Ukraińcy chcą pracować, lecz nie mogą. "Jesteśmy kompletnie nieprzygotowani do wykorzystania tego potencjału"
Polski rynek pracy potrzebuje imigrantów. Po wybuchu wojny wiele osób próbuje znaleźć dla siebie pracę, nawet poniżej oczekiwań. Jednak nie jesteśmy w stanie wykorzystać tego potencjału. Sprawę utrudniają skomplikowane procedury.
Tematykę aktywizacji zawodowej uchodźców poruszono w trakcie konferencji EFNI, organizowanej przez Konfederację Lewiatan. Przed wojną pracowało w Polsce ok. 1,5 mln Ukraińców. Po rosyjskiej inwazji ok. 400 tys. z nich wróciło do kraju. Zgodnie z najnowszymi danymi Straży Granicznej od lutego granicę przekroczyło blisko 7 mln osób. Nie wszystkie zatrzymują się w Polsce. Liczba uchodźców z Ukrainy, którzy zostali w Polsce, szacowana jest na ok. 3 mln.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielka Wyprawa Maluchów. Relacja z przejazdu przez kraje bałtyckie.
Jak zauważyła ekonomistka i prorektorka Szkoły Głównej Handlowej prof. Agnieszka Chłoń-Domińczak, jest ok. 850 tys. uchodźców z Ukrainy, którzy są zarejestrowani jako poszukujący pracy. - Z reguły szukają pracy w tym, co robiły u siebie, często w gastronomii. Najważniejsze, to przygotowanie ich pod kątem rynku pracy, kursów językowych, dodatkowych kompetencji, zapewnienie opieki nad dziećmi - mówiła.
Wypowiedź tę uzupełniła Główna Inspektor Pracy, Katarzyna Łażewska-Hrycko. - Obywatele Ukrainy stanowią największy odsetek, jeśli chodzi o zatrudnienie cudzoziemców. Niestety, wielu z nich pracowało nielegalnie, obawiamy się, że pomimo dużej liczby osób zgłoszonych do systemu, jest grupa, która świadczy pracę w sposób niezadeklarowany - powiedziała.
Aktywizacja zawodowa uchodźców z Ukrainy
Praktyka pisze własny scenariusz. Jak zauważyła Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydentka Gdyni, ubyło wielu mężczyzn m.in. z budowlanki, braków tych jak dotąd nie udało się wypełnić. Zwróciła uwagę, że aktywizacja uchodźczyń z Ukrainy stanowi duże wyzwanie. Oferty pracy często są poniżej ich kwalifikacji, wiele z nich nie jest zainteresowana aktywizacją zawodową. - Nie z lenistwa. Trzymają w ręku walizkę, gotowe wrócić do kraju w momencie zakończenia wojny - mówiła.
- Nasze badanie pokazało, że jest ogromna nadreprezentacja kobiet z wykształceniem wyższym, głównie prawniczki i księgowe, które przez nieznajomość języka i lokalnego prawa nie są w stanie podjąć pracy w zawodzie - mówiła Katarzyna Gruszecka-Spychała. - Kobiety pracujące poniżej kwalifikacji to duże zagrożenie, może nas cofnąć o kilka lat – dodała.
Wskazała też na bariery administracyjne. Miasto ma budżet na kursy językowe. Jednak wystarczy jedna nieobecność, by stracić prawo do uczestnictwa. A w ich obecnej sytuacji o nieobecność naprawdę nie jest trudno. Jak wskazała, Gdynia poszukuje kierowców i kierowczyń trolejbusów. - Napotykamy bariery legislacyjne. Proces trwa miesiącami, po drodze pojawia się zniechęcenie po obu stronach - mówiła. Wspomniała, że są lekarze z Ukrainy gotowi przyjąć pracę w punktach krwiodawstwa, znacznie poniżej swoich kwalifikacji, lecz blokuje ich skomplikowana procedura.
Polska zleceniem stoi
Sprawę pod bardzo interesującym kątem poruszyła Anna Karaszewska z firmy Jobs First. Zajmuje się przywracaniem do trwałego zatrudnienia osoby w trudnej sytuacji na rynku pracy, nie tylko pośrednictwem, lecz pomocą w rozwiązaniu problemów, czy zdobyciu nowych kompetencji. Wskazała na wyzwania - bariery językowe, motywację, ale to nie one stanowią największy problem.
- Pojawiły się wyzwania, ale nie tam, gdzie się ich spodziewaliśmy. W mojej ocenie my, pracodawcy, jesteśmy kompletnie nieprzygotowani do przyjęcia i wykorzystania tego potencjału. Mamy wśród podopiecznych lekarki, inżynierów, osoby wykształcone, czasem lepiej niż polscy kandydaci - mówiła Anna Karaszewska.
Zwróciła uwagę, że dla niej osobiście największym rozczarowaniem jest polityka korporacji. Wiele z nich deklarowało publicznie pomoc, w tym uproszczoną ścieżkę rekrutacji dla uchodźców. - Dziś to są martwe struktury - mówiła Anna Karaszewska. - Procesy rekrutacyjne są wieloetapowe, czasochłonne, złożone. Nie uwzględniają interesu tych osób, które muszą w przyszłym miesiącu zapłacić za mieszkanie - dodała.
Jak wskazała, znacznie większą elastycznością wykazują się małe i średnie firmy. Tu problem stanowi coś innego - umowy zlecenia. Pracodawca nie chce skakać na główkę i chce najpierw sprawdzić pracownika, dlatego wybiera taką umowę, choć mógłby zaoferować umowę o pracę na okres próbny. -
W Polsce zatrudnia się głównie na podstawie umowy zlecenia, rekrutacja jest trochę dzika, zatrudniam pracownika z Ukrainy, stawiam oczekiwania, zobaczymy, jak wyjdzie. Często ta osoba rzuca pracę z dnia na dzień. Jeśli w tę formę zatrudnienia wpisana jest tymczasowość, brak stabilności, to nie możemy się dziwić - mówiła Anna Karaszewska. Problem jest powszechny także u franczyzodawców. Jak wskazała, jedynym takim podmiotem w kraju, który oferuje umowy o pracę, jest McDonald’s.