Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Michał Wąsowski
Michał Wąsowski
|
aktualizacja

"Dwa tysiące osób". Szef inwestycji Intela w Polsce mówi, jakich ludzi szuka do pracy

61
Podziel się:

- Dodatkowe miejsca pracy wpływają chociażby na ruch w mieście, korki. Wywierają nacisk na systemy edukacji, infrastruktury, dostępność mieszkalnictwa - mówi w rozmowie z money Greg Anderson, szef inwestycji Intela realizowanej pod Wrocławiem. Zdradza, ile i jakich osób poszukuje firma do pracy w zakładach.

"Dwa tysiące osób". Szef inwestycji Intela w Polsce mówi, jakich ludzi szuka do pracy
Greg Anderson, szef inwestycji Intela we Wrocławiu (Materiały prasowe, Intel)

Intel swoją inwestycję we Wrocławiu, mającą kosztować 4,6 mld dol. - a więc 18,4 mld zł - ogłosił w czerwcu 2023 r. Jej szefem, jak informowaliśmy w grudniu, został Greg Anderson, który pracuje w firmie od ponad 20 lat, został wybrany na general managera tej fabryki. Wcześniej nadzorował rozwój podobnych operacji - budowy zakładów integracji i testowania półprzewodników - w USA.

Michał Wąsowski, Money.pl: W Polsce niedawno zmienił się rząd. Czy nowa władza, podobnie jak poprzednia, wspiera inwestycję Intela? Zmiana rządu miała jakiś wpływ na przebieg inwestycji, wasze plany?

Greg Anderson, Intel: Strategia Intela, by stworzyć pierwszy kompletny łańcuch wartości w Europie, pozostaje w mocy. Projekt we Wrocławiu jest kluczowym elementem tego planu. Bez tej części produkcyjnej nie bylibyśmy w stanie osiągnąć ostatecznego celu. Jesteśmy w pełni zaangażowani w projekt i blisko współpracujemy z rządem oraz agencjami inwestycyjnymi, by wszystko zakończyło się sukcesem. Współpraca przebiega bardzo dobrze, władze Polski to świetni partnerzy. Rząd rozumie kluczową role półprzewodników i traktuje tę inwestycję jako szansę dla Polski, by odgrywać ważną role na europejskiej i światowej mapie nowych technologii.

Według doniesień medialnych, Polski rząd opóźnił notyfikację ws. wsparcia publicznego dla inwestycji. Rzekomo zażądano przy tym od Intela większej kontrybucji do polskiej nauki. To prawda? Czy potwierdzacie, że doszło do takiego opóźnienia?

W lutym 2024 r. ministerstwo cyfryzacji wysłało prenotyfikację do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, dotyczącą zamiaru udzielenia pomocy publicznej Intelowi w związku z planowaną inwestycją. Powtarzam: współpraca z rządem przebiega bardzo dobrze. Projekt taki jak ten wymaga jednak czasu - wiemy to z doświadczeń w innych miejscach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Wyścig o technologiczną dominację. USA czują oddech Chin

Czy rząd faktycznie wyraził wobec was oczekiwanie dotyczące większego wkładu do polskiej nauki?

Mogę powiedzieć tyle, że Intel podejmuje działalność na polu edukacji w Polsce od wielu lat. Kontynuujemy współpracę z uczelniami, niedawno podpisaliśmy umowę z Politechniką Wrocławską. Inne przykłady, o których mogę wspomnieć, to współprace z Politechniką Poznańską czy AGH w Krakowie. Z kolei na Śląsku otworzyliśmy laboratorium I pomogliśmy uruchomić nowy kierunek studiów. Mógłbym podać wiele innych przykładów, ale jak widać, jesteśmy bardzo aktywni w Polsce, jeśli chodzi o edukację i naukę. I chętnie będziemy dalej podejmować te wysiłki.

Jaki więc jest obecny stan inwestycji?

Zakład ma zacząć produkcję w ciągu trzech do czterech lat po uzyskaniu akceptacji ze strony Komisji Europejskiej. Rozpoczniemy realizację inwestycji, gdy tylko będzie to zasadne z praktycznego punktu widzenia.

Czy spotyka się Pan już z lokalnymi władzami w tych sprawach? A jeśli tak – jak reagują na plany inwestycyjne?

Mówiąc szczerze, bardzo czekałem na spotkania z samorządami i jednym z moich głównych celów jest z nimi rozmawiać. Gdy już wiadomo było, że zostanę managerem inwestycji, rozmowy dotyczyły przede wszystkim tego, jakie widzą korzyści z inwestycji, jakie mają obawy, jakie kwestie możemy zaadresować. Intel od jakiegoś czasu już nad tym pracował, ale na pewno pomocne jest, gdy samorządy już wiedzą, kto będzie ich partnerem w tej sprawie.

Jakich więc obaw spodziewacie się ze strony samorządów i jak mają się one do potencjalnych korzyści?

Oczywiście możemy mówić o tworzeniu dodatkowych miejsc pracy w technologiach. Ale nawet ta korzyść generuje obawy dla władz samorządowych. Na przykład, dodatkowe miejsca pracy wpływają też chociażby na ruch w mieście, korki. Wywierają nacisk na systemy edukacji, infrastruktury, dostępność mieszkalnictwa, tego typu rzeczy. Na koniec zazwyczaj netto wszystko to wychodzi na plus. Ale jest na tyle wcześnie, że jeśli będziemy współpracować z władzami, to możemy aktywnie zaadresować te obawy i raczej przeciwdziałać tym zjawiskom zawczasu, zamiast reagować, gdy już się wydarzą.

W jaki sposób zajmujecie się tymi kwestiami, to znaczy, czy prowadzicie już analizy w tym zakresie? Zatrudniacie dodatkowe osoby do współpracy z samorządami?

Angażujemy się we współpracę z lokalnymi społecznościami, bo one dużo lepiej rozumieją swoje potrzeby i potencjalny wpływ inwestycji niż my. Oczywiście, do tej pory nie mieliśmy obecności we Wrocławiu, dlatego pracujemy z ekspertami i organizacjami. Dostarczamy im informacje i prognozy z wyprzedzeniem, aby mogli zrozumieć potencjalne skutki inwestycji oraz przełożyć to na działania w społeczności.

Spotykasz się już z wykonawcami, firmami zaangażowanymi w proces budowy?

Jednym z moich celów we Wrocławiu jest bliska współpraca z zespołem konstrukcyjnym Intela, by kontynuować proces planowania i projektowania obiektu. Spotkania z wykonawcami i lokalnymi firmami oraz wybór właściwych dostawców znajdują się na szczycie mojej listy zadań do wykonania.

Znamy szacowany koszt inwestycji: 4,6 mld dolarów. Co stanowi większość kosztów?

Aby to wyjaśnić: kiedy rozmawiamy o inwestycji w wysokości 4,6 mld dol., chodzi o budowę i dostosowanie samego obiektu. Nie mówimy o przestrzeni produkcyjnej, magazynowej, wprowadzeniu tam sprzętu i rozpoczęciu operacji. To jedna z najbardziej zaawansowanych instalacji produkcyjnych na świecie, która ma bardzo surowe wymagania dotyczące czystości, jakości powietrza, kontroli wilgotności i temperatury. Projekt jest bardzo konkretny i niestety, bardzo kosztowny. Tak więc ta kwota 4,6 mld dol. to tylko koszt przygotowania obiektu, terenu, budowy, a także instalacji niezbędnego sprzętu do prowadzenia tego procesu. Oczywiście, opłacenie ludzi do jego obsługi także stanowi znaczącą inwestycję z naszej strony. Ale na początku większość kosztów dotyczy budowy i dostosowania.

Czy znacie już prognozowany koszt prowadzenia obiektu po jego uruchomieniu?

Na razie jeszcze nie. Jest jeszcze zbyt wcześnie na takie prognozy. Częściowo dlatego, że mamy szacunki tylko odnośnie tego, co wydaje nam się w kwestii wolumenów, gdy obiekt ruszy. Ale rzeczywistość naszego biznesu zmienia się bardzo szybko. Prognoza wolumenów fluktuuje w zależności od warunków makroekonomicznych, popytu na produkty, ich popularności. Jest bardzo trudno na tak długo przed uruchomieniem przewidzieć, jakie będą nasze koszty operacyjne i jaką będą miały strukturę. Ale możemy się odnieść do istniejących obiektów. I prawdopodobnie będziemy robić coś bardzo podobnego, aby to oszacować.

Ale wiadomo już, jakie konkretnie produkty będą powstawać w Polsce?

Tak - będziemy wytwarzać tutaj mainstreamowe produkty Intela, takie jak procesory, które trafiają np. do laptopów. Oczywiście, jaką konkretnie generację – nie możemy dzisiaj powiedzieć, mamy od tego odpowiednią roadmapę. To zależy od warunków rynkowych oraz tego, co konkretnie wybierzemy. I zapewniam, że produkt, który wybierzemy na początek, zmieni się przynajmniej cztery razy, zanim dojdziemy do jego faktycznej produkcji. Dla nas ważne jest, abyśmy stale to weryfikowali i aktualizowali, bo sprzęt, który musi znaleźć się w fabryce, zmienia się w zależności od linii produktów, którą wybieramy. Tak naprawdę więc dopiero w ostatnim roku, tuż przed rozpoczęciem produkcji, będziemy mogli powiedzieć: wybraliśmy ten i ten produkt, zainstalujemy taki sprzęt. Niemniej, będą to prawdopodobnie procesory konsumenckie, których używa się we wszystkich popularnych komputerach tego świata.

Aby to wszystko zrobić, potrzebujecie ogromnej siły roboczej. Zamierzacie zatrudnić około 2 tysięcy osób…

Co najmniej dwa tysiące osób. Budowa obiektu ma również stworzyć kilka tysięcy dodatkowych miejsc pracy, oprócz ewentualnego zatrudnienia przez dostawców.

To naprawdę duże liczby. I zapewne jedna z najważniejszych inwestycji nie tylko dla regionu, ale i Polski. Jakich ekspertów planujecie zatrudnić? Jacy pracownicy będą najbardziej poszukiwani?

Cieszę się, że o to zapytałeś, ponieważ jest to jedno z moich głównych zadań już od początku programu. Posiadanie właściwych talentów i ekspertów jest absolutnie kluczowe dla sukcesu inwestycji. Jeśli ich nie pozyskamy, to zakład nie będzie działał na optymalnym poziomie. I jeśli spojrzysz na nasze obiekty produkcyjne na całym świecie, to w całkowitej ich liczbie pracowników inżynierowie stanowią ok. 1/3 zatrudnionych, a technicy ok. 2/3.

Jak rozumiem, tymi inżynierami i technikami mieliby być m.in. polscy absolwenci uczelni technicznych?

Tak, ale obie te grupy to dość zróżnicowane środowisko. Bo szczerze mówiąc, nikt nie idzie do szkoły, aby zostać inżynierem w Intelu, bowiem robimy rzeczy, których nie robi się nigdzie indziej na świecie. Zatrudniamy inżynierów mechanicznych, elektrycznych, fizyków, chemików, studentów nauk o materiałach. I szukamy przede wszystkim ludzi potrafiących rozwiązywać problemy oraz pracować w dynamicznym środowisku opartym na zespołach do podejmowania tych problemów. Jeśli ludzie mogą mi udowodnić, że potrafią to zrobić, to mają miejsce w naszym zespole.

Z tego, co mówisz, wynika, że ​​rozwiązywanie problemów jest równie istotne jak wykształcenie techniczne. A może nawet ważniejsze?

Faktycznie, jest to bardzo ważne. W kwestiach technicznych bowiem nauczymy ludzi tego, co robimy w Intelu - i tak nigdzie indziej tego nie nauczą. W przypadku techników z kolei zależy nam na ludziach z silnymi uzdolnieniami technicznymi i ekspertyzą w tematach takich jak systemy mechaniczne, elektryczne czy technik próżniowych. Niekoniecznie muszą specjalizować się w jednym z nich, bo na koniec i tak sprzęt, którego używamy, jest zależny od wszystkich tych aspektów naraz. Jedną z rzeczy, z którymi będę musiał się zmierzyć, jest przekonanie ludzi z tych obszarów, że są bardziej niż wykwalifikowani, aby przyjść do nas pracować. I że chcemy, aby widzieli siebie w tej roli, która może ich prowadzić do bardziej lukratywnej kariery w całej firmie.

Jak ma wyglądać przy tym udział polskich pracowników – to znaczy, jak duża część zespołu ma być z Polski, a jak duża z innych krajów? Często mówicie o tym, że jednym z czynników decydujących o wybraniu naszego kraju były uczelnie techniczne i potencjał z tym związany.

Jedną z pierwszych rzeczy, o które zapytałem zespół Intela odpowiedzialny za rozwój inwestycji, była ocena dokładnie tego, o co pytasz. Pytałem m.in.: jak to wygląda, biorąc pod uwagę dostępność inżynierów i techników z systemu edukacji wyższej w Polsce, czy mamy osoby o odpowiednich umiejętnościach do wypełnienia stanowisk techników? Czy nasze zapotrzebowanie wynosi 5 proc. czy 80 proc. całego tego systemu? Jeśli mówią mi, że możemy uzyskać to, czego potrzebujemy, to wszystko jest w porządku. Jeśli jednak jest to 85 proc., zaczynam się martwić. Dlatego jednym z moich pierwszych zadań była właśnie współpraca z systemem uniwersyteckim, aby sprostał naszym potrzebom. I mogę powiedzieć, że mamy oczekiwanie, aby zdecydowana większość pracowników pochodziła z Polski. Natomiast w naszym środowisku jest też niewielka liczba stanowisk wymagających bardzo, bardzo specyficznej wiedzy specjalistycznej. I ta wiedza może nie pochodzić z Polski, tylko innych części Europy, USA. Ale to bardzo mały ułamek.

W styczniu podpisaliście umowy z polskimi uczelniami technicznymi. Czy było to wynikiem presji ze strony polskiego rządu, czy też było planowane od samego początku? Czy będzie więcej takich umów?

Niedawno podpisaliśmy umowę z Politechniką Wrocławską. Obejmuje ona obszary takie jak wspólne projekty badawczo-rozwojowe, opracowanie i dostosowanie programu nauczania, aby zbliżyć go do rzeczywistych potrzeb przemysłu oraz wykłady prowadzone przez naszych specjalistów. Była to zaplanowana aktywność, która jest częścią większej strategii opracowywanej przez wiele lat. Jesteśmy obecni w Polsce od ponad 30 lat. Chcemy i musimy inwestować w naukę i edukację.

Wspomniałeś, że rozpoczęcie pracy we Wrocławiu może być dla polskich absolwentów początkiem dochodowej kariery. Co trzeba zrobić, aby pójść o kilka kroków dalej? Jacy pracownicy, jakie umiejętności mogą sprawić, że młodzi Polacy sięgną u was po stanowiska kierownicze? Ty sam zaczynałeś jako inżynier chemiczny, teraz zaś zarządzasz całym zakładem.

Przyjmujemy grupy nowych pracowników około co miesiąc. Staram się spotykać z nimi w ich pierwszym tygodniu, aby nawiązać relacje, powitać ich w firmie. Nieuchronnie pojawia się to pytanie: jak zostałeś kierownikiem fabryki? Decydują tutaj dwie rzeczy.

Po pierwsze, cechy osobowości. Musi być podstawa w postaci pragnienia rozwiązywania problemów, bo dokładnie to robią inżynierowie: rozwiązują problemy. Jeśli masz do tego pasję, czerpiesz z tego satysfakcję, to zrobisz karierę w Intelu. Biznes zmienia się szybko, więc zawsze pojawiają się nowe rzeczy do poprawienia, problemy do rozwiązania. To jest pierwsza rzecz.

Druga dotyczy rozwoju. Ten polega na korzystaniu z oferowanych możliwości. Trzeba je dostrzegać i podchodzić do nich z determinacją. Mogę posłużyć za przykład, jeśli chodzi o szansę w Polsce. Kiedy dowiedziałem się, że to stanowisko ma zostać ogłoszone, wróciłem do domu, porozmawiałem z rodziną i 24 godziny później powiedziałem swojemu managerowi, że jestem zainteresowany. Łącznie zajęło pięć miesięcy i pięć rozmów kwalifikacyjnych, zanim ostatecznie dostałem ofertę pracy. Ale to właśnie takie rozpoznanie szansy i powiedzenie: to dla mnie dobra propozycja, a następnie agresywne podążanie za nią, prowadzi do rozwoju.

Na koniec muszę więc zapytać: jak daleko posuwasz się zawodowo, by korzystać z tej szansy w kwestii nauki języka? Uczysz się polskiego?

Odkrywam go. Gdy ostatecznie zaoferowano mi tę pozycję, oboje z żoną od razu uznaliśmy, że chcemy nauczyć się języka polskiego przynajmniej na tyle, by zintegrować się z lokalną społecznością. Zamierzamy żyć tutaj przynajmniej od trzech do pięciu lat. Mamy za sobą podobne doświadczenia w Chinach, ale nie trwało to tak długo. Brak znajomości lokalnego języka naprawdę ogranicza zdolność do zaangażowania się - a tutaj tego nie chcemy. Chcemy być częścią społeczności, doświadczyć tego, co Polska ma do zaoferowania. Dlatego zaczęliśmy brać lekcje języka polskiego już kilka miesięcy temu. Przyznam szczerze, że moja żona jest w tym dużo bardziej zaawansowana niż ja. Polski jest bardzo wymagający. Natomiast jesteśmy zobowiązani do nauczenia się przynajmniej trochę języka.

Czy jest jakaś część języka polskiego, która sprawia ci wyjątkową trudność?

Oboje wraz z żoną uważamy, że relatywnie łatwo jest nauczyć się rzeczowników, ale wyzwaniem są liczne zaimki i odmiany słów. Jest ich tak bardzo dużo. Nie jestem przekonany, czy kiedykolwiek będę używał ich prawidłowo. Moje doświadczenia są jednak takie, że Polacy i tak są bardzo łaskawi – i gdy znam jedną, dwie odmiany danego słowa i użyję ich niepoprawnie, to i tak zrozumieją, co próbuję powiedzieć i docenią wysiłek. Nie wiem, ile lat zajmie mi nauczenie się polskiego na tyle, by móc prowadzić w nim wywiad. Może kiedyś.

Czy jest jeszcze coś, co zaskoczyło Cię pozytywnie lub negatywnie w Polsce, w Polakach?

To, co było dla mnie najbardziej uderzające, to że bez względu na to, z kim rozmawiam - Polakami, Amerykanami w Polsce, pracownikami, ludźmi spoza firmy – wszyscy wyrażają entuzjazm, aby ten projekt odniósł sukces. To, co jest dla mnie najbardziej niesamowite, to że jest on postrzegany przez pryzmat pozytywnego wpływu na Polskę. Wydaje się, że wszyscy chcą, aby to się udało – i jestem naprawdę zaskoczony, jak szeroko jest to postrzegane jako pozytywne wydarzenie. Widzę to zarówno w codziennych interakcjach, jak i w rozmowach, które prowadzimy z urzędnikami, czy to lokalnymi, czy centralnymi. To rodzi we mnie dumę.

Sądzisz, że wojna w Ukrainie w jakiś sposób wpłynęła na ten entuzjazm? Cieszymy się, bo już wiemy, jak zaburzenia w produkcji półprzewodników wpływają na całą gospodarkę?

Myślę, że sięga to jeszcze głębiej, do wczesnych dni pandemii, gdy łańcuchy dostaw zostały poważnie zakłócone na całym świecie. Miało to ogromny wpływ na wiele branż, również naszą - na przykład przemysł motoryzacyjny był dramatycznie dotknięty przez pandemię i kryzys dostaw półprzewodników. Myślę, że wyciągnęliśmy z tego lekcję. To zresztą jeden z powodów, dlaczego budujemy ten łańcuch produkcji w Europie. To nauka z dni pandemii. I biorąc pod uwagę, że może się to wydarzyć ponownie, chcemy być lepiej przygotowani.

Michał Wąsowski, wiceszef redakcji Money.pl 

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
intel
inwestycje
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(61)
giwon
2 dni temu
W dużym garnku zagotowujemy 3 litry wody. Dodajemy sól, wkładamy makaron. Mieszamy, doprowadzamy do wrzenia. Przykrywamy, wyłączamy ogień. Po 12 minutach makaron będzie idealnie al dente. W czasie gotowania makaronu przyrządzamy sos. Cukinię kroimy na półplastry o grubości około 1/2 cm. Ząbki czosnku na cienkie plasterki. Pomidorki koktajlowe kroimy na połówki. Ser pleśniowy kroimy na drobną kostkę. Na dużej patelni rozgrzewamy olej, jeśli lubisz możesz oczywiście użyć oliwy. Dodajemy cukinię. Lekko je solimy i często mieszając smażymy na dużym ogniu, aż zacznie się szklić, czyli przez około 2-3 minuty. To najlepszy moment na dodanie czosnku do patelni. Mieszamy, smażymy przez pół minuty. Wlewamy śmietankę oraz ser pleśniowy. Mieszamy, doprawiamy świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Mieszamy, gotujemy tylko tyle czasu, by ser się rozpuścił. Dodajemy pomidorki koktajlowe, mieszamy i trzymamy na ogniu pół minuty. Do sosu dodajemy ugotowany makaron. Najlepiej od razu z garnka, w którym się gotował. Mieszamy, przekładamy na talerze. Posypujemy świeżo startym parmezanem i dekorujemy listkami bazylii.
Blady
2 tyg. temu
Składniki ciasta miodowego włożyć do miski, posiekać razem i zagnieść. Ciasto podzielić na dwie równe części. Każdą z nich rozwałkować na wielkość blaszki do pieczenia (24 x 36) (najwygodniej jest wałkować od razu na papierze do pieczenia a następnie papier z rozwałkowanym ciastem układamy na dnie blaszki w której będą się piekły blaty) i lekko pozakłuwać widelcem. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 – 190 stopni przez ok. 20 minut. Upieczone blaty wyjmujemy i studzimy. W czasie kiedy blaty miodowe się pieką, robimy biszkopt. Mąkę z proszkiem i kakao wymieszać dokładnie. Jajka wraz z cukrem ubić na puszystą i gęstą masę (powinna dużo zwiększyć swoją objętość) do tzw. białości. Do masy jajecznej należy przesiać mąkę z dodatkami i bardzo delikatnie wymieszać. Ciasto wylać na blaszkę do pieczenia (24 x 36), wyłożoną papierem do pieczenia i natychmiast wstawić do piekarnika nagrzanego do 160-170 stopni. Pieczemy ok. 30 minut. Upieczony biszkopt wyjąć i ostudzić. Gdy piecze się nam biszkopt, możemy spokojnie przygotować krem do przełożenia (przekładamy ciepłym kremem). W misce wymieszać budyń, mąkę i cukier wraz z ½ szklanki mleka, tak aby nie było najmniejszych grudek. Pozostałe 2 szklanki mleka należy zagotować i wlać do gotującego się mleka mieszaninę z budyniem. Ciągle mieszając, należy doprowadzić do zagotowania się budyniu. Powinien gotować się z pół minuty. Rondel z budyniem zdejmujemy z ognia i zostawiamy aby chwilkę przestygł. Na przestudzony, ale nie zimny budyń, kroimy masło na mniejsze kawałki. Jak tylko masło trochę się rozpuści, miksujemy wszystko aby dokładnie się połączyło. W blaszce na dnie, układamy jeden blat ciasta miodowego, wylewamy połowę ciepłej masy, układamy następnie biszkopt, drugą część masy , którą przykrywamy blatem miodowym. Na cieście ułożyć deseczkę i lekko obciążyć. Odstawić na 24 godziny (można i krócej) aby blaty miodowe nasiąkły od kremu i zmiękły. Wierzch ciasta można polać rozpuszczoną czekoladą lub polewą czekoladową.
zcbzcb
2 tyg. temu
Masło, żółtka i śmietana powinny być prosto z lodówki. Jeśli mamy malakser wkładamy wszystkie składniki i rozdrabniamy, aż uzyskamy ziarnistą konsystencję. Wyjmujemy ciasto chwilę zagniatamy i owijamy folią. wkładamy na 2-3 godz. do lodówki. Jeśli nie mamy malaksera: mąkę wysypujemy na stolnicę, robimy wgłębienie i dodajemy posiekane na drobno zimne masło. Siekamy nożem szybko, aby jak najlepiej połączyć mąkę i masło. Następnie dodajemy cukier puder, cukier waniliowy, żółtka oraz śmietanę. Szybko siekamy nożem i następnie zagniatamy, aż ciasto będzie w miarę jednolite. Owijamy folią i wkładamy do lodówki na 2-3 godz. Po tym czasie stolnicę oprószamy lekko krupczatką. Rozwałkowujemy ciasto przez folię spożywczą na grubość ok. 0,5 cm. Wykrawamy foremkami do ciastek o śr. 6-7 cm (podczas pieczenia robią się trochę mniejsze). Pieczemy w temp. 200 C przez około 10-12 min do zarumienienia. Po upieczeniu studzimy i przechowujemy w szczelnym pojemniku.
M
3 tyg. temu
To Polak już u siebie nie może być właścicielem, szefem. Trzeba wykosić wszystko co polskie a wziąć wszystko obce. Lobby zachodnich koncernów znów działają - praca dla niewolników polskich na polskiej ziemi dla obcego kapitału crypto?
Zenek
3 tyg. temu
Zawsze trzeba mieć pieniądze, umieć nimi rozporządzać. Polecam biznes w nieruchomościach i współpracę z zarządzającym Polzen
...
Następna strona