Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Premier pracuje nad ustawą, która wywróci wszystko. "Sasin został ograny"
Damian Szymański
Damian Szymański
|

Premier pracuje nad ustawą, która wywróci wszystko. "Sasin został ograny"

(East News, Piotr Molecki)

Money.pl poznał główne założenia ustawy o obniżeniu cen prądu, nad którą od kilku dni pracuje Mateusz Morawiecki wraz z szefową resortu klimatu Anną Moskwą. Pomysł premiera dotyczy takich zmian w prawie, aby spółki energetyczne sprzedawały prąd możliwie najbliżej ceny wytworzenia, która według wyliczeń współpracowników szefa rządu wynosi ok. 650 zł za 1 MWh. Tymczasem PGE sprzedaje energię na przyszły rok dwa, a nawet trzy razy drożej. - Jacek Sasin został ograny. Wymyślił nieakceptowalny projekt nowego podatku. Tymczasem wzmocniony po ostatnich zawirowaniach premier przygotowuje regulacje, które w zasadzie wywracają scenariusze na 2023 r. - mówi money.pl osoba z najbliższego otoczenia szefa rządu.

Cios za cios. W ostatnich dniach Jacek Sasin zrobił wiele, aby zaszkodzić Mateuszowi Morawieckiemu. Osłabiony premier jednak złapał wiatr w żagle i to ze strony, z której się tego najmniej spodziewał - od drobnych działaczy partii w regionach.

To oni na knowania Sasina i innych osób związanych z "zakonem Porozumienia Centrum", dążących do usunięcia premiera, zareagowały tak dużym sprzeciwem, że Jarosław Kaczyński kategorycznie z dnia na dzień ten temat uciął.

Morawiecki postanawia uderzyć w Sasina jak nigdy dotąd

- Sasin jeszcze kilka dni temu czuł się tak mocny, że wymyślił z góry skazany na porażkę projekt nowego podatku, który miałby dotknąć wszystkie duże przedsiębiorstwa. Pomysł w tym kształcie zarżnąłby polską gospodarkę w przyszłym roku. Stworzono potworka, którego nikt by nie zaakceptował. Premier, gdy to zobaczył, od razu zdjął sprawę z Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów - tłumaczy nam osoba znająca kulisy sprawy.

Szef Ministerstwa Aktywów Państwowych jeszcze w środę podkreślał, że wykonuje w kwestii nowej daniny jedynie wolę szefa rządu. - Zostałem przez premiera zobowiązany, by przedstawić projekt, który ograniczy nieuzasadnione zyski, jakie część korporacji osiąga przy okazji kryzysu, więc go przygotowałem - mówił w wywiadzie dla "Super Expressu".

Teraz jednak piłka jest po stronie premiera i postanowił on uderzyć w Sasina jak nigdy dotąd.

- Premier pokaże hipokryzję ludzi Sasina i spółek Skarbu Państwa przez niego zarządzanych, które łupią Polaków. Teraz tak jeszcze tego nie widać, ale w przyszłym roku firmy, które mają w teorii zapewniać bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju, zarobiłyby krocie kosztem gospodarki i przedsiębiorstw. Sasin - zamiast nimi potrząsnąć - puścił je samopas, a energetycy najwyraźniej poczuli, że mogą zarobić na całej sytuacji niemałe pieniądze - przekonuje jeden ze stronników Morawieckiego.

Będzie zupełnie nowa ustawa, która obniży rachunki

W czwartek rano na spotkaniu z samorządowcami premier pokazał część swoich planów ws. nowego programu pomocowego. Skierowany jest nie tylko do samorządów, ale też małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP) zatrudniających do 250 osób.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że na skutek kryzysu energetycznego propozycje spółek energetycznych, które trafiają do samorządów, trafiają również do odbiorców wrażliwych. Są to propozycje niezwykle wysokich podwyżek - przyznał Morawiecki.

- Dzisiaj zaprezentujemy szczegóły zamrożenia - do pewnego poziomu - wzrostów cen energii elektrycznej, tak żeby to nie były przyrosty o 200, 300 czy nawet tysiąc procent, jakie były proponowane przez firmy energetyczne - dodał.

- W ramach nowego schematu zapewnimy samorządowcom tańszy prąd, zapewnimy specjalną taryfę - wyjaśniał. I zaznaczył, że rząd będzie dopłacał do taryf i doprowadzi do tego, że cena prądu nie będzie wyższa niż była w II kwartale. Taryfa będzie obowiązywała przez 12 miesięcy.

Morawiecki dodał, że w przyszłym tygodniu zaprezentowana będzie również specjalna taryfa dla MŚP.

O co chodzi w planach premiera?

Według ustaleń money.pl premier miał już dość samowolki Jacka Sasina i poprosił własnych doradców o analizy tego, co dzieje się w polskiej energetyce. - Do tej pory na spotkaniach Rady Ministrów osoby odpowiedzialne za spółki Skarbu Państwa opowiadały premierowi, że węgiel drożeje, dlatego taryfy muszą iść w górę. To jednak jedna wielka mistyfikacja. PGE ma własne kopalnie węgla brunatnego oraz długoterminowe kontrakty z PGG, które zapewniają bardzo niskie ceny tego surowca. Z kolei węgiel kamienny PGE kupuje po średnio ok. 450 zł za tonę - mówi nam osoba z najbliższego otoczenia premiera, która uczestniczyła w pracach analitycznych.

- Wyszło nam, że koszt całkowity wraz z amortyzacją wytworzenia energii elektrycznej przez PGE wynosi ok. 650 zł za megawatogodzinę. Tymczasem spółka zarządzana przez Sasina już wysyła do samorządów i firm taryfy z ceną kilkukrotnie wyższą. Oczywiście do oferty trzeba doliczyć ok. 200 zł dystrybucji za 1 MWh, ale wciąż cenniki na poziomie ponad 1700 zł są jakąś aberracją - żali nam się jeden ze współpracowników premiera.

Dlatego też premier chce, aby mniejsze firmy oraz krytyczne jednostki samorządowe nie płaciły więcej za prąd niż 700-800 zł za megawatogodzinę. Chce więc zamrozić ceny w taki sposób, aby spółki energetyczne mogły nieco podnieść marże, ale nie tak jak to się dzieje obecnie. - Nie do aż takich rozmiarów - słyszymy.

- Problem w tym, że sprzedaż energii na przyszły rok jest już zakontraktowana w 1/3. To jest ok. 50-60 terawatogodzin ustalonych po znacznie wyższych cenach. Teraz trzeba to sprzątać, więc trzeba będzie dopłacać, ale pozostałe 2/3 chcemy już unormować tak, aby nie zabić rodzimych firm - tłumaczy nasz informator.

Poprosiliśmy PGE o odniesienie się do projektu premiera. Czekamy na odpowiedź.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Najnowszy sondaż. Ekspertka o obawach PiS

"Projekt w zasadzie wywraca scenariusze na 2023 r."

Na pytanie od nas, co z taką propozycją zrobi Unia Europejska, słyszymy, że teraz wszystkie kraje głowią się nad tym, jak zamrozić ceny prądy, aby nie zniszczyć gospodarki.

- Unia chce wprowadzić coś na kształt revenue cap (limit przychodów). W energetyce mamy zasadę merit orders, czyli cena krańcowa energii zależy od najdroższych elektrowni, które ją sprzedają. To sprawia, że spółki energetyczne z niższymi kosztami wytworzenia mogą zaksięgować wyższą marżę. Pomysł Unii jest taki, że pieniędzmi z wyższych marż ścinamy wysokie koszty najdroższych elektrowni i w ten sposób uśredniamy cenę. My chcemy czegoś innego. Chcemy z góry zatwierdzić ceny na niskim poziomie, co rozwiąże problem u podstaw - wyjaśnia doradca premiera.

Oznacza to tyle, że firmy nie będą musiały płacić wyższych rachunków (część z nich być może zresztą by upadła). Skoro nie będą musiały płacić wyższych rachunków, bez sensu będzie zabierać pieniądze w jakimś dodatkowym podatku spółkom energetycznym, który później miałby trafić do budżetu i na rynek.

- W ten sposób pomijamy także czynnik inflacjogenny. Pieniądze z podatku nie trafią tam, gdzie nie muszą. Może okazać się, że dzięki tym rozwiązaniom Polska w 2023 r. będzie znów zieloną wyspą, tym razem pod względem energetycznym z najniższymi cenami energii w UE. Ten projekt w zasadzie wywraca scenariusze makroekonomiczne na przyszły rok. Obniża inflację, wspomaga rozwój gospodarczy. Oczywiście wiele zależy od tego, co będzie się działo w Niemczech, ale my możemy zabezpieczyć się maksymalnie przed recesją, jak tylko potrafimy - prognozuje nasz informator.

Jego zdaniem takie rozwiązanie obniżyłoby inflację, uchroniłoby firmy przed wysokimi kosztami i kolejny raz pokazało fachowość i sprawczość premiera.

- Energetycy, kiedy zobaczyli nasze wyliczenia, zbledli. Myśleli, że przyszedł dla nich w końcu czas, żeby trochę zarobić, ale gdy okazało się, że do biur poselskich zaczął przychodzić niezadowolony suweren, szybko się wycofali i zaakceptowali propozycję premiera. Tym samym Sasin został ograny. Sam nie chciał potrząsnąć swoimi prezesami i teraz po nieudanym puczu stoi z boku. Premier jest na fali - dodaje.

Ekspert: Dobre rozwiązanie, ale nie warto rezygnować z podatku

O pomysł premiera zapytaliśmy się Piotra Wójcika, analityka rynku energetycznego z Greenpeace. Jego zdaniem to bardzo dobre rozwiązanie, choć podkreśla, że wprowadzając je, nie warto rezygnować z podatku od nadmiarowych zysków.

- Nadmiarowe zyski w spółkach paliwowych i energetycznych powstają w szczególności w wyniku wzrostu cen energii, ale też - jak przyznają same koncerny - w wyniku podnoszenia marż przez te spółki w wybranych segmentach działalności. Sytuacja poniekąd analogiczna jak dla PGE ma miejsce w przypadku innych koncernów jak PKN Orlen, który nadal kupuje tańszą ropę z Rosji i przerabia ją w swoich rafineriach, osiągając gigantyczne ponadprzeciętne zyski. Dlatego wprowadzenie koncepcji, w której cena byłaby oparta na realnych kosztach jej wytworzenia, nie stoi w sprzeczności z podatkiem od zysków nadzwyczajnych - przekonuje ekspert.

Koncepcja ta może te nadzwyczajne zyski koncernów pomniejszyć, ale nie musi ich wyeliminować. Przy teoretycznym założeniu stałości cen surowców (i braku indeksacji ceny do rynku) oraz stałym poziomie marż, zyski nadzwyczajne by nie występowały. Rynkowi obecnie w praktyce do takiego założenia daleko. Oba te parametry się zmieniają. Dlatego samo wprowadzenie kształtowania ceny na bazie realnych kosztów nie oznacza finalnie braku zysków nadzwyczajnych - wyjaśnia.

Zdaniem Piotra Wójcika zaletą rozwiązania, w którym cena energii jest oparta na realnych kosztach wytworzenia, a więc nie jest sztucznie zaniżana dla wszystkich, jest fakt, iż takie podejście (z nadal wyższymi cenami energii wynikającymi z obecnego miksu energetycznego bazującego na węglu i cen uprawnień do emisji) nie obniża motywacji do szukania alternatywnych i inwestowania w tańsze, czystsze i bezpieczniejsze źródła energii.

Polska wciąż dąży do dalszego uzależnienia się od gazu, choć ostatnie wycieki w gazociągach Nord Stream 1 i 2 pokazują, jak złudne jest poczucie bezpieczeństwa w przypadku tego paliwa. A alternatywy już teraz są szeroko dostępne i wystarczy po nie sięgać. To choćby odnawialne źródła energii z energią z wiatru i słońca na czele, pompami ciepła, zwiększanie efektywności energetycznej, w tym termomodernizacja domów - twierdzi.

W jego opinii jeżeli proponowana koncepcja miałaby być wprowadzana, powinna ona dotyczyć także innych spółek energetycznych, nie tylko PGE.

- Warto bowiem zwrócić uwagę, że to przede wszystkim wielkie koncerny paliwowe, takie jak PKN Orlen czy PGNiG, notują gigantyczne, ponadprzeciętne zyski. Zysk (EBIT) PKN Orlen za 1 półrocze 2022 był o 75 proc. wyższy niż rok wcześniej dla analogicznego okresu, a zysk (EBIT) PGNiG w tym samym czasie wzrósł o 250 proc. (zysku Lotosu natomiast, można szacować, wzrósł prawie trzykrotnie). Na kontach wspomnianych trzech koncernów naftowo-gazowych łącznie pojawiło się ok. 16 mld zł ponadprzeciętnych (dodatkowych w stosunku do poprzedniego roku) zysków. W tym tempie wzrostu do końca roku wartość tych ponadprzeciętnych zysków PKN Orlen, Lotosu i PGNiG może sięgnąć łącznie 46 mld zł - wylicza ekspert Greenpeace.

Damian Szymański, zastępca redaktora naczelnego money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl