Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Jakub Ceglarz
Jakub Ceglarz
|

Milionowe łapówki za miejsce na półce. Ruszył proces afery korupcyjnej w hipermarketach

2
Podziel się:

55 oskarżonych i ponad 4 miliony złotych przechwyconych łapówek, które pracownicy Kauflandu, Carrefoura, Reala czy Makro mieli otrzymać od dostawców za wpuszczenie ich towarów na sklepowe półki.

Milionowe łapówki za miejsce na półce. Ruszył proces afery korupcyjnej w hipermarketach
(Mateuszgdynia/wikimedia/CC BY-SA 4.0)

Prawie 100 tomów akt, blisko 30 tysięcy stron. 55 oskarżonych i ponad 4 miliony złotych przechwyconych łapówek u jednego z pracowników Kauflandu. W środę we wrocławskim sądzie ruszył proces pierwszych 16 osób, oskarżonych o udział w jednej z największych afer korupcyjnych w historii polskiego handlu.

Na pierwszy ogień sąd wziął 16 osób, oskarżonych o wręczanie korzyści majątkowych Pawłowi S., zajmującemu kierownicze stanowisko w Kauflandzie w zamian za preferencyjne traktowanie ich towarów. Większość osób, które zasiądą dziś na ławie oskarżonych, to przedstawiciele dostawców alkoholi. To właśnie za zaopatrzenie w tym dziale odpowiadał bowiem Paweł S., czyli jeden z głównych oskarżonych w całej sprawie. Nim sąd zajmie się jednak dopiero w późniejszym terminie.

W środę sąd zajmie się wspomnianą 16-tką, w której jest na przykład były pracownik firmy Bacardi Martini oraz Andrzej P., przed laty jeden z najbogatszych Polaków, a w latach 90. współwłaściciel Widzewa Łódź.

- To jest jakaś kompletna bzdura. Nie wiem z jakiego tytułu ja się znalazłem w tym akcie oskarżenia - zarzekał się w rozmowie z money.pl. - Pomawia mnie główny oskarżony, o wątpliwej reputacji, bo coś sobie wyimaginował. To jest słowo przeciwko słowu.

Wraz z piętnastoma innym i osobami Andrzej P. zasiądzie jednak w środę na ławie oskarżonych. Żadna z nich nie zostanie skazana, bo prokuratura wnioskuje o warunkowe umorzenie postępowania ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Prawo do umorzenia przysługuje oskarżycielowi wtedy, gdy czyn zagrożony jest niską karą (do 5 lat), nie budzi wątpliwości, a sprawca nie był wcześniej karany. Na taki krok zdecydowała się prokuratura właśnie w stosunku do 16 osób, wyznaczając im czas próby na 2 lata.

Jeśli sąd przychyli się do wniosku, każdy z nich zostanie uznany winnym zarzuconego mu czynu, jednak w świetle prawa nie będzie skazany i nie poniesie kary. Oprócz tego każdy z oskarżonych będzie musiał zapłacić 5 tysięcy złotych na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej.

Główny oskarżony

Przeczytanie wszystkich akt zgromadzonych w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu i Sądzie Rejonowym Wrocław-Krzyki zajęło nam blisko dwa tygodnie. To, co z nich wynika, przedstawiliśmy w dwóch odsłonach: pierwsza poświęcona właśnie Pawłowi S., druga - kulisom procederu - kto, kogo i jak korumpował.

Zaczynamy od Pawła S. W 2003 r. objął on stanowisko starszego kupca sieci Kaufland, odpowiedzialnego za zamówienia w dziale wód, napojów i alkoholi. Od jego decyzji zależało, jakie towary trafią na sklepowe półki we wszystkich polskich placówkach.

W parze z odpowiedzialnością szło też wynagrodzenie. Gdy zaczynał, inkasował co miesiąc 12 tysięcy złotych brutto pensji, a od 2009 roku dostał podwyżkę do 17 tysięcy.

Ale jak się okazało, takie zarobki mu nie wystarczały. Przez te wszystkie lata zebrał od dostawców w postaci łapówek ponad 4 miliony złotych. S. wybudował dom pod Wrocławiem, gdzie mieszkał z partnerką oraz dzieckiem. Na co dzień miał do dyspozycji trzy samochody. Wpadł po policyjnej akcji o kryptonimie "Kufel".

Jak to działało?

Mechanizm był niemal zawsze taki sam. Firma zgłaszała się oficjalnymi kanałami do Kauflandu, by negocjować wprowadzenie nowych produktów, wymianę ich na lepiej się sprzedające, promocję w sklepowych gazetkach czy lepsze wyeksponowanie na półce. S. "zgrywał niedostępnego" i zazwyczaj szybko kończył negocjacje. Później kontaktował się z dostawcami z prywatnego telefonu lub poczty elektronicznej i umawiał na nieoficjalne spotkania, zazwyczaj we wrocławskich restauracjach.

Jak wynika z zeznań, na takich spotkaniach zazwyczaj padały konkretne propozycje korupcyjne. S. oprócz jednorazowej zapłaty miał zwyczaj żądać jeszcze prowizji od obrotu.

Uzgadniana miała być też cena na fakturę i wtedy sprawa wracała na oficjalne tory. Następowała wymiana maili pomiędzy S. i dostawcą, w której starali się stworzyć wrażenie negocjacji. Umowa była podpisana, a firma co jakiś czas (miesiąc, kwartał lub rok) przekazywała kupcowi pod stołem umówiony udział w obrotach (zwykle wahał się on od 2 do 5 procent).

- Ja nigdy nie żądałem łapówek, oni sami dawali mi pieniądze, a ja to traktowałem jako podziękowanie za owocną współpracę - zarzekał się Paweł S.

Z akt sprawy o Pawle S

Zwykł często mawiać, że "żeby maszyna działała, to trzeba posmarować"

Początkowo S. radził sobie sam. Problemu nie było, gdy u dostawcy były "lewe" pieniądze, które można było wyprowadzić bez obaw o to, że zakwestionuje to urząd skarbowy. Gorzej, jeśli firmy nie miały takiej możliwości i prezes lub przedstawiciel handlowy musieli płacić z własnej kieszeni.

Tak było choćby w przypadku Leona W., który pod koniec ubiegłego wieku przejął jedną z największych rozlewni wody mineralnej w centralnej Polsce. Nowy właściciel był zdesperowany, zakład przejął w fatalnej kondycji finansowej, na dodatek zatrudniał głównie kobiety, dla których w przemysłowym regionie nie było pracy. - Zamknięcie firmy byłoby katastrofą do wielu rodzin - zeznał później śledczym.

Jak relacjonował, jego firma umowę z Kauflandem miała od dawna, ale problemy zaczęły się, gdy na stanowisku kupca pojawił się Paweł S. Żądał pieniędzy za utrzymanie asortymentu, więc W. wręczył mu na początku 5 tysięcy złotych. Później kwoty systematycznie rosły i pojawiły się problemy ze zdobyciem środków. W. podzielił się tym kłopotem z S., a ten polecił mu firmę, która może w tym pomóc.

Mafia naganiaczy

Firma miała siedzibę pod Bielskiem-Białą i oficjalnie zajmowała się doradztwem handlowym i marketingowym, rekrutowała hostessy na promocje w hipermarketach i świadczyła usługi wykładania towaru na półkach. Została założona przez osoby, które są oskarżone nie tylko o wręczanie łapówek, ale i o udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

Jeden z dostawców alkoholi do Pawła S.

Chrystus jest dobry, ale pan jest jeszcze lepszy

Mechanizm współpracy z naganiaczami wyglądał następująco: dostawca, który nie miał jak wyprowadzić pieniędzy na łapówkę, był przez S. kierowany do pośrednika. Ten sprzedawał dostawcy fikcyjną usługę "marketingową", "doradczą" lub "doradztwa handlowego" i wystawiał na nią fakturę.

Dostawca fakturę płacił, dzięki czemu w papierach miał porządek, a pieniądze zaraz wędrowały w drugą stronę, oczywiście nieoficjalnie i w kwocie pomniejszonej o prowizję dla naganiacza. Pozostała część była przeznaczona na łapówkę dla S.

Później kolejność się odwróciła i to naganiacze zdobywali klientów Kauflandowi, a dostawcy często nawet nie musieli się spotykać z S., bo wszystkie formalności załatwiała firma z Bielska. - Paweł często dzwonił i mówił, żeby mu podsyłać nowych klientów, "bo są targety do wyrobienia" - zeznał przedstawicieli podbeskidzkiej firmy.

W ramach wdzięczności za możliwość zarobienia, S. dostał od pośredników samochody w "darmowy leasing". Mowa o Toyocie Land Cruiser i Subaru Forester. Ten drugi wóz S. ostatecznie wykupił i stał się jego właścicielem. Zadbał również o konkubinę, która jeździła terenowym Nissanem Patrol. - Za benzynę i bieżące naprawy płaciłem sam - zastrzegł w zeznaniach Paweł S.

Na kolejnej stronie o tym, jakie sposoby Paweł S. miał na dostawców, którzy nie chcieli dawać łapówek

Nie dajecie łapówek? To zasponsorujcie konia, będzie logo na kocyku

Gdy dostawcy niechętnie zapatrywali się na wręczenie korzyści majątkowych Pawłowi S., ten miał inne sposoby na przekonanie kontrahentów. Podczas jednego ze spotkań w greckiej restauracji w centrum Wrocławia przedstawiciele spółki Martini chcieli wprowadzić pełną gamę wermutów. Jak zeznaje jedna z obecnych na tym spotkaniu osób, S. stwierdził, że nie ma miejsca na półkach, w związku z czym będzie potrzebował wsparcia w kwocie 30 tysięcy złotych.

Po kilku tygodniach obaj panowie spotkali się ponownie w galerii handlowej i przedstawiciel dostawcy poinformował Pawła S., że taki ruch nie wchodzi w grę. - Powiedziałem, że pod względem księgowym nie jesteśmy w stanie wyprowadzić takich pieniędzy - dodał.

- Wtedy S. zaproponował, że jest w posiadaniu fantastycznego konika, że za drobną opłatą 50 tys. zł nasza firma mogłaby go sponsorować - opowiada przedstawiciel spółki. - Dodał, że na kocyku może wyszyć logo Martini i będzie tym kocykiem konia przykrywał.

Jeden ze świadków o Pawle S.

W branży chodziły takie słuchy, że on bierze pieniądze za puszczenie towarów do sklepu i że specjalnie się z tym nie kryje

Przedstawiciel ostatecznie też usłyszał prokuratorskie zarzuty, choć do "sponsoringu" konia nie doszło. Miał natomiast dać 30 tysięcy "konwencjonalnej" łapówki, o co oskarża go prokuratura.

Życzliwy dał do myślenia

Atmosfera wokół S. zaczęła gęstnieć od lipca 2009 roku. Wszystko za sprawą anonimowego maila, który trafił do niemieckiej centrali sieci Kaufland. - Prezes Gunnar Gunther wezwał mnie na spotkanie w siedzibie spółki we Wrocławiu i pokazał mi wydruk - relacjonuje jeden z wysoko postawionych menedżerów Kauflandu w Polsce.

Wiadomość opisywała mechanizm nielegalnego działania S. w kontaktach z dostawcami. Kupiec brał pieniądze za rozszerzanie asortymentu i nawet wymianę niektórych produktów. "Po Polsce krążą już o nim legendy, niestety prawdziwe" - napisał anonimowy nadawca.

Po tym spotkaniu na najwyższym szczeblu władze sieci zdecydowały się na zatrudnienie agencji detektywistycznej, która miała zweryfikować sensacyjne doniesienia "życzliwego". Detektywi przez kilka tygodni śledzili S. Ten prawdopodobnie to podejrzewał. Latem 2009 roku, w jednej z rozmów z kontrahentem zwierzył się ponoć, że nie może się spotkać, bo "ma na głowie biuro śledcze albo jakiegoś detektywa".

Wewnętrzne śledztwo wykazało podejrzane kontakty pracownika Kauflandu z naganiaczami, ale mimo tego S. działał jeszcze przez prawie rok.

Kryptonim "Kufel"

Nielegalna kariera S. zakończyła się 23 kwietnia 2010 roku. Do siedziby Kauflandu we Wrocławiu na umówione spotkanie przyjechał Karol K., prezes firmy produkującej wina oraz mocne alkohole. Panowie poznali się dużo wcześniej, bo wspomniane towary na półkach w sklepach były obecne od kilku lat, za co zresztą firma musiała zapłacić przez pośrednika około 200 tysięcy złotych.

Wielokrotny mistrz Polski w zapasach, który po zakończeniu kariery zajął się biznesem i chciał wprowadzić do sieci handlowej alkohole z Kazachstanu
Spotkałem się z S. w siedzibie Kauflandu. Powiedział mi: "Będzie kasa, to będzie umowa. Jak nie, to wypier "

W lutym 2010 roku K. chciał jednak pominąć pośrednika, dlatego zorganizował spotkanie we Wrocławiu, w jednej z popularnych restauracji przy Oławskiej. Tam padła z jego strony propozycja, żeby "wynagrodzić i docenić bezpośrednio S. za opiekę nad towarami".

Kwotę ustalono na 10 tysięcy "wdzięczności" i 5 tysięcy prowizji od obrotu, a jej przekazanie miało mieć miejsce na kolejnym spotkaniu w okolicach Wielkanocy. Ostatecznie do wspomnianego spotkania doszło już po świętach, bo 23 kwietnia. To wtedy S. przyjął 15 tysięcy łapówki, ukrytej w białej teczce na dokumenty.

Nie wiedział, że dzień wcześniej funkcjonariusz wydziału ds. walki z korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu przez kilkadziesiąt minut kserował 75 banknotów 200-złotowych, przeznaczonych na kontrolowane wręczenie łapówki w ramach policyjnej akcji "Kufel".

Jeszcze tego samego dnia, niedługo po spotkaniu z Karolem K., w siedzibie Kauflandu we Wrocławiu S. został zatrzymany przez śledczych. Usłyszał zarzuty przyjęcia korzyści majątkowej w zamian za nadużycie służbowych uprawnień i działanie na szkodę spółki Kaufland. Zatrzymali przy nim 2 tysiące złotych w kieszeniach, po 5 tys. w saszetce i plecaku i ponad 30 tys. w foliowej torbie. Do tego jeszcze 10 tysięcy euro.

To właśnie sieć występuje w sprawie w roli pokrzywdzonego, bo zdecydowana część pieniędzy, które wziął S., mogła oficjalną drogą trafić do firmy, na przykład w postaci opłat promocyjnych. To normalna praktyka w handlu. Co więcej, sieć domaga się od byłego pracownika ponad 2,5 miliona złotych jako naprawy szkody wyrządzonej pracodawcy.

Fortuna w plecaku i złoty ząb

Oprócz 90 tysięcy złotych, które śledczy zabezpieczyli przy nim w momencie zatrzymania, Paweł S. w różnych miejscach ukrywał 4 miliony złotych pochodzące z przestępczej działalności.

W domu pod miastem śledczy znaleźli pliki pieniędzy w przenośnym sejfie, komodzie na bieliznę, plecaku, foliowej reklamówce, sypialni czy ukrytym w garderobie sejfie. W sumie 184 tysiące euro, 116 tysięcy złotych, 94 tysiące dolarów, 4 tysiące franków, 12 tysięcy koron czeskich, a nawet 50 dirhamów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

W należącym do S. mieszkaniu w centrum Wrocławia odkryto kolejne sumy pieniędzy. Sejf w kuchennej szafce krył 67 tysięcy euro i prawie 62 tysiące dolarów. Jak później przyznał sam oskarżony, łapówki zwykle przyjmował w złotych, a potem wymieniał je na obcą walutę.

Dużą część pieniędzy trzymał też w dwóch wynajętych w PKO BP skrytkach bankowych. Tam S. ukrył ponad 450 tysięcy złotych, 200 tysięcy dolarów, 340 tysięcy euro, 6 tysięcy funtów i 2 tysiące franków szwajcarskich. Oprócz tego w skrytce znalazły się rodowa biżuteria, zegarek kieszonkowy, a nawet... złoty ząb.

Na następnej stronie przeczytasz, jakie firmy miały płacić pracownikom hipermarketów za "specjalne traktowanie"

"Ja mam dobrą pamięć"

Tuż po zatrzymaniu S. poprosił przesłuchującego o kartkę i długopis, po czym pionową kreską podzielił kartkę na dwie równe części. Po lewej miały znaleźć się nazwy firm, które zapłaciły mu za wejście do asortymentu Kauflandu, a z prawej - które miał utrzymać na półkach (na przykład mimo słabej sprzedaży), oczywiście po otrzymaniu łapówki.

Jeden z kontrahentów o Pawle S.
Paweł jest furiatem. Jak się do niego jechało, to nigdy nie było wiadomo, w jakiej atmosferze *
*
się * *odbędzie * *[spotkanie]
. On był królem i władcą

Przez kilkadziesiąt minut z pamięci tworzył zestawienie, w którym znalazło się 29 nazw firm wraz z nazwiskiem osoby, która wręczała mu łapówkę, kwotą, datami i miejscami przekazania pieniędzy. Wśród nich znalazły się takie marki jak Sobieski, FoodCare, Zbyszko, Red Bull czy Ustronianka. Kulisy tych kontaktów odkryjemy w najbliższy poniedziałek.

- Ja mam dobrą pamięć - skwitował po tym, jak drobnym maczkiem zapisał 9 stron A4. Zastrzegł jednak, że kwoty mogą być błędne, bo szacował je na oko. - Ja nigdy nie przeliczałem tych pieniędzy - przyznał śledczym.

S. nie siedział długo w areszcie. Po dwóch miesiącach został z niego zwolniony za kaucją. Ponadto śledczy objęli go również dozorem policyjnym, zakazem opuszczania kraju i zatrzymali paszport. Wszystkie środki zapobiegawcze jednak prędzej czy później prokuratura uchyliła i dziś S. może odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Śledczy dali wiarę, że będzie stawiał się na każde wezwanie, a zakaz swobodnego poruszania się utrudnia mu znalezienie nowej pracy.

"Spółdzielnia" w Carrefourze, Makro i Realu

Śledczy wskazują również, że w podobny sposób działały inne hipermarkety. Zarzuty usłyszeli w tej kwestii pracownicy Carrefoura, Makro czy Reala. Mechanizm wyglądał tak samo jak w przypadku Kauflandu, choć proceder wyhamował nieco po zatrzymaniu S. - Chłopcy zaczęli się cykać - zeznawał jeden z pośredników. Żaden z przedstawicieli nie przyznał się jednak do zarzutów i nie współpracował z prokuraturą w takim stopniu, jak Paweł S. z Kauflandu.

- O spółdzielni w Carrefourze wiedział cały świat kierowników ds. klientów kluczowych - powiedział Piotr I., przedstawiciel spółki produkującej wina. Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej usłyszeli w tym kontekście dwaj kierownicy we francuskiej sieci - Jarosław B. i Tomasz S. oraz pośrednik - Paweł N., który kilka lat wcześniej pracował w Carrefourze, stąd miał tam dobre kontakty.

Jeden z tych, którzy zapłacili, o Pawle S

Byliśmy w dwóch restauracjach w Bełchatowie tego samego dnia. W jednej z restauracji zabrakło wina, które lubił S. i poszliśmy do drugiej

Pracowników Carrefoura, Makro czy Reala korumpować mieli przedstawiciele Red Bulla czy Sobieskiego. Oni przyznali się do winy i usłyszeli wyroki w zawieszeniu. Oprócz nich łapówki wręczać mieli też reprezentanci FoodCare, Zbyszko czy Martini Bacardi.

55 oskarżonych

Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu aktem oskarżenia objęła w sumie 55 osób, w tym 44 przedstawicieli firm, oferujących łapówki w zamian za pomoc w wejściu lub utrzymaniu się w hipermarketach. Dotyczy to dostawców, wśród których konkurencja jest największa, czyli przede wszystkim tych, dostarczających wody, napoje i alkohole. Grozi im za to od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.

Oskarżeni podzieleni są na trzy grupy:

  • pierwsza obejmuje 13 osób, które dobrowolnie zdecydowały poddać się karze bez przeprowadzenia rozprawy; wśród nich są handlowcy m. in. Red Bulla czy Sobieskiego. Wszyscy otrzymali już wyroki w zawieszeniu i ich sprawy są zakończone;
  • 31 grudnia ubiegłego roku do Sądu Okręgowego we Wrocławiu trafił akt oskarżenia wobec drugiej grupy, liczącej 26 osób; wśród nich są m. in. Paweł S., założyciele firmy z Bielska-Białej oraz pracownicy innych hipermarketów, którzy przyjmowali łapówki;
  • trzeci akt oskarżenia, wysłany do Sądu Rejonowego Wrocław-Krzyki 16 stycznia obejmuje 16 dostawców, którzy mieli wręczać łapówki Pawłowi S. oraz pracownikom innych hipermarketów; w ich sprawie jednak prokurator wnioskuje o warunkowe umorzenie postępowania karnego ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Pierwsza rozprawa odbędzie się w środę.

Akta sprawy liczą w sumie dla wszystkich postępowań około 100 tomów, jednak trzy z nich zostały utajnione.

Wszystkie wymienione w tekście firmy, z którymi udało nam się skontaktować, nie chcą komentować sprawy na tym etapie śledztwa i jednogłośnie przypominają, że oskarżone osoby już od dawna w poszczególnych spółkach nie pracują.

- W naszej firmie działają mechanizmy, które właśnie przed kilku laty pozwoliły bardzo szybko wykryć nieprawidłowości. Działając proaktywnie, zgłosiliśmy je bezzwłocznie organom antykorupcyjnym - poinformował nas rzecznik prasowy Kauflandu.

Jeden ze świadków o Pawle S.
W branży chodziły takie słuchy, że on bierze pieniądze za puszczenie towarów do sklepu i że specjalnie się z tym nie kryje

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(2)
WYRÓŻNIONE
Ostal
5 lata temu
A co z sieciami DIY? Przecież tam to samo albo gorzej! Zielona sieć i dział podłóg - korupcja na potęgę !!
Kuba
4 lata temu
No k. Brawo
NAJNOWSZE KOMENTARZE (2)
Kuba
4 lata temu
No k. Brawo
Ostal
5 lata temu
A co z sieciami DIY? Przecież tam to samo albo gorzej! Zielona sieć i dział podłóg - korupcja na potęgę !!