Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Mateusz Madejski
Mateusz Madejski
|
aktualizacja

Byłem żołnierzem przez jeden dzień. Armia już chce, żebym wrócił

434
Podziel się:

Każdy może zostać żołnierzem przez jeden dzień - przekonuje Wojsko Polskie. Spróbowałem. Było strzelanie z Kałasznikowa, jedzenie grochówki, a nawet przenoszenie min. Teraz armia liczy, że wrócę.

Armia zaprasza na "dzień z wojskiem". Przyjść może każdy, komu pozwala na to zdrowie.
Armia zaprasza na "dzień z wojskiem". Przyjść może każdy, komu pozwala na to zdrowie. (WP.PL, Mateusz Madejski)

Postanowiłem spróbować i zgłosiłem się na jednodniowe ćwiczenia do Centralnego Poligonu Sił Powietrznych w Ustce. Wymagania nie były wyśrubowane. Wystarczyło wypełnić formularz, w którym deklaruje się dobry stan zdrowia i podpisać zgodę na wykorzystanie wizerunku przez MON.

"Zapraszamy do armii" - napisała pani major. Miałem się stawić na poligonie w sobotę przed 10.00.

Zobacz także: Najdroższy budzik świata. Nagranie żołnierzy. Obejrzyj wideo:

Jednak o tym, że łatwo nie będzie, przekonuję się już planując, jak dojechać na te ćwiczenia. Poligonu nie ma na mapach samochodowej nawigacji. Z trudem odnajduję lokalizację i dojeżdżam. Zostaję zaprowadzony na salkę, w której siedzą już inni "jednodniowi żołnierze". Czekamy jeszcze kilkanaście minut, w końcu wpada pani major.

Wyzwaniem było już samo trafienie na odpowiedni poligon

- Uznajmy, że trafienie na miejsce było pierwszą kategorią naszych ćwiczeń. Wam się udało - śmieje się. Jak się okazało, nie każdy miał jednak tyle szczęścia. Część osób się sporo spóźniła, więc będziemy mieć poślizg czasowy.

Z plaży na poligon

Mam chwilę, by przyjrzeć się kompanom. Są tacy, którzy ledwo przekroczyli próg pełnoletności. Przybył nawet jeden harcerz, który dostał zgodę na opuszczenie obozu na jeden dzień. Ale są i ludzie około pięćdziesiątki. Jest nawet ojciec z synem. Niemal jedną czwartą 36-osobowej grupy stanowią kobiety.

Pani major wreszcie mówi nam, na czym będą polegały ćwiczenia. Zostaniemy podzieleni na grupy i przejdziemy przez kilka zadań. Wszystkie będą wykonywane na czas. Później dowiemy się, która grupa wygrała.

- Ćwiczenia są bardzo podobne do tych, które są na co dzień wykonywane przez żołnierzy. Jak się więc ktoś tylko źle poczuje, poproszę o sygnał. Bezpieczeństwo jest najważniejsze - przestrzega major Ewa.

Mundurów nie dostajemy. Każdy miał przyjść w odzieży sportowej, ewentualnie "militarnej". Choć nie wszyscy to najwyraźniej doczytali. Są tacy, którzy przyjechali w dżinsach.

Wysłużone Stary są nazywane w armii "autobusami szeregowych"

Zostajemy podzieleni na kilkuosobowe na grupy. Każda dostaje wojskowego opiekuna.

Możemy zaczynać ćwiczenia. Pierwsze nie wydaje się specjalnie trudne. Trzeba połączyć dwa oddalone o 250 metrów punkty linią komunikacyjną. By to zrobić, muszę przebiec z "bębnem" rozwijającym linkę. Elementy "bębna" wbijają mi się w plecy, więc zbyt wygodnie nie jest. Ale pierwsze zadanie nie przysparza nam zbyt wielu problemów.

Kolejne to zakładanie odzieży ochronnej - oczywiście na czas. Wszystko trzeba zakładać w określonej kolejności, bo inaczej instruktorzy każą robić wszystko od nowa. Znowu nasza grupa radzi sobie całkiem nieźle.

Kolejna konkurencja to bieg na kilometr. Dostajemy taryfę ulgową, bo prawdziwy żołnierz ma bieg na czas na 3 kilometry. Najpierw jednak czeka nas profesjonalna rozgrzewka. Tak profesjonalna, że jestem po niej zmęczony jak po porządnym bieganiu.

Zaczynamy jednak wreszcie kilometrowy bieg. Początkowo mam sporo siły, ale przed półmetkiem odczuwam zmęczenie. - Dawaj, wszystko siedzi w głowie - motywuje mnie kolega z grupy. Zauważam, że jedna z koleżanek stanęła. - Kontuzja - wyjaśnia. Szybko podbiega do niej jeden z nas. Zaczyna bieg w jej tempie, pomaga jej, ale na spokojnie. Oboje dobiegają do mety ostatni.

Bieganie w upale nas nieźle wymęczyło. - No to marsz do "autobusu szeregowych" - mówi nam chorąży. Szybko się okazuje, że tym mianem określa się w wojsku wysłużone ciężarówki Stara. Jedziemy wszyscy z tyłu, pod plandeką. W środku jest bardzo gorąco. - Na szczęście jest klima - śmieje się nasz chorąży i otwiera tylną część plandeki.

Co chwila pojazd trafia na nierówności i wszyscy podskakujemy. Ale nikt nie narzeka. - Normalnie przejażdżka życia - cieszy się jedna z dziewczyn.

"Jak w Spa Grand Lubicz"

Nasz Star po kilkunastu minutach dojeżdża do strzelnicy. Będziemy strzelali z prawdziwych Kałasznikowów. - Ale spokojnie, to taka kino-strzelnica - wyjaśnia nam instruktor. Karabiny mają bowiem specjalne czujniki elektryczne, a wszystkie cele znajdują się na wielkich ekranach. - Słusznie, gdyby dać co poniektórym karabiny z normalnymi nabojami, to bez ofiar by się nie obyło - komentuje jeden z kolegów.

Oddaję kilka strzałów, ale przydzielona mi instruktorka nie jest do końca zadowolona. - Niby nieźle, ale celujesz za wysoko - mówi. Podczas kolejnej serii poprawiam się. - Super, bardzo dziękuję za pomoc - mówię. Składam karabin i chcę wrócić na miejsce. - Wróć! - słyszę jednak niezwykle donośny krzyk instruktorki. - Słyszałeś komendę "wstać"? Nie? To czemu wstajesz? Z powrotem na miejsce - dostaję reprymendę. Może to i jednodniowe wojsko, ale i tu niczego bez rozkazu zrobić nie można.

Po strzelaniu mamy chwilę czasu. Chorąży opowiada trochę o życiu w mundurze. Pytam, czy żołnierze są skoszarowani na terenie poligonu. - A gdzie tam. To nie te czasy. Dzisiaj na poligonie mieszkają tylko ci najmłodsi żołnierze, co dopiero się przygotowują - opowiada chorąży. Zapewnia, że poligon ma swój basen, a nawet strefę relaksu. - Warunki normalnie jak w Spa Grand Lubicz - śmieje się żołnierz.

Czas na kolejne zadania. Tym razem musimy się wcielić w wojskowych strażaków. Na czas musimy rozłożyć wąż gaśniczy, uruchomić go i potem zwinąć. Każdy dostaje swoje zadanie. Mnie przypada zwinięcie. Początkowo wydaje mi się to proste. Gdy jednak przychodzi co do czego, wielki wąż plącze mi się na rękach. Pomaga mi doświadczony strażak i jednak jakoś dobiegam do mety. - Całkiem nieźle, póki co macie najlepszy czas - słyszymy.

Po szkoleniu u strażaków zaczyna się robić poważnie. - Teraz idziecie do saperów - słyszymy. Znowu każdy dostaje inne zadanie. Jedni przenoszą 30-kilogramowe miny, inni przechodzą przez pole z wykrywaczami. Kolega dostaje najtrudniejsze zadanie - ma na czas przebiec tor przeszkód w ważącym ponad 40 kilogramów kombinezonie saperskim, rodem z filmu "The Hurt Locker". Mnie przydzielają "manipulator". To urządzenie do przenoszenia min.

Moje zadanie to uchwycenie trzech - nieaktywnych już oczywiście - min i przeniesienie ich do wozu saperskiego. Miny oczywiście nie mogą spaść. Jakoś nam się udaje. - Naprawdę niezły wynik - słyszymy.

Nie wszystkie absurdy w wojsku skończyły się wraz z PRL-em

Mapa, którą można zjeść

Kolejne zadanie to czytanie z mapy. Musimy za pomocą kompasu znaleźć odpowiedni punkt. Potem mamy krótkie szkolenie z survivalu.

- To jest mapa. Jak widzicie, nie jest to jednak zwykła mapa. Po pierwsze ma kolory maskujące, więc można się nią przykryć w razie potrzeby i się ukryć. Ale to nie wszystko. Mapa została wykonana z takiego materiału, że można w razie potrzeby ją zjeść. Ale pamiętajcie o żelaznej zasadzie: nie jemy nic, jak nie mamy zapasu wody - słyszymy od kolejnego instruktora.

Kolejny przystanek to ratownictwo medyczne. Mamy reanimować manekina przez dwie minuty, a potem założyć mu bandaże i wnieść go na nosze. To o tyle trudne, że manekin ma wagę przeciętnego mężczyzny. Za każdy błąd, na przykład gdyby bandaż spadł na ziemię, są punkty karne. Na koniec z manekinem na noszach musimy przebiec tor przeszkód. Znów się udaje, punktów karnych nie dostajemy.

To tyle ćwiczeń, ale wcale nie koniec dnia z wojskiem. Znowu trafiamy do "autobusu szeregowego". Jedziemy dobre pół godziny, ale mało kto rozmawia. Może to dlatego, że w Starach jest naprawdę głośno. A może dlatego, że każdy już jest porządnie zmęczony.

W końcu dojeżdżamy do polowej stołówki. Możemy się wreszcie umyć. - Myję ręce już chyba z dziesięć minut, a ciągle śmierdzą tym Starem - uśmiecha się kolega.

Wreszcie dojeżdża do nas pani major. Dowiadujemy się, że każdy uczestnik "dnia z wojskiem" dotarł do końca ćwiczeń. Czas więc na nagrodę - wojskowy obiad. Grochówka, schabowy, ziemniaki oraz surówka. Do tego każdy ma kartonik soku wieloowocowego Tom&Jerry. Nie każdemu smakuje. - Byłem jakiś czas temu w armii. I powiem ci, że pod względem jedzenia to niewiele się zmieniło - mówi mi jeden chłopak w okolicach trzydziestki.

Po obiedzie Stary odjeżdżają, przyjeżdża do nas autokar z klimatyzacją. Czeka nas jeszcze zwiedzanie poligonu. Oglądamy wojskowe drony i zwiedzamy punkt obserwacyjny, położony tuż przy morskiej plaży. Plaża oczywiście służy tylko żołnierzom, a nie turystom.

Na koniec kolejna niespodzianka od armii: ognisko z kiełbaskami. Większość jednak nawet tam nie podchodzi, wszyscy najedli się już grochówką i schabowymi.

Zanim armia nas puści, mamy jeszcze spotkanie z oficerem Wojskowej Komendy Uzupełnień. Wyjaśnia, że wojsko czeka na każdego. Aby zostać szeregowym, wystarczy mieć gimnazjalne wykształcenie. A zarobki w armii są coraz lepsze - średnia pensja w całym wojsku to już ponad 5,5 tys. zł brutto. A jak ktoś ma już stałą pracę bądź się uczy, to nic straconego - przekonuje oficer. Można iść do "Terytorialsów". To oznacza ćwiczenia przez jeden weekend w miesiącu, a na konto wpływa regularnie 600 zł.

Na koniec przychodzi do nas podpułkownik, wiceszef jednostki. Każe stanąć w dwuszeregu. Wreszcie możemy się dowiedzieć, kto zwyciężył zmagania. Moja grupa zajmuje drugie miejsce. Zwycięzcy jednak nie dostają nagród. Postanowiono tylko wyróżnić poszczególne osoby, które były najlepsze na ćwiczeniach.

Do wstąpienia do armii zachęcał między innymi wiceszef poligonu

Wszyscy jednak otrzymujemy na koniec imienne dyplomy i plecak z gadżetami. Nie zdążymy jednak jeszcze się rozstać, a armia się już o nas upomina. - Wierzymy, że wrócicie do nas i złożycie podania do WKU - rzuca nam na koniec pani major Ewa.

Dochodzimy do parkingu, emocje schodzą, można wreszcie trochę porozmawiać na spokojnie. Dzień z wojskiem podobał się chyba każdemu, choć nie każdy chce iść w kamasze. - Świetna przygoda, lepsze to niż wylegiwanie się na plaży. Ale na stałe to raczej do armii iść nie chcę - słyszę od jednej dziewczyny.

Na koniec każdy uczestnik dostał imienny dyplom i plecak z gadżetami

Ale kilku młodych chłopaków mówi, że armia to dla nich świetna opcja. - No, trzeba coś ze sobą zrobić po technikum - mówi jeden. - Zarobki są tu niezłe, a w okolicach Słupska to jednak ciężko wyciągnąć trzy tysiące na rękę - mówi drugi. - Do tego przygoda życia, no i emerytura będzie szybciej - uśmiecha się.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(434)
Leon Z
3 lata temu
OT w obecnym kształcie zniechęca takich ludzi, jak ja - prowadzę firmę, mam wykształcenie techniczne, licencję pilota, licencję krótkofalowaca, uprawnienia żeglarskie i motorowodne, patent strzelecki, znam 2 języki więc wydaje mi się, że byłbym przydatny. Chętnie wstąpiłbym do OT, i poświęcił odpowiednią ilość czasu, ale jednocześnie nie mogę sobie pozwolić na poligon raz w miesiącu, bo praca nie pozwoli. Chętnie "odrobię" to w innych terminach, ale w czasie pokoju armia musi się dostosować do mojego czasu (przynajmniej w jakimś stopniu). A tego niestety brak... Szkoda, że nikt z dowództwa nie pyta dlaczego ludzie NIE wstępują do OT...
Lato 97
4 lata temu
Kto wymyślił takie głupoty.
uip
4 lata temu
prawdziwa zabawa zaczyna się po wcieleniu .
diu
4 lata temu
właśnie w siłąch powietrznych ,tak jest jakbyś przeszedł np przez wojska Liniowe ,to byś troche inaczej gadał
Podoficer BZ
5 lata temu
Po pierwsze to ludzie, którzy byli w wojsku na Zetce w latach 70' 80' nie mają pojęcia o wojsku. Po drugie jak ktoś uważa, że szuka się mięsa armatniego na misję zagraniczną, to ma mentalność, której nawet związek radziecki się zdążył pod koniec wyzbyć. Ludzi się szuka bo po prostu nie ma chętnych na szeregowych, a jak już są to coraz większą część z nich stanowią kobiety, które niestety w 80% zadań jakie się im postawi to nie podołają w zadowalającym stopniu. Jeśli się ktoś nie zgadza, to proponuję wyobrazić sobie 50-60kg kobietę, bo takich jest zdecydowanie najwięcej, która targa 40kg pociski do czołgów, dział samobieżnych, czy chociażby miny. Takie są fakty drogie państwo. A jeszcze co do tych poligonów, to chyba służę w innej armii, niż Wojsko Polskie
...
Następna strona