Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krystian Rosiński
Krystian Rosiński
|
aktualizacja

Rosjanie i bunt wobec Kremla? "Putinizm" i sen o imperializmie są w nich głęboko zakorzenione

Podziel się:

Część osób wierzy, że wraz z przedłużającą się wojną w Ukrainie i narastającą presją gospodarczą związaną z sankcjami, Rosjanie sprzeciwią się działaniom Kremla. To mrzonka. Społeczeństwo rosyjskie nauczyło się zgadzać z każdą decyzją władzy. A ci, którzy się jednak nie zgadzają, wolą się nie wychylać. Szczególnie odkąd Władimir Putin wskazał, że każdy przeciwnik "specjalnej operacji wojskowej" nie jest tak naprawdę Rosjaninem.

Rosjanie i bunt wobec Kremla? "Putinizm" i sen o imperializmie są w nich głęboko zakorzenione
Społeczeństwo wcale nie kwapi się do buntu. Na ulicach rosyjskich miast można kupić koszulki z wizerunkiem Władimira Putina lub literą "Z" (PAP, PAP/EPA/YURI KOCHETKOV)

Inwazja Rosji na Ukrainę trwa dłużej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Tuż po wybuchu wojny eksperci i analitycy przekonywali, że celem Rosji jest szybkie zdobycie Kijowa, tak by zainstalować tam władzę podległą Kremlowi i wyprzedzić sankcyjny odwet ze strony Zachodu. Stąd informacje o Wiktorze Janukowyczu, byłym prezydencie Ukrainy, który pojawił się na początku marca w Mińsku.

Pokazuje to choćby wpadka państwowej agencji informacyjnej, która już po pięciu dniach od rozpoczęcia ofensywy opublikowała depeszę informującą o podbiciu Ukrainy, którą szybko musiała ukryć, gdyż Ukraińcy przygotowali się do obrony znacznie lepiej niż oczekiwano. W money.pl pisaliśmy o tym, że ukraińska armia jest sprawniej zarządzana niż rosyjska, co też nie pozostaje bez wpływu na losy inwazji.

Putin obrócił się przeciwko własnemu narodowi

Fiasko planów błyskawicznego podboju sprawiło, że z ofensywy wojskowej skierowanej na zewnątrz Władimir Putin musiał część uwagi przekierować na sprawy krajowe. Pewna grupa obywateli bowiem nie zgadzała się z imperialistycznymi zapędami własnego kraju i wyszła demonstrować na ulicach.

Nie były one liczne, zważywszy na fakt, że w Rosji mieszka ponad 140 mln osób – dr Maria Domańska z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) w swojej analizie wskazała, że liczyły one przeważnie od kilkunastu do kilkuset osób – jednak i tak wywołały zdecydowaną reakcję Kremla.

Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo

Zobacz także: Putin przygotował się do wojny. Wywołał kryzys energetyczny

Przeciwko demonstrantom władza wystawiła służby porządkowe i nie uchylała się od represji. Portal OWD-Info, monitorujący przypadki łamania praw człowieka w Rosji, podaje, że do połowy kwietnia zatrzymano ponad 15 tysięcy osób biorących udział w antywojennych demonstracjach.

Już na początku marca putinowski reżim zdecydował się na odgrodzenie społeczeństwa od innych informacji niż te kolportowane przez propagandę. Władza doprowadziła do zamknięcia ostatnich niezależnych od siebie mediów rosyjskich (m.in. radio Echo Moskwy) oraz uderzyła w zachodnie media poprzez wpisanie ich na listę organizacji ekstremistycznych (przypadek koncernu Meta) i nowe prawo, które doprowadziło do exodusu korespondentów zagranicznych.

Wszystko przez fakt, że za "rozpowszechnianie nieprawdy" o poczynaniach sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej grozi do 15 lat pozbawienia wolności. Mówiąc wprost: każdy, kto wspomni, że w Ukrainie trwa wojna, a agresorem jest Rosja, musi liczyć się konsekwencjami karnymi. Dotyczy to również samych Rosjan.

Kto nie z nami, ten z Zachodem

Propagandowy przekaz można streścić tak: Rosja dokonuje "specjalnej operacji wojskowej", która ma na celu demilitaryzację i denazyfikację Ukrainy, gdyż ta w imię szowinizmu dopuszczała się zbrodni ludobójstwa w tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republice Ludowej.

Władimir Putin zresztą w przemówieniu publicznym pośrednio dał do zrozumienia, że "każdy, kto sprzeciwia się wojnie, jest na usługach Zachodu. Tym samym nie może się nazywać Rosjaninem, bo wspiera siły dążące do zniszczenia jego ojczyzny".

Oczywiście, [Zachód – przyp. tłum.] postawi na tzw. piątą kolumnę. Na zdrajców narodowych. Na tych, którzy tu z nami zarabiają, ale tam żyją. "Żyją" nie w geograficznym znaczeniu tego słowa, lecz zgodnie ze swoimi myślami, zgodnie ze swoim niewolniczym umysłem. Nie osądzam tych wszystkich, którzy żyją w Miami, czy mają wille na francuskiej Riwierze. Kto nie może obejść się bez foie gras, ostryg i tzw. wolności genderowej. Problem jest w tym, że wielu z tych ludzi w swojej naturze ma to, że mentalnie osadza się tam, a nie tu. Nie z naszym narodem, nie z Rosją – grzmiał Władimir Putin w publicznym przemówieniu.

Dalej stwierdził m.in. że tacy ludzie chcą "przynależeć do kasty" Zachodu, a nawet, że byliby w stanie sprzedać własną matkę, byleby tylko wpuścić ich do przedsionka, gdzie owa kasta żyje. Podkreślił, że każdy naród, w tym także rosyjski, jest w stanie sobie z tym poradzić i "oddzielić prawdziwych patriotów od szumowin i zdrajców".

Dr Kazimierz Wóycicki ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego dostrzega pewne analogie w działaniach reżimu Putina do stalinizmu. Tym razem jednak aparat władzy może mieć mniejsze szanse, jeżeli chodzi o zaszczepienie lansowanego światopoglądu w umysłach Rosjan. – Stalinizm był obietnicą modernizacji państwa. Wiadomo, że okupionej ofiarami, ale poniesionych w imię jakiejś lepszej przyszłości – tłumaczy rozmówca money.pl.

Natomiast wcale nie jest to tak bardzo prawdopodobne, że taki sam manewr Putinowi się uda, gdyż dziś nie jest on w stanie zaoferować nic społeczeństwu. Rosjanie zresztą za sobą już mają okres względnego liberalizmu, konsumpcji stojącej na przyzwoitym poziomie. A obecnie warunki życia i wygoda będą się tylko pogarszać. Czy w tych warunkach można wzbudzić entuzjazm i nastroje podobne do tych odczuwanych przez społeczeństwo w okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej? Szczerze mówiąc, wątpię – mówi dr Kazimierz Wóycicki.

Zresztą opisana wcześniej blokada informacyjna nałożona przez reżim nie jest szczelna. Praktyka pokazuje, że Rosjanie wciąż mogą zdobywać informacje o wojnie – choćby za sprawą programów VPN. To oprogramowanie, które pozwala połączyć się z szyfrowaną, wirtualną siecią. Dzięki niej internauta może "udawać", że łączy się z internetem np. z innego kraju. Choć władza stara się je blokować i zabrania formalnie obchodzić nałożone blokady na niektóre serwisy, to praktyka pokazuje jednak, że ten zakaz nie działa:

Jak wskazuje OSW, Kreml też nie zdecydował się też na zablokowanie m.in. aplikacji Telegram, bardzo popularnej na Wschodzie. A z niej korzystają także Ukraińcy. Zamiast tego polecił dygnitarzom i członkom administracji państwowej zwiększenie aktywności na tym portalu i wlewanie do głów Rosjan "właściwej" narracji.

– Czytam rosyjskie strony i mam taką refleksję: nawet jak ktoś czerpie informacje z oficjalnego źródła, jak "Kommiersant", to może się z niego dużo dowiedzieć. To zależy od rozsądku i dobrej woli. Wiadomości o rzeczywistej skali wydarzeń na Ukrainie będą przebijać się do świadomości Rosjan. Jak będą na nie reagowali, tego wciąż nie wiemy. A właśnie od tempa ich reakcji uzależnione są zmiany – ocenia dr Kazimierz Wóycicki.

Puste lodówki pchną do buntu?

Mylą się jednak ci, którzy wierzą, że Rosjanie lada dzień chwycą za widły i sprzeciwią się władzy z powodu pozbawienia ich dóbr konsumpcyjnych i szerzenia kłamstw. Wszechobecne sankcje i ucieczka firm zachodnich, mimo że doskwierają szarym obywatelom, wpisują się w kremlowską narrację o tym, że demokratyczny świat dąży do unicestwienia Rosji.

OSW w swoich analizach wskazuje, że rozpoczynający się kryzys gospodarczy jest już piątym, z którym mierzyli się obywatele rosyjscy w ostatnich 30 latach. Choć ten obecny można porównać chyba tylko z katastrofą z końcówki lat 90., kiedy to doszło do "technicznego bankructwa" kraju. Tamte dni zresztą tkwią głowach wielu ze starszych Rosjan. Nie bez przyczyny mówiło się wtedy o "kartoflanej gospodarce", gdyż część osób jadła przeważnie tylko to, co sama uprawiała w ogródku.

Niemniej można wysnuć wniosek, że są już niejako przyzwyczajeni do zaciskania pasa. W swojej analizie Polski Instytut Ekonomiczny podkreśla, że mniej niż co trzeci Rosjanin mógł sobie pozwolić w 2018 roku na wydatki wykraczające poza najbardziej podstawowe potrzeby. 50 mln obywateli żyje tam poniżej minimum egzystencji.

Jednak były szef rosyjskiej dyplomacji Andriej Kozyriew w rozmowie ze stacją MSNBC wskazał, że o poparciu dla rosyjskich działań w Ukrainie zadecyduje sytuacja ekonomiczna obywateli. Posłużył się do tego alegorią walki między telewizorem – czyli propagandą sączoną przez Kreml – a lodówką – czyli stanem posiadania Rosjan. – Kiedy lodówka Rosjan stanie się pusta, będziemy mieli już inną sytuację – podkreślał.

Zdaje się, że dostrzega to również sam reżim. Iwona Wiśniewska z OSW w swojej analizie pisze, że rząd zapowiedział wsparcie dla biznesu oraz najuboższej części społeczeństwa i sfery budżetowej, by "nie dopuścić do wzrostu niezadowolenia w kraju na tle ekonomicznym".

Sen o imperializmie

Co jednak istotne, 62 proc. Rosjan czerpie swoją wiedzę o świecie głównie z telewizorów. A tam od jakiegoś czasu dostępna dla nich jest wyłącznie agenda zgodna z linią rządzących. Mimo że informacjom z niej płynącym ufa mniej niż połowa społeczeństwa – wynika z sondażu Centrum Lewady z 2021 roku, przywołanego przez dr Marię Domańską i Katarzynę Chawryło w analizie dla OSW.

Stąd też w wielu głowach zakorzenił się "putinizm", czyli światopogląd przekonujący, że Rosja jest naturalnym spadkobiercą historycznej Rusi; odmawiający zarazem prawa do suwerenności Ukrainie. Sporo obywateli rosyjskich naprawdę wierzy, że we wspomnianych samozwańczych republikach prorosyjskich Ukraińcy dopuszczali się zbrodni na ludności rosyjskojęzycznej.

Jest jeszcze kwestia rozpadu ZSRR, do dziś nieprzepracowana przez ten naród. W przededniu wybuchu wojny Putin przekonywał, że upadek Związku był "tak naprawdę ograbieniem" ich państwa, co budzi pewne skojarzenia z nastrojami w Niemczech po podpisaniu traktatu wersalskiego.

Dla wielu Rosjan po rozpadzie ZSRR szokiem było to, że za granicą znalazły się Krym i Dynamo Kijów [klub sportowy – przyp. red.] – wyjaśniał w rozmowie z money.pl dziennikarz, autor książek na temat Ukrainy i Donbasu, Michał Potocki.

Dziś biedniejsi Rosjanie z mniejszych ośrodków, będący naturalnym elektoratem Władimira Putina i jego ludzi, są przesiąknięci przekonaniami wlewanymi im przez propagandę. Dlatego zdjęcia obiegające internet ukazujące oddolne i spontaniczne akcje poparcia "specjalnej operacji", m.in. poprzez pozowanie obywateli do zdjęć z literą "Z", nie mogą dziwić. Państwowe sondażownie wskazują, że Rosjanie w większości popierają agresję, choć trudno im ufać.

– Badania sondażowe w Rosji są znacznie mniej wiarygodne niż w krajach zachodnich. W związku z tym to, co dostarcza Centrum Lewady, jest, jak na tamte warunki, w zasadzie niezależne, a pokazuje poparcie dla wojny na poziomie około 70-procentowym – punktuje dr Kazimierz Wóycicki. – Wydaje się ono bardzo wysokie, ale wiadomo, że w takich badaniach pewną rolę odgrywa strach przed władzą. Wielu ludzi, nie mając zaufania do państwa, nie wierzy w to, że takie badania są anonimowe – zastrzega.

U niektórych z nich może działać mechanizm, nazywany w psychologii poznawczej "efektem podczepienia" lub pejoratywnie "owczym pędem". Polega on z grubsza na tym, że część z nas zaczyna robić to, co robi większość wokół. Jego działanie w przypadku poparcia dla agresji opisuje nasz rozmówca na przykładzie manifestacji i wieców poparcia dla działań Władimira Putina.

– Na pewno wiece poparcia, włącznie z tym największym na Łużnikach, były sztuczne. Niemniej zebrano na nich bardzo dużo ludzi, choć zwożonych autobusami z kraju. Więc z jednej strony jest to sztuczne, a z drugiej – na wielu robi wrażenie fakt, że pojawiło się tam tylu zwolenników Putina – zauważa ekspert.

Powszechna apatia

Faktem natomiast jest, że Władimir Putin już od dłuższego czasu przygotowywał się do wojny i ewentualnego sprzeciwu społecznego z tym związanego. Głównie poprzez ograniczanie praw obywatelskich i delegalizację organizacji pozarządowych (przykładem tu może być organizacja Memoriał zajmująca się badaniem zbrodni stalinowskich, wyjęta spod prawa pod koniec 2021 roku) dbających o rozwój społeczeństwa obywatelskiego.

To ostatnie w zasadzie nie miało jak się wykształcić w Rosji, gdyż naród dość krótko cieszył się ze swobód, a wraz z dojściem Władimira Putina do władzy (co nastąpiło jeszcze pod koniec lat 90.) sytuacja się odwróciła i władza zaczęła stopniowo dokręcać śrubę. Apogeum tej polityki nastąpiło w reakcji na pandemię koronawirusa i protesty na Białorusi po sfałszowanych wyborach przez Aleksandra Łukaszenkę.

Kreml obawiający się tego, że nastroje społeczne się wymkną spod kontroli, w grudniu 2020 roku wprowadził pakiet ustaw ograniczających działalność organizacji pozarządowych, swobodę zgromadzeń publicznych i wprowadzającą cenzurę w mediach. Dr Maria Domańska w swojej analizie dla OSW napisała: "rosyjski autorytaryzm de facto porzucił pozorowanie procedur demokratycznych na rzecz zwiększonej kontroli i represji".

To wszystko wpływa na powszechną apatię narodu i lęk przed władzą. Jednak na pytanie, czy dziś głównie strach paraliżuje Rosjan, dr Kazimierz Wóycicki odpowiada:

Powstrzymałbym się tutaj od jakichkolwiek jednoznacznych tez. Jest i strach, to na pewno, ale i zarażenie tą ideologią "putinizmu". Rosjanie mają w głowie wyobrażenie własnej historii, które jest bardzo imperialistyczne i szowinistyczne. Im się je od lat wkłada do głowy, co można porównać do pewnego stopnia z propagandą III Rzeszy w latach 30. Dlatego trudno jest wymierzyć, który czynnik jest istotniejszy i najbardziej wpływa na zachowania rosyjskiego społeczeństwa.

Dziś zatem przeciwnikom wojny pozostaje głównie emigracja. Media już informują, że od inwazji kilkadziesiąt tysięcy Rosjan ucieka do krajów postsowieckich, gdyż tam łatwo mogą przekroczyć granice.

A kto sprzeciwia się autorytaryzmowi? Głównie inteligencja i środowiska artystyczne. Na liście przeciwników znajduje się m.in. Dmitrij Głuchowski, autor popularnej w Polsce serii książek "Metro 2033".

Wykruszyć zdecydowało się też kilku oligarchów – Oleg Deripaska, Michaił Fridman, czy Władimir Lisin, a Roman Abramowicz kreuje się na negocjatora między Rosją a Ukrainą jednak Kremlowi nadal udaje się trzymać naród za twarz. Do tego stopnia, że przypadek Mariny Owsiannikowej, dziennikarki, która w programie na żywo zaprotestowała przeciwko wojnie, jest tylko chlubnym wyjątkiem, a nie zapowiedzią powszechnego sprzeciwu. Zresztą sama dziennikarka dziś już jest poza Rosją. Próbuje ułożyć sobie nowe życie w Niemczech.

Krystian Rosiński, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl