Strony polska, niemiecka i rosyjska spotkały się w Warszawie w sprawie dostaw ropy rurociągiem "Przyjaźń". Przypomnijmy, PERN 19 kwietnia otrzymał informację, że rurociągiem płynie zanieczyszczona ropa; dostawy wstrzymano 24 kwietnia.
W dostarczanej z Rosji ropie stwierdzono zwiększone stężenie chlorków organicznych. W tej sprawie zatrzymano cztery osoby. Minister energetyki Rosji Aleksandr Nowak potwierdził, że było to umyślne zanieczyszczenie, a sprawą zajmuje się prokuratura.
Do Polski i Niemiec ropa z Rosji nie płynie od miesiąca. Po spotkaniu w Warszawie ustalono, że dostawy czystej ropy mogą zostać wznowione po 9 czerwca – jedną nitką rurociągu. Jest warunek, strona polska i niemiecka muszą – jak głosi komunikat PERN – uzyskać potwierdzenie złożonych reklamacji.
Tu w grę wchodzą układy handlowe, a strona polska może próbować ugrać więcej niż proponuje strona rosyjska. Do gwałtownego wzrostu cen paliw na stacjach najpewniej nie dojdzie, chyba że sytuacja zacznie się przeciągać.
Jak podkreśla w rozmowie z money.pl Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw i polityki energetycznej, zapasy państwowe i handlowe oraz możliwości dostaw z pomorskiego Naftoportu wystarczą na cztery-pięć miesięcy. Zaznacza też, że strona polska nie ma co liczyć na odszkodowania.
Strona rosyjska zobowiązała się, że do 1 lipca wszystkie trzy nitki rurociągu "Przyjaźń" zostaną oczyszczone. Z kolei PERN zapewnia, że w ciągu pięciu miesięcy polski system przesyłowy zostanie w pełni oczyszczony.
- Dostawy z Naftoportu mogą być niewystarczające. W sytuacji kryzysowej, tak jak jest teraz, ropa idzie do Adamowa, a stamtąd też do rafinerii niemieckich - w Schwedt i Leunie. Dlatego nie jest tak, że możemy zapewnić sobie pełen zasób ropą z morza – podkreśla Andrzej Szczęśniak.
Jak dodaje, największym poszkodowanym w tej sytuacji jest Rosja. Nim klienci na polskich stacjach odczują konsekwencje, czysta ropa powinna ponownie popłynąć przez "Przyjaźń".
- Stratna w zasadzie będzie tylko strona rosyjska. Jednak nie ma co liczyć na rekompensaty dla strony polskiej. Powołają się na tak zwaną siłę wyższą i nic więcej niż to, co wynika z umowy, nie dostaniemy – wyjaśnia ekspert.
Jednak strona polska może odczuć skutki braku dostaw, gdy te będą się utrzymywać. - Są dwa rodzaje zapasów. Jeden to państwowy – zwykle wystarczy na 100 dni. Poza tym są zapasy handlowe, czyli własność rafinerii, średnio wystarczające na 14 dni. Do tego to, co idzie z Naftoportu. Do 5 miesięcy można spokojnie wytrzymać, dłużej nie – tłumaczy Szczęśniak.
Jak dodaje, ropa rurociągiem "Przyjaźń" najpewniej już może płynąć. Problem jest logistyczny – usunięcie chlorków jest dość łatwe, ale kosztowne. Najprostsza metoda to odparowanie, jednak w przypadku ropy przechowywanej w zamkniętych magazynach jest to niemożliwe. Konieczne jest jej przetransportowanie i późniejsze oczyszczenie.
- Od 20 lat nie było takiego przypadku. Rosjanie stosowali kiedyś, i jak widać dotąd stosują, sposoby pobudzania złóż ropy do jej oddawania. To są takie metody wtórnego wydobycia - daje się gorącą parę, gaz, a Rosjanie dodawali często chlorki. To jest o tyle dziwne, że od 20 lat jest to u nich zakazane – mówi w rozmowie z money.pl Andrzej Szczęśniak.
Ekspert podkreśla, że zakaz stosowania chlorków przy wydobyciu ropy w Rosji wziął się z tego, że wcześniej zdarzały się przypadki zanieczyszczenia paliwa.
Czy można mówić o sabotażu? - Wydaje się, że zrobili to jacyś oszuści, ale skutki są takie, jakby był to sabotaż. Rosja dostała tym ciężki cios w kolano. To jeden z największych producentów ropy na świecie, obok Arabii Saudyjskiej i USA. Dla nich to katastrofalna sprawa – mówi Szczęśniak.
- Nic nie wskazuje na to, by dla klienta detalicznego miało się coś zmienić. Chyba, że sytuacja utrzymywałaby się dłużej, to mogą być kłopoty. Wyczerpiemy rezerwy i nie będziemy mieli czym ich zapełnić. Wtedy ceny paliw wzrosną – twierdzi Andrzej Szczęśniak.
Ugrać coś dla siebie
Obecna sytuacja z zanieczyszczoną ropą z Rosji wywołuje dwie dyskusje – handlową i polityczną. O ile w tej pierwszej chodzi wyłącznie o pieniądze, tak druga jest bardziej złożona.
- Raczej mowa tu o rozgrywkach handlowych. Nie mamy opcji powiedzenia "wyciśniemy od nich najwięcej jak się da". Wszystko trzeba udokumentować, można dopisać koszty czyszczenia zbiorników czy straty moralne. Myślę, że propozycję rosyjską strona polska podwyższy o 10-20 proc., ale nie więcej – wyjaśnia Andrzej Szczęśniak.
Ekspert zagrożenia w negocjacjach z rosyjską stroną upatruje gdzie indziej. W działaniach Piotra Naimskiego, pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.
- Ważne jest też, co ewentualnie zrobi minister Naimski. Jest znanym wrogiem Rosji i to jest moim zdaniem największy czynnik ryzyka. Może powiedzieć "wykorzystajmy tę okazję, przyciśnijmy Rosję", a z drugiej strony rafinerie przeorientują się na przykład na ropę z morza. Co będzie absurdalne, bo Niemcy na to nie pójdą – twierdzi Szczęśniak.
- Niemcy dalej będą chciały odbierać ropę z Rosji, bo jest tańsza. A jeśli my nie będziemy chcieli jej odbierać, to będziemy tylko stratni. Ta ropa jest znacznie tańsza – to setki milionów złotych zysków rocznie w porównaniu z innymi ropami – dodaje.
Kolejne rozmowy firm odpowiadających za produkcję oraz logistykę ropy naftowej poprzez rurociąg "Przyjaźń" (strona rosyjska), jak również rafinerii odbierających surowiec tą drogą (strona niemiecka i polska) zaplanowane są na 3 czerwca w Moskwie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl