Opinia dra Tomasza Makarewicza, wykładowcy na Uniwersytecie w Bielefeld w Niemczech, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format dyskusji na ważne, ale kontrowersyjne tematy społeczne i ekonomiczne. W ósmej edycji Ringu debatujemy o deregulacji gospodarki, którą zapowiedział premier Donald Tusk. Równolegle z tekstem dra Makarewicza publikujemy opinię dr hab. Krzysztofa Piecha, profesora Uczelni Łazarskiego. Wprowadzeniem do debaty jest poniższy artykuł głównego analityka money.pl Grzegorza Siemionczyka prezentujący wyniki ankiety wśród szerokiego grona ekonomistów na temat potencjału deregulacji.
Popularny argument za deregulacją jest prosty: przepisy utrudniają pracę przedsiębiorcom i zwiększają ciężar biurokracji, powinniśmy więc je redukować jako niepotrzebny balast. Ten argument jest jednak z wielu względów problematyczny. Przede wszystkim, gospodarka i firmy nie są celem samym w sobie, ale narzędziem dla społeczeństwa. Właśnie dlatego regulacje często wprowadza się dla celów niegospodarczych, typowy przykład to ochrona środowiska.
Regulacje pełnią też ważne funkcje gospodarcze. Ich zadaniem jest często ochrona konkurencyjności rynku i konsumentów czy mniejszych firm przed nieuczciwymi praktykami większych korporacji. Wiele regulacji służy koordynacji podmiotów gospodarczych, od praktyk księgowości po normalizację kontenerów transportowych. Te przykłady pokazują, że nie powinniśmy myśleć o regulacjach jako o czymś, co z konieczności "musi przeszkadzać" firmom. Wiele z nich jest wręcz niezbędnych dla właściwego funkcjonowania przedsiębiorstw i rynków.
Warto też pamiętać, że państwo istotnie oddziałuje na gospodarkę nie tylko regulacjami, ale też prowadząc bezpośrednią działalność gospodarczą lub dostarczając firmom infrastrukturę. Dlatego w dyskusji o regulacjach mniejsze znaczenie ma ich goła liczba, a większe szeroko rozumiana jakość "środowiska publicznego", a więc to, czy instytucje publiczne i regulacje odpowiadają na potrzeby społeczeństwa i gospodarki, czy są przejrzyste i należycie egzekwowane. Pisząc metaforycznie, regulacje są jak buty, które nie powinny być ani za małe, ani za duże, i dobrze wybrane na okazję.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mamy poważniejsze problemy niż jakość regulacji
OECD mierzy jakość tego "środowiska publicznego" za pomocą wskaźnika PMR, który pokazuje, jak praktyki danego kraju wypadają w odniesieniu do światowych tzw. najlepszych praktyk (patrz wykres niżej).
Polska w ostatnim raporcie wypada naprawdę dobrze. W rankingu ogólnym zajmujemy 10. miejsce, jesteśmy lepsi od średniej i wyprzedzamy większość krajów UE oraz USA. To prowadzi nas do wniosku, że sprawa regulacji nie powinna zajmować centralnego miejsca w dyskusji o naszej polityce gospodarczej. W istocie powinniśmy skupić się na znacznie ważniejszych problemach. Z marszu można wskazać trzy konkretne: zapaść służby zdrowia, mała dostępność mieszkań oraz problemy integracji polskiej nauki z gospodarką.
Nie oznacza to jednak, że polskie środowisko regulacyjne jest idealne i nie ma przestrzeni na korzystne reformy.
Raport OECD wskazuje, że nasz rynek sprzedaży detalicznej jest przeregulowany, a firmy mierzą się z niejasnymi zasadami w kwestii licencji. Do tego państwo powinno zadbać o większą konkurencyjność w kilku wybranych sektorach gospodarki (najgorzej wypadają tu energetyka, usługi prawnicze i architektoniczne oraz transport lotniczy). Co ciekawe, w tym drugim wypadku może to oznaczać... więcej regulacji (albo silniejsze egzekwowanie już istniejących).
Raport OECD jest fascynujący z jeszcze jednego powodu. Chociaż w ostatnich miesiącach głośna stała się sprawa deregulacji, państwo ma na sumieniu znacznie poważniejszy grzech, którym powinniśmy zająć się na cito: jakość zarządzania własnością publiczną. W tej kategorii zebraliśmy najgorszą ocenę, sytuując się na 42. miejscu pośród 48 zbadanych krajów. Do tego jesteśmy gorsi od średniej w kategorii zarządzania publicznymi podmiotami gospodarczymi.
To problem, który stanowił dla nas wyzwanie od samego początku transformacji i pogorszył się za czasów poprzedniego rządu.
Tutaj rozwiązaniem jest walka z korupcją i silniejsze egzekwowanie zasad uczciwej konkurencji. Innymi słowy, nie brak regulacji, znacznie ważniejszym problemem jest jakość biurokracji naszego państwa.
Co ciekawe, ten problem ma też inny przejaw. Polscy przedsiębiorcy często skarżą się nie tyle na samo istnienie regulacji, ale na coś, co można nazwać złym "zarządzaniem regulacjami": częste ich zmiany i niejasne zasady egzekwowania oraz nieprzyjazne relacje z urzędami publicznymi.
Deregulacja nie jest lekiem na wszystkie bolączki gospodarki
Podsumowując, istnieją obszary polskiej gospodarki, gdzie deregulacja może się przydać, ale w innych pogorszyłaby tylko stan rzeczy.
Do tego polskie regulacje są już relatywnie dobre na tle innych krajów OECD. Pójście "szerokim frontem deregulacji" byłoby równie bezowocne jak próba znalezienia uniwersalnego lekarstwa na każdą chorobę. Właśnie dlatego zwolennicy deregulacji powinni raczej skupić się na konkretnych przypadkach źle uregulowanych rynków, a my zwyczajnie zmienić temat dyskusji na bardziej palące problemy polityki gospodarczej.
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na dwa ważne aspekty aktualnych ambicji deregulacyjnych naszego rządu. Po pierwsze, to nie nowość w historii III Rzeczypospolitej, pierwszy taki plan zaimplementował rząd... Donalda Tuska pod koniec 2007 roku, pod postacią komisji sejmowej "Przyjazne Państwo" Janusza Palikota.
Działała ona przez przez całą VI kadencję Sejmu, a efekt jej prac to 152 inicjatyw ustawodawczych, z których przyjęto 88. Dla porównania, ten sam Sejm uchwalił 952 ustawy, dlatego komisję Palikota powszechnie oceniano jako niewypał.
W sporej mierze wzięło się to z powolnego tempa obrad organów Sejmu, do tego ten przykład sugeruje, że "złe regulacje" są mniej powszechne (a przynajmniej trudniej je wyłapać i naprawić), niż się zwykle sądzi. Komisja Palikota powinna być przestrogą dla obecnego rządu.
Po drugie, budzi we mnie przerażenie, że twarzą polityki deregulacji został Rafał Brzoska, przedsiębiorca, którego niektórzy okrzyknęli "polskim Elonem Muskiem". Wydaje mi się, że jesteśmy na szczęście daleko od scenariusza chaosu, jaki w Ameryce zapanował pod rządami nowej administracji i Muskowego departamentu DOGE, który "bez żadnego trybu", planu i pomysłu zaczął patroszyć agencje federalne i niszczyć struktury państwa.
Zakładam też, że Brzoska ma dobre intencje i naprawdę szczerze chce pomóc polskiej gospodarce. Problem leży gdzie indziej.
W dyskusji o regulacjach przedstawiciele przedsiębiorstw powinni mieć oczywiście głos, ale nie powinni mieć monopolu na głos. Niestety często zapominamy, że Polska nie składa się tylko z przedsiębiorstw, a te nie są celem samym w sobie, ale, jak wspomniałem na początku tekstu, narzędziem naszego społeczeństwa. Dlatego w tej dyskusji powinno brać udział całe społeczeństwo.
Powinniśmy wystrzegać się sytuacji, w której zapał do deregulacji przesłoni nam dbałość o równość reguł gry w gospodarce i – walcząc z rzekomą "tyranią regulacji" – niechcący umożliwimy prawdziwą tyranię, oligarchizację naszej gospodarki na modłę USA lub Rosji.
Intencje Brzoski nie mają tu znaczenia, bo władza ma niestety tendencję do korumpowania nawet najbardziej uczciwych ludzi, a tymczasem Brzoska ma ewidentny konflikt interesów. I tu wracamy do wspomnianego przez raport OECD problemu zarządzania majątkiem publicznym – być może szef zespołu do deregulacji nie powinien być jednocześnie szefem firm, których dotyczą te regulacje.
Autorem opinii jest dr Tomasz Makarewicz, wykładowca na Uniwersytecie Bielefeld, członek grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia