Hejt na inną firmę po aferze z czapką. "Nie miałem jej w ręku"
Nagranie z US Open, na którym dorosły kibic odebrał czapkę chłopcu, wywołało falę hejtu na firmę o takiej samej nazwie. Drog-Bruk ze Zgorzelca, choć nie ma związku ze skandalem, padł ofiarą internetowego linczu. – Zrobili ze mnie zero za czapkę, której nigdy nie miałem w rękach – mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" właściciel Roman Szkaradek.
Incydent podczas meczu Kamila Majchrzaka na US Open, gdy dorosły kibic przechwycił czapkę przeznaczoną dla dziecka, rozpalił internet na całym świecie. Film obejrzano już ponad miliard razy, a internauci szybko zidentyfikowali sprawcę jako polskiego przedsiębiorcę z firmy o nazwie "Drog-Bruk". Mężczyzną z meczu tenisa okazał się Piotr Szczerek, który w poniedziałek opublikował oświadczenie, w którym przeprosił za incydent.
"W związku z sytuacją, do której doszło podczas meczu Kamila Majchrzaka na US Open, chciałbym jednoznacznie przeprosić poszkodowanego chłopca, jego rodzinę, a także wszystkich kibiców i samego zawodnika. Popełniłem poważny błąd. W emocjach, w tłumie radości po zwycięstwie, byłem przekonany, że tenisista podaje czapkę w moim kierunku - dla moich synów, którzy prosili wcześniej o autografy. To błędne przekonanie sprawiło, że odruchowo wyciągnąłem rękę. Dziś wiem, że zrobiłem coś, co wyglądało jak świadome odebranie pamiątki dziecku. To nie była moja intencja, ale to nie zmienia faktu, że zraniłem chłopca i zawiodłem kibiców. Czapka została przekazana chłopcu, a przeprosiny rodzinie. Mam nadzieję, że chociaż częściowo naprawiłem wyrządzoną krzywdę" - czytamy w oświadczeniu prezesa Drogbruku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Francuski milioner ostrzega Polaków. "Nie polecam"
Hejt sparaliżował działalność
Jednak problem w tym, że hejt w dużej mierze spadł na spółkę – Drog-Bruk ze Zgorzelca, która nie ma nic wspólnego z wydarzeniem - informuje "Gazeta Wyborcza".
Roman Szkaradek, właściciel firmy ze Zgorzelca, relacjonuje, że fala hejtu całkowicie sparaliżowała jego działalność. – Przez pierwsze dwa dni nie dało się pracować. Telefon dzwonił od rana do wieczora. Pani, która siedzi za biurkiem, musiała cały czas odrzucać połączenia. To były dwa dni wycięte z życia firmy – mówi.
Hejt miał skalę globalną – do firmy trafiło 360 maili, wiadomości na Facebooku i Messengerze, a w internecie pojawiły się ponad 3 mln komentarzy, często z pogróżkami. – Dostaję pogróżki, że mnie zlinczują publicznie na rynku. Za czapkę, której nigdy nie miałem w rękach – podkreśla Szkaradek.
Jak podaje "Gazeta Wyborcza", zniszczony został także wizerunek jego biznesu. Ocena firmy w Google spadła z 5 do 1,2, a przedsiębiorca obawia się, że klienci odwrócą się od jego punktu sprzedaży kostki brukowej i kamieni ogrodowych. – Tracę klientów i obawiam się o przyszłość. Ludzie mogą nie przyjść, bo nie pójdą kupować od "złodzieja" – opowiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Choć wydał oficjalne oświadczenie o braku związku ze sprawą, niewielu hejterów przyjęło je do wiadomości. – Może ze trzy osoby przeprosiły. Są i tacy, którzy reagują z jeszcze większą nienawiścią, pisząc, że to głupie tłumaczenia – dodaje.
Szkaradek nie kryje żalu do sprawcy zamieszania, Piotra Szczerka, który przyznał się do przechwycenia czapki i przeprosił, ale – jak zaznacza zgorzelecki przedsiębiorca – nie wspomniał o krzywdzie firm noszących podobną nazwę. – Mógł dodać jedno zdanie, nic by mu się nie stało. On ma dużo większą firmę i może się podnieść. A ja muszę budować wszystko od nowa – podsumowuje.