Zgodnie z rządową zapowiedzią rodzice, którzy zdecydują się na drugie i kolejne dziecko, mają dostać jednorazowe świadczenie w wysokości 12 tys. złotych (choć, jak ustaliliśmy w środę w resorcie rodziny, można będzie dostać nawet 24 tys. zł, jeśli kolejne dzieci będą pojawiały się odpowiednio szybko). Pieniądze można by "elastycznie wykorzystać" między 12. a 36. miesiącem życia pociechy - zapowiedział premier Mateusz Morawiecki.
Jak wynika z badania przeprowadzonego dla money.pl, pomysł nowego programu społecznego popiera 43,7 proc. badanych. Z tego 25 proc. jest "raczej za", a 18,7 proc. ocenia pomysł "zdecydowanie pozytywnie".
Przeciwników programu jest niemal tyle samo - 40,8 proc. "Raczej negatywnie" ocenia go 19,4 proc. badanych, a zdecydowany sprzeciw wyraża 21,4 proc.
Zdaniem prof. Piotra Szukalskiego, demografa z Uniwersytetu Łódzkiego, ten podział wynika z naturalnych różnic w społeczeństwie. Zdecydowanie lepiej oceniają go mieszkańcy niewielkich miejscowości, do 5 tys. mieszkańców, gdzie poparcie wyniosło ponad 47 proc.
- Zupełnie inaczej na te same pieniądze będzie patrzeć prezeska korporacji z Warszawy, dla której nie będzie to wcale wysoka kwota, a inaczej pracownica spółdzielni mleczarskiej z Podlasia - komentuje dla money.pl prof. Szukalski. - Osoby z większych miast, gdzie dwójka rodziców pracuje, będą oczekiwały innego wsparcia, np. bezpłatnych żłobków, z dobrze wyszkoloną kadrą - dodaje.
Im więcej programów społecznych, tym bardziej rośnie też grono ich przeciwników. Według eksperta może to oznaczać wzrost świadomości społecznej.
- Ludzie zdają sobie sprawę z tego, że pieniądze rozdawane w programach społecznych nie biorą się z sufitu - mówi money.pl prof. Piotr Krajewski, ekonomista z Uniwersytetu Łódzkiego. - Z drugiej strony, co jest niepokojące, to może być też wyraz polaryzacji społeczeństwa. Część osób ocenia propozycje polityczne w zależności od tego, z której strony płyną. Przeciwnicy PiS będą przeciwni temu programowi nie dlatego, że oceniają go źle, a dlatego, że zaproponowali go politycy, których nie lubią - komentuje.
Co ciekawe, nowy program wsparcia rodzin chętniej popierają mężczyźni. Różnica jest niewielka, ale widoczna. Zdecydowanie za wprowadzeniem nowego świadczenia opowiedziało się 23,4 proc. kobiet i aż 26,9 proc. mężczyzn.
- To nie powinno nas aż tak bardzo dziwić - mówi prof. Szukalski. - W Polsce wciąż to kobiety częściej zajmują się wychowaniem dzieci i są w stanie bardziej krytycznie spojrzeć na te propozycje. Dużo lepiej wiedzą, ile to 12 tys. będzie warte i co będą w stanie z tego sfinansować - tłumaczy.
Boomu demograficznego nie będzie
Choć nowa propozycja PiS ma spore grono zwolenników, to zdaniem ekspertów nie poprawi ona sytuacji demograficznej w Polsce. - Jestem przeciwny łączeniu programów jednorazowego wsparcia z demografią. Już próbowaliśmy to robić i okazało się, że jest nieskuteczne - mówi prof. Szukalski.
Zdaniem eksperta widać jednak pewną zmianę. Bo najnowszy program jest skierowany do osób, które już się na dzieci zdecydowały. - Dużo trudniej jest nakłonić do posiadania dzieci osoby, które jeszcze ich nie mają. Bo mogą ich nie mieć z bardzo różnych powodów, mogą np. nie chcieć. Albo nie mieć partnera. Na przeszkodzie mogą stać też problemy zdrowotne - tłumaczy prof. Szukalski. - Z kolei osoby, które już dzieci mają, często nie decydują się na kolejne właśnie ze względów finansowych. I w tym momencie takie programy mogą być pomocne - komentuje.
Zdaniem części ekspertów z programami demograficznymi należy jednak uważać. Bo większa liczba urodzeń nie zawsze będzie korzystna. - Trzeba pamiętać, że żyjemy w czasach katastrofy klimatycznej. Im więcej nas jest, tym bardziej się ona pogłębia - zwraca uwagę prof. Krajewski. - Boom demograficzny ma też inne negatywne skutki, np. trudniejszy dostęp do opieki medycznej. Poza tym krótkofalowe, finansowe motywowanie do posiadania dzieci nie oznacza, że te dzieci faktycznie będą miały zapewnioną odpowiednią opiekę - dodaje.
Zmiany w 500+. Koniec z tradycyjnymi wnioskami
Praca i mieszkanie zamiast pieniędzy
Jednak realna poprawa sytuacji demograficznej, zdaniem ekspertów, wymaga innych, dużo bardziej kompleksowych działań. - Jednym z kluczowych warunków jest stabilność zatrudnienia. Częstsze umowy na czas nieokreślony i dłuższe okresy wypowiedzenia gwarantują bezpieczeństwo i w razie utraty pracy dają czas na to, żeby poszukać nowej - mówi prof. Szukalski.
Druga sprawa to polityka mieszkaniowa. - Często rodziny nie decydują się na kolejne dziecko nie dlatego, że nie chcą, ale po prostu nie zmieszczą się z nim na 40 metrach - dodaje ekspert.
Efekt ekonomiczny
Programy wspierające rodziny mają nie tylko efekt demograficzny, ale i ekonomiczny. Zdaniem ekonomistów rozdawanie pieniędzy może w pewnych wypadkach pobudzić gospodarkę, ale trzeba uważać, żeby nie skończyło się to galopującą inflacją.
- Na całym świecie stosuje się takie mechanizmy jako impuls popytowy - tłumaczy prof. Krajewski. - W dobrze prosperującej gospodarce zazwyczaj skutkują one wzrostem inflacji. Ale użyte podczas kryzysu czy stagnacji faktycznie mogą pobudzić konsumpcję i poprawić sytuację.
Problem w tym, że z ekonomicznego punktu widzenia nie do końca wiadomo, jak głęboki jest kryzys i jakie będzie tempo wychodzenia z niego. - Wiele wskazuje na to, że podczas pandemii oszczędziliśmy. Ograniczyliśmy wydatki w obawie o niepewną przyszłość, z powodu lockdownu tych pieniędzy często nie było też gdzie wydawać. Może się okazać, że popyt wzrośnie sam z siebie i nie trzeba go będzie dodatkowo stymulować. Część prognoz przewiduje, że nastąpi dynamiczne odbicie - mówi prof. Krajewski.
500+ dla bogatych. Korzysta więcej niż tych biednych
Badanie przeprowadzono on-line na próbie 1122 osób.