Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jacek Frączyk
Jacek Frączyk
|

Gdyby Polska była na giełdzie, kupiłbyś jej akcje? Po ostatnich wyborach straty byłyby duże

0
Podziel się:

Po ostatnich wyborach, patrząc na waluty, giełdę i obligacje można powiedzieć, że jesteśmy właśnie świadkami krachu na akcjach spółki o nazwie Polska.

Gdyby Polska była na giełdzie, kupiłbyś jej akcje? Po ostatnich wyborach straty byłyby duże
(Reporter Poland)

Pytanie w tytule jest trochę przewrotne, bo w praktyce sens kupna akcji na giełdzie i ich wycena, zależne są od zysków spółki. Natomiast celem istnienia państw jest nie tyle przynoszenie finansowych profitów, ile zapewnienie godnego bytu i zabezpieczenie bezpiecznego życia swoim "udziałowcom." Jednak kondycja finansowa państwa oceniana jest na bieżąco na trzech rynkach: walutowym, rynku oprocentowania długu i w notowaniach giełdowych. Po ostatnich wyborach, patrząc na te wskaźniki można powiedzieć, że jesteśmy właśnie świadkami krachu na akcjach spółki o nazwie Polska.

Państwa można przyrównać do instytucji non-profit, które zysków finansowych nie przynoszą. W dzisiejszych czasach nawet trudno znaleźć kraje, które wychodzą na zero - większość wykazuje deficyty budżetowe. Przypadki takie jak Szwecja, czy Estonia, gdzie jest konstytucyjny zakaz uchwalania deficytu w budżecie państwa, to na świecie wyjątki od niechlubnej reguły.

Nie ma więc dla państw miejsca wśród akcji notowanych na giełdzie. Na giełdzie wycena zależy bowiem - przynajmniej w teorii - od dywidend, jakie spółka może wypłacić w bliższej lub dalszej przyszłości, a dywidenda zależna jest właśnie od zysków. Jeśli spółka dywidendy z założenia nie wypłaci nigdy, ani nie pomnaża majątku, wyceniana będzie w okolicach zera.

Państwa emitują jednak wymieniane za granicą waluty, jak również obligacje, które też wyceniane są przez rynek. Do państwa należy również wiele spółek notowanych na giełdzie, a sama giełda to przecież obraz kondycji gospodarki, od której zależą wpływy podatkowe.

Notowania "akcji Polski"

Przyjęliśmy, że hipotetyczne notowania "akcji Polski" powinny odwzorować zmiany kursu złotego względem dolara i euro, zmiany indeksu WIG20 względem zmiany indeksów w USA (S&P500) i Niemczech (DAX) oraz zmiany oprocentowania polskich obligacji 10-letnich względem podobnych papierów USA i Niemiec.

Za początkowy punkt przyjęliśmy 1 czerwca, czyli moment, od którego PiS nie oddał już ani razu przewagi w sondażach aż do dziś. W rezultacie otrzymujemy trzy wykresy: rynku akcji, walut i rentowności obligacji. Po skumulowaniu (zsumowaniu relatywnych zmian procentowych) wychodzi, że akcje Polski sporo straciły od początku czerwca, a największe spadki notowały od 23 października, czyli od dnia poprzedzającego wybory.

Odkąd PiS prowadzi w sondażach, rynki reagują nerwowo

Prawo i Sprawiedliwość prowadzenie w sondażach objęło od czerwca i już go nie oddało. Jednak dopiero wybory pokazały, że partia ta będzie rządziła samodzielnie.

Co ciekawe, istnieje zbieżność terminów z korzystnymi sondażami PiS i spadkami na warszawskiej giełdzie. Spadki trwają od maja - kiedy sondaże zrównały się z Platformą Obywatelską - aż do dzisiaj. Początkowo powodem był krach w Chinach, potem jednak do głosu doszły już nasze wewnętrzne problemy i deklaracje przedwyborcze.

Pomysły gospodarcze liderów PiS przed wyborami odbierane były przez rynek jako wzrost ryzyka dla naszej giełdy, waluty i długu. 500 zł na dziecko, zwiększenie kwoty wolnej od podatku do 8 tysięcy, darmowe leki dla 75-latków, czy obniżenie wieku emerytalnego podliczano jako koszt nawet 40 mld zł netto dla budżetu rocznie. Najnowsze szacunki zmniejszyły negatywne oczekiwania do 20-30 mld zł, co i tak jest liczbą olbrzymią.

- Wyłaniający się program PiS-u jest bliski najgorszemu scenariuszowi dla polskiej gospodarki, gdzieś pomiędzy brakiem jakichkolwiek reform, a cofnięciem tych, które już przeprowadzono. Zamiast pomysłów na poprawienie klimatu dla prywatnych inwestycji, mamy zapowiedź państwowych inwestycji, czyli przeniesienie kawałka socjalizmu - mówił pod koniec listopada Leszek Balcerowicz.

W grudniowej rozmowie z agencją Newseria, Balcerowicz zwrócił uwagę, że problemem może być na przykład uzależnianie wypłaty w programie 500 zł na dziecko od dochodu. Przejście do szarej strefy, by otrzymać dodatkowe 500 zł netto będzie kuszące, co spowoduje jej rozrost i... straty dla budżetu. Wielu ludzi nie zapłaci po prostu podatków. Problemy ze stroną dochodową w budżecie przełożą się natomiast na osłabienie waluty.

Tego typu opinie ekonomistów przeważają i powodują, że mimo dobrych wyników gospodarki, załamanie obserwujemy na wszystkich polach rynku finansowego: spadają notowania złotego, dołki odnotowuje giełda, mimo dobrej koniunktury w innych krajach Europy, a rentowność obligacji zaraz po wyborach poszła w górę.

Program prawicowego podobno PiS jest na świecie odbierany jak plany najbardziej lewicowych partii, takich jak grecka Syriza, czy hiszpański Podemos.

Złoty na najniższym poziomie do dolara od 11 lat

Siła waluty w dzisiejszych czasach, czyli pieniądza drukowanego - a właściwie "pieniądza elektronicznego" - zależna jest głównie od kondycji budżetu państwa. Jeśli finanse publiczne są w słabym stanie i wydatki znacząco przekraczają przychody, a budżet przez lata co roku kończy się dużym deficytem, to dziura zalepiana będzie z pewnością albo zwiększeniem długu, albo dodrukiem pieniądza.

Ta pierwsza metoda to ryzyko ostatecznego wejścia państwa w niewypłacalność. Druga metoda (dodruk) powoduje przyrost ilości pieniądza na rynku bez pokrycia w gospodarce. Oba przypadki skutkują ostatecznie spadkiem wartości waluty.

Ogłaszanie planów wydatków państwa, połączone z programem uruchomienia w najbliższej przyszłości maszyn drukarskich NBP, z przeznaczeniem na tanie pożyczki dla przedsiębiorstw (wymieniona w expose przez premier Szydło kwota to aż bilion złotych), zbiegło się w czasie ze zmianami polityki Europejskiego Banku Centralnego i Rezerwy Federalnej USA.

W dużym skrócie, EBC 4 grudnia osłabił euro, obniżając stopę depozytową i wydłużając czas dodruku 60 miliardów miesięcznie, a Fed ma dolara umacniać, podwyższając stopy procentowe w połowie grudnia.

Złoty w zestawieniu z dolarem został potraktowany tak jak euro, choć przecież dodruk wspólnej waluty trwa od początku roku i wynosi 7 proc. Produktu Krajowego Brutto strefy euro. Jednak złoty nie dość, że nie jest teraz nadmiernie drukowany, to i stopy procentowe mamy na względnie wysokim poziomie (względem poziomu deflacji).

Przyjęto jednak najwyraźniej, że program luzowania polityki pieniężnej NBP, o którym dopiero wspomina się w kontekście przyszłego roku, to już fakt. Po expose premier Szydło pomysł biliona złotych dodruku na tanie kredyty nie był już eksploatowany, a obniżki stóp to kwestia realna za jakieś pół roku, mimo to złoty spadał względem dolara tak samo jak euro i to tak mocno, że przebił przez jakiś czas poziom 4,05 zł. Taki stan ostatni raz widziany był w kwietniu 2004 roku.

Trzeba jednak pamiętać, że nasza waluta związana jest ściśle z euro ze względu na powiązania gospodarcze. Skoro większość naszych eksporterów i importerów rozlicza się w tej walucie, a dodatkowo pomiędzy Polską a Unią krążą środki pomocowe i składki, to trudno żeby złoty nie spadał, kiedy i euro spada.

Notowania złotego względem dolara i euro

Giełda najgorzej od lat, a może nawet... w historii

Listopad z 6,5-procentowym spadkiem indeksu WIG20 był najgorszym miesiącem na rynku akcji od grudnia 2013 roku. Wtedy ponad 7-procentowy spadek indeksu WIG20 powodowało spodziewane wycofanie z rynku akcji kilku miliardów złotych przez OFE. W ramach reformy systemu miały one przekazać do ZUS obligacje państwowe, ale nie wszystkie były do tego przygotowane, trzymając w portfelach za dużo akcji.

Teraz powody były też czysto polityczne, tj. reakcja na plany gospodarcze Prawa i Sprawiedliwości, w tym program obciążenia banków nowymi podatkami. Nie pomogły nawet dobre dane gospodarcze: bezrobocie spadło przecież do poziomu 9,6 proc., wzrosła liczba miejsc pracy, Produkt Krajowy Brutto wykazuje stabilny ponad 3-procentowy wzrost. A polska giełda i tak spada, i to często w takim czasie, kiedy na zachodzie Europy oraz w USA notuje się wzrosty.

Do tego listopad był już siódmym miesiącem spadków z rzędu, a straty na początku grudnia pokazują, że jeśli święty Mikołaj nie zapomniał, że miał mieć wzrostowy rajd na giełdzie, to prawdopodobnie grudzień będzie ósmym miesiącem strat na najważniejszych spółkach.

Tak długa seria spadków zdarzyła się w historii giełdy tylko raz, w 2000 roku, kiedy pękać zaczęła światowa "bańka internetowa". Wartość spółek z WIG20 obniżyła się wtedy o jedną trzecią. Teraz skala strat od maja jest nieco niższa - spadek to "zaledwie" 26 proc. Wszystko jednak przed nami, grudzień się jeszcze nie skończył, a ostatni piątek świadczy o tym, że niedźwiedzie na giełdzie w Warszawie czują się dobrze.

Zmiany WIG20 w 2000 roku

Zmiany WIG20 w 2015 roku

Szczególnie bolesny jest jednak czas, kiedy na warszawskiej giełdzie spada, a gdzie indziej rośnie. Tak było właśnie w czasie po wyborach. Bo ile amerykańskie indeksy Dow Jones oraz S&P 500 dołowały w sierpniu, podobnie niemiecki jak niemiecki DAX, czy francuski CAC 40, to już pod koniec września zaczęły odrabiać straty. Od października zagraniczne giełdy odbijają w górę i obecnie są powyżej sierpniowego dołka, podczas gdy WIG 20 systematycznie schodzi w dół.

Między 23 października (ostatni dzień przed wyborami) a 4 grudnia indeks WIG20 spadł o 11 proc., w tym czasie amerykański S&P 500 wzrósł o 0,1 proc., a niemiecki DAX stracił 0,1 proc.

Gwoli sprawiedliwości, o spadkach decydowały u nas również sprawy pozapolityczne. Banki będą musiały na przykład zapłacić dwa miliardy złotych za upadek SK Banku. KGHM natomiast cierpi z powodu dołujących notowań miedzi oraz srebra. Kopalnie węgla zmagają się natomiast z rekordowo niskimi światowymi cenami swojego produktu.

W tematach zależnych od polityków, pojawia się jednak ryzyko dla banków związane z podatkiem od aktywów oraz pomocą dla frankowiczów. Sektor energetyczny będzie najprawdopodobniej zmuszony do ratowania polskich kopalń (rekordowo niskie ceny węgla). A wszystkie spółki z wiodącym udziałem państwa narażone są na wysoce prawdopodobne wymiany zarządów, co nie daje wrażenia stabilności.

Wszystko to sprawia, że jedynymi dużymi spółkami wzrostowymi z indeksu WIG20 są w ostatnim półroczu Asseco Poland i Eurocash, a spółki energetyczne traciły nawet po 40 procent.

Rentowność obligacji się poprawia. PiS nie nadwyrężył standingu finansowego Polski

O ile źle się działo na walutach i na giełdzie, to pozytywne rzeczy można powiedzieć o ocenie wypłacalności kraju. Rentowność rządowych obligacji 10-letnich Polski na rynkach światowych zaraz po wyborach, zachowywała się co prawda gorzej od niemieckich, czy amerykańskich papierów, rosnąc o 0,1 punktu procentowego tylko w powyborczy poniedziałek, ale potem już właściwie nic złego się nie działo.

Od czerwca rentowność naszego długu poprawiła się nawet o 0,05 punktu procentowego, a względem długu Niemiec i USA o średnio 0,2 punktu procentowego (rentowności obligacji tych krajów rosły, a nasze spadały).

Dzięki temu na aukcjach obligacji Skarbu Państwa średnie oprocentowanie stałe, które było akceptowane przez kupujących w listopadzie to około 2,6 proc., choć w czerwcu było to około 2,9 proc.

Można więc śmiało powiedzieć, że wiarygodność długu państwowego wzrosła i wybory jej nie zaszkodziły. Co prawda, niektóre szacunki wzrostu deficytu budżetowego mówią o 20-30 miliardach złotych, ale sam minister finansów szacuje kwotę zaledwie kilku miliardów zł. Inwestorzy poczekają więc zapewne na konkrety i pierwsze dane na temat budżetu i dopiero to może przynieść ewentualne korekty naszych ratingów. Chwilowo nasz dług oprocentowany jest niewiele gorzej niż amerykański.

giełda
wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)