Mieszkania, trochę jak medycyna, to obszar, w którym na dobrą sprawę nigdy się nie powie "mamy dość, wystarczy". Polacy już za Gierka mieli gdzie mieszkać, wszyscy - przecież nie koczowały woków miliony ludzi w kartonach i śpiworach. Dom miał każdy. Potem zbudowano miliony nowych domów, starych nie burząc - i nadal mamy głód mieszkań. Dlaczego? Ano, bo apetyty nam wzrosły. Kiedyś rodzina 2+2 mieszkała sobie szczęśliwie w 2 wcale nie jakichś wielkich pokojach. Dwie osoby na izbę - to była norma. Dziś jedna osoba na izbę - to już jest głód mieszkaniowy, bo jakże się gnieździć w 4 osoby w 4 pokojach? 6 by się przydało. I większych, koniecznie dużo większych. Do tego po łazience na każdą dwójkę, bo co to za dom z jedną na czworo?
I tak nam rosną aspiracje, a wraz z nimi, paradoksalnie, wychodzi na to, że im dalej od wojny i im więcej w Polsce domów, tym trudniej o mieszkanie i więcej ludzi narzeka.
Cóż, człowiek to bestia o nieograniczonej żarłoczności. Będziemy mieli po pałacu z 50 pokojami na jedynego lokatora - i będziemy narzekać, no bo jak to: jeden i ten sam pałac na cały rok? A powinien być co najmniej jeden na zimę i drugi na lato. No i jeden nad morzem, drugi w górach. Co już daje 4 pałace, najskromniej licząc. I póki tych 200 w sumie pokoi na Polaka nie otrzymamy - możemy śmiało mówić o głodzie mieszkaniowym który nie został zaspokojony.