Trump testuje potężnego członka NATO? Stawia oczekiwania trudne do spełnienia
Donald Trump chce, aby wszyscy sojusznicy w NATO odcięli się od importu rosyjskich surowców energetycznych i nałożyli wysokie cła na Chiny. To ultimatum, na które nie przystanie Turcja, druga pod względem liczebności armia w NATO. Tak z Rosją, jak i z Chinami łączą ją ważne interesy.
Prezydent USA Donald Trump zaproponował sojusznikom z NATO układ. Gotowy jest nałożyć nowe sankcje na Rosję, jeśli inni też w pełni się zaangażują. "Zakup rosyjskiej ropy przez niektóre kraje (NATO - przyp. red.) jest szokujący!" - stwierdził prezydent USA w swoim liście do członków Sojuszu. Dlatego domaga się, aby wszyscy odcięli się od importu rosyjskich surowców energetycznych, który co miesiąc zasila budżet Putina miliardami euro. Trump na tym nie poprzestaje. Drugim warunkiem jest uderzenie w Chiny cłami w wysokości 50-100 proc.
Postawienie takich warunków to także testowanie ważnego członka NATO, jakim jest Turcja. Z liczącą blisko 800 tys. żołnierzy armią (na którą wg danych Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS) składa się 373 200 aktywnych żołnierzy oraz 378 700 rezerwistów) państwo to jest drugą pod względem liczebności i czwartą pod względem potencjału militarnego (po USA, Wielkiej Brytanii i Francji) siłą w Sojuszu.
Ten ważny filar militarny w kluczowym regionie jest biznesowo powiązany układami zarówno z Rosją, jak i Chinami.
- Odcięcie się od importu rosyjskiej ropy, a w szczególności gazu, oraz pogorszenie relacji z Pekinem poprzez wojnę celną nie leży w interesie Turcji. Mimo wzajemnie okazywanej sobie sympatii przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana i Trumpa, ten pierwszy nie ugnie się pod takimi naciskami Waszyngtonu - stwierdza w rozmowie z money.pl Adam Michalski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich specjalizujący się w tureckiej polityce zagranicznej, energetyce i gospodarce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chińskie auta zalewają Europę. Czy to koniec niemieckiej dominacji? Jakub Faryś w Biznes Klasie
Erdogan robi energetyczny interes
Jak ocenia analityk OSW, wojna rozpętana przez Władimira Putina w Ukrainie, hybrydowe ataki na kraje NATO i wynikające z tego sankcje koalicji wspierającej Kijów w walce z najeźdźcą są dla Turcji problemem.
- Mimo wspólnych interesów i relacji z Putinem Turcy na wielu polach rywalizują - żeby nie powiedzieć "wojują" - z Rosją od lat. Związanie rosyjskich wojsk w walkach w Ukrainie utorowało Turcji drogę choćby do przejęcia inicjatywy w Syrii, gdzie oba kraje wspierały przeciwne strony. Podobnie dzieje się to teraz w Libii czy na Kaukazie - zaznacza Michalski.
Dodaje też, że w pierwszej fazie konfliktu Ankara uniemożliwiła Rosji wpłynięcie okrętami wojennymi na Morze Czarne. Z drugiej jednak strony - nie przyłączyła się do sankcji wobec Moskwy. - Erdogan prowadzi politykę wielowektorową, nastawioną na czerpanie korzyści ze wszystkich stron. Stara się więc utrzymać równowagę, a każde zaostrzanie konfliktu stawia go w trudnym położeniu. Musiałby się jednoznacznie opowiedzieć po którejś stronie - komentuje analityk OSW.
Kluczowa dla Turcji jest umowa energetyczna z Rosją, która daje Ankarze możliwość nie tylko zbudowania pozycji ważnego gracza w regionie, ale także stanowienia mostu gazowego dla Unii Europejskiej. Już jesienią 2022 r. tracący europejski rynek Putin zwrócił się do Turcji z propozycją zbudowania hubu gazowego opartego na tanim surowcu z Rosji, z możliwością wysyłania go na europejskie rynki.
Choć mało prawdopodobne, by budowa nowego rurociągu przez Morze Czarne w najbliższej przyszłości miała dojść do skutku, Turcja i Rosja podpisały długoterminowe kontrakty na dostawy gazu ziemnego. W efekcie w całym ubiegłym roku Ankara importowała ponad 45 proc. swojego gazu z Rosji.
Po tym, jak wygasła umowa na tranzyt rosyjskiego gazu ziemnego przez terytorium Ukrainy, a Kijów zdecydowanie odmówił jej przedłużania, to właśnie turecki gazociąg TurkStream stał się ostatnią bramą, którą na rynek europejski trafia gaz z Rosji. Jak wyjaśniał w styczniowej rozmowie z money.pl dr Kamil Lipiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, niewielka część tureckiego eksportu rosyjskiego gazu trafia też do Europy gazociągiem podmorskim Blue Stream, który dociera do Bułgarii w punkcie Strandża. Dalej gaz dostarczany jest do Grecji i Macedonii Północnej.
Te dostawy są dla Erdogana niezwykle ważne - na tyle że był w stanie wynegocjować z Trumpem zwolnienie z sankcji USA (nałożonych na Gazprombank w listopadzie 2024 r.) na import rosyjskiego gazu.
Turcja jest również największym importerem rosyjskiej ropy spośród wszystkich państw NATO. Ankara tylko w ubiegłym miesiącu przelała na rosyjskie konta 596 mln euro w ramach rachunku za ropę.
Tani rosyjski gaz i tania ropa pozwalają Turcji łatać dziury w budżecie. Poważne problemy gospodarcze i wysoka inflacja zaszkodziły notowaniom Erdogana i jego AKP rządzącej od ponad dwóch dekad. Doprowadziły również do porażki w lokalnych wyborach jesienią 2024 r.
- Erdogana nie stać na natychmiastowe odcięcie się od rosyjskich surowców energetycznych. Ponad 40-procentowa zależność od gazu z Rosji oznacza katastrofę w przypadku zakręcenia kurka zarówno dla gospodarki, jak i dla samej władzy - ocenia Michalski.
Jak oceniali w marcu pytani przez money.pl eksperci, tylko mocne gwarancje z UE i konkretne propozycje, np. w postaci reformy unii celnej, zniesienia wiz czy wręcz procesu integracji z Unią, mogłyby być dla Ankary argumentami za dystansowaniem się od Moskwy i większym zaangażowaniem po stronie Zachodu.
Turecka brama dla Chin
Z tego samego powodu Erdogan może nie zgodzić się na taryfy celne wobec Chin. Import Turcji z Chin tylko między styczniem a lipcem 2025 roku wyniósł 28,59 mld dol. Eksport natomiast to zaledwie 1,8 mld dol. - wynika z najnowszych danych tamtejszego urzędu statystycznego TÜİK.
- Turcja pragnie zacieśniać relacje gospodarcze z Chinami, czego przejawem jest choćby produkcja chińskich samochodów w Turcji. Chiny stają się dla Turcji ważnym partnerem. Trump chce, aby zacieśnić antychiński front, ale Turcja prowadzi własną politykę. Raz działa razem z UE, a czasem z Rosją i Chinami. To nazywa antonimiczną polityką, niekoniecznie myśląc w kategoriach solidarności politycznej - zaznacza Adam Michalski.
Turcja stała się bramą do Europy dla chińskich samochodów. Unijne cła na samochody elektryczne produkowane w Chinach, które zaczęły obowiązywać od października ubiegłego roku, wynoszą od 7,8 do 35,3 proc. i miały zabezpieczyć rynek UE. Chiny znalazły jednak sposób, by obejść tę kwestię przy udziale Ankary. Turcja jest częścią unii celnej UE, co oznacza, że pojazdy można stąd eksportować do Wspólnoty bez dodatkowych ceł.
9 lipca 2024 turecki rząd poinformował, że podpisano umowę z największym chińskim producentem samochodów elektrycznych - BYD - na budowę fabryki w Turcji. Umowa opiewa na 1 mld dol. Fabryka będzie w stanie produkować 150 tys. pojazdów rocznie, według planów ma zacząć działać pod koniec 2026 r. Zakład utworzy ok. 5 tys. miejsc pracy.
W Turcji powstały również fabryki takich chińskich firm jak Astronergy i Chery, wspólna fabryka baterii Ganfeng Lithium i YİĞİT AKÜ, a także centra danych i hub logistyczny w Ankarze dla koncernu Alibaba.
- Chiny stają się ważnym partnerem dla Turcji. Mało prawdopodobne, aby Trumpowi udało się przekonać Erdogana do poparcia wojny celnej przeciw Chinom - ocenia Michalski.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl