europie działa blisko 2,5 tysiąca spółdzielni energetycznych, zapewniających tani prąd i ciepło dla 1,5 mln obywateli UE. Nie dla interesów tego czy innego lobby przemysłowego, ale dla swoich lokalnych społeczności. W belgijskiej spółdzielni Ecopower, brytyjskim Westmil Energy Cooperative czy niemieckiej Heidelberger Energiegenossenschaft przedsiębiorczość kwitnie i może liczyć na stabilny zwrot z inwestycji. Jednocześnie lokalizacja instalacji i kabli, podział dochodów, inwestycje w inteligentne liczniki są zabezpieczane głosem tysięcy mieszkańców.

Co z polskimi spółdzielniami?

Dotychczas wprowadzane rozwiązania w Polsce blokowały obywatelską energetykę – w odczuciu wielu osób celowo. Bo po co psuć dobry interes państwowym koncernom energetycznym potencjalną konkurencją?

Dlatego za sprawą programów takich jak "Mój Prąd" rozkwitły instalacje indywidualne – mamy ich aż 1,3 mln – które jednak nigdy nie będą stanowić alternatywy dla dużych rynkowych graczy, zdolnych do poważnych inwestycji kapitałowych. Co więcej, nadmiar indywidualnie stawianych OZE to zagrożenie dla całego systemu energetycznego, bo w ciepłe letnie dni PSE nie ma co zrobić z oddawanymi niefrasobliwie nadwyżkami i musi wyłączać dostawy darmowego prądu.

Rozwiązaniem jest oczywiście lepsza autokonsumpcja lokalna, czyli spółdzielnie energetyczne. Rząd PiS pod presją UE zdecydował się wprowadzić je, ale z licznymi ograniczeniami - takimi jak maksymalnie zasięg trzech gmin, zakaz zakładania spółdzielni energetycznych w gminach miejskich czy ograniczenia mocowe. Dlatego powstało ich dotychczas 20, a nie kilka tysięcy.

Na komisji ds. energii, która zajmowała się ustawą o zamrożeniu cen energii, znów podjęto próbę zniesienia tego kagańca. Niestety, zespół naszych ekspertów nie został nawet wysłuchany. Powód jest chyba prozaiczny - nie da się wpisać rozwiązań społecznych w spór PO-PiS, a zatem są one odwlekane na "wieczne później".

Jazdów to przykład dla wszystkich miast

Tymczasem Polacy zamieszkujący miasta nie zamierzają czekać, aż politycy zrozumieją prawdziwy sens afery wiatrakowej. W ubiegły piątek organizacje pozarządowe i jednostka samorządu Warszawy powołały spółdzielnię energetyczną na terenie Osiedla Jazdów w samym sercu stolicy. Wkrótce rozpoczną się prace instalacyjne, a potem złożą wniosek do rejestru spółdzielni prowadzonego przez KOWR.

Założyciele Spółdzielni Otwarty Jazdów wprost zapowiadają, że w przypadku odmowy będą prowadzić batalię sądową. Potencjalnie aż do Trybunału Sprawiedliwości UE. Stawka jest ogromna, bo ostatecznie liberalizacja przepisów o spółdzielniach energetycznych umożliwi 23 milionom Polaków zamieszkujących w miastach stanie się członkiem i wspólne inwestowanie we własne źródła OZE.

Z afery wiatrakowej proponuję zatem wyciągnąć taką lekcję: OZE to nie jest Święty Graal, ale narzędzie dla osiągnięcia celu. Tym celem jest tania energia, ciepło, odbudowa lokalnych gospodarek, suwerenność energetyczna. Jeśli chcemy mieć dobrze zrobioną zieloną transformację, to potrzebujemy zachować kontrolę i czerpać korzyści z dobrze użytych narzędzi. To wielka szansa dla samorządów, żeby znalazły nawet nie oszczędności, a źródła zarobków. Niech nasza klasa polityczna stanie na wysokości zadania i da spółdzielniom energetycznym działać.

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i dyrektor zarządzający CoopTech Hub. Wykładowca, doktorant Akademii Leona Koźmińskiego

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(191)
Uczciwy
5 miesięcy temu
Nawet w Niemczech które likwidują wiatraki odległość od budynku to tysiąc metrów w Polsce miałoby być 300 , tą która to zrobiła POwinien zająć się prokurator a nie w nagrodę została ministra...
Ewa
5 miesięcy temu
Dlaczego Tusk czy Hołownia nie wytłumaczyli nam jak to się stało???!!!!!
obserwator
5 miesięcy temu
Jeśli są spółdzielnie mieszkaniowe, to czemu nie mogą być w swerze produkcji prądu. Odpowiednia ilosć paneli słonecznych na dachach, czy choćby wiatrak na środku wolnego placu wśród bloków zapewniłby tani prąd dla jej mieskańców i uniezależnienie się od monipolistów energetycznych jeśli nie w całości, to w znacznej mierze. Niech ci giganci proszą by pobierać ich prąd, a nie odwrotnie.
Andrzej
5 miesięcy temu
Ustawa wiatrakowa powinna regulować: 1.nakaz montażu nowych konstrukcji, aby uniknąć montażu starych wycofanych na zachodzie instalacji. 2.Obowiązek utylizacji i przedstawienie możliwości utylizacji wiatraków, na zachodzie zalegają tysiące skrzydeł z którymi nie ma co zrobić. 3. Odległość od zabudowań na tyle duża, aby nie przysłaniała światła słonecznego na sąsiednich posesjach, co powoduje efekt lampy stroboskopowej. Zdajmy sobie sprawę,że maszt ze śmigłem jest wysoki na co najmniej 150metrów i rzuca cień w grudniu w południe cień o długości 600metrów. To samo zjawisko występuje rano i wieczorem, przy wschodzie i zachodzie słońca. A jeżeli wiatrak stoi na wzniesieniu terenu cień pada jeszcze dalej. 5.Gdzie są ekolodzy, wiatrak powoduje nieobecność ptactwa, a to może spowodować nadmierny rozwój szkodliwych owadów, niszczących plony, czyli rolnicy będą zmuszeni do zwiększenia Dawek środków owadobójczych.6. Po okresie eksploatacji trzeba narzucić obowiązek rekultywacji terenu. W kraju już stoją porzucone nieczynne wiatraki. Mało tego zablokować przejęcie gruntów. Narzucić obowiązek opuszczenia terenu w przypadku zmiany planu zagospodarowania terenów, aby nie blokowano inwestycji.
emeryt
5 miesięcy temu
Czy mam rozumieć ze dostali ustawę wiatrakową z Berlina i nikt jej nie przeczytał ???
...
Następna strona