Socjalny hamak nie rozleniwia? Niemcy przeprowadzili eksperyment [OPINIA]
Niemieccy naukowcy podsumowali wyniki eksperymentu, w ramach którego ponad 100 osób przez trzy lata otrzymywało 1200 euro miesięcznie. Niestety, nie odpowiedzieli na interesujące ich pytanie: czy bezwarunkowy dochód podstawowy ma sens. Pilotaż czterodniowego tygodnia pracy, który szykowany jest w Polsce, również nie przyniesie twardych wniosków.
Ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zapowiedziała, że wkrótce ruszy w Polsce pilotaż skracania czasu pracy. Czy i kiedy rząd zdecyduje się na to, nie wiadomo. Pomysł – jak pisaliśmy w money.pl – dzieli koalicjantów. Nie jest też jasne, czemu miałby służyć. Resort pracy akcentuje przede wszystkim to, że zmiana organizacji pracy może poprawić dobrostan pracowników i w efekcie zwiększyć ich produktywność.
Co do tego, czy taką zmianę organizacji pracy dałoby się w Polsce wdrożyć, istnieje jednak sporo wątpliwości. Wobec starzenia się ludności nad Wisłą w szybkim tempie ubywa osób w wieku produkcyjnym: wstępne dane Eurostatu sugerują, że tylko w 2024 r. populacja osób w wieku od 20 do 64 lata zmalała o ponad 265 tys. (1,2 proc.), a od 2015 r. stopniała już o ponad 2,6 mln (10,8 proc.). W rezultacie nawet w ostatnich latach, w okresie słabej koniunktury, firmy w Polsce skarżyły się na trudności ze znalezieniem pracowników, a stopa bezrobocia pozostawała niska.
Mniej pracy za tę samą płacę? To nierealne
"Z przyczyn demograficznych w Polsce pogłębiać będą się niedobory pracowników, nawet przy utrzymaniu pięciodniowego tygodnia pracy. Prognozy struktury zatrudnienia zapowiadają niedobór pracowników w 21 z 39 grup zawodowych w horyzoncie 2040 roku. Skrócenie czasu pracy wywołałoby niedobór we wszystkich 39 grupach zawodowych, zwłaszcza w usługach" – pisali w analizie sprzed kilku miesięcy Maciej Albinowski, Piotr Lewandowski i Karol Madoń, naukowcy z Instytutu Badań Strukturalnych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
2 maja dniem wolnym od pracy? Zdania posłów są podzielone
Według nich, w większości zawodów nie jest możliwy taki wzrost wydajności pracy, który skompensowałby skrócenie czasu pracy do czterech dni w tygodniu. W rezultacie taka reforma spowodowałaby spadek produkcji, uniemożliwiając utrzymanie niezmienionego poziomu płac. Państwo straciłoby też zdolność do świadczenia wysokiej jakości usług publicznych.
Dyskusję o skróceniu czasu pracy można jednak rozumieć też jako przygotowanie gospodarki na czasy, gdy postęp technologiczny – na przykład rozwój sztucznej inteligencji – ograniczy zapotrzebowanie na ludzką pracę. W takich okolicznościach, aby nie doprowadzić do pojawienia się tzw. technologicznego bezrobocia, cały potrzebny w gospodarce nakład pracy będzie trzeba podzielić między wszystkich, którzy mogą i chcą pracować.
To jednak, póki co, scenariusz hipotetyczny. Wśród naukowców nie ma obecnie zgody co do tego, czy postęp technologiczny pozbawi ludzi pracy, czy tylko – tak jak było w przeszłości – zmieni jej charakter. Wówczas wyzwaniem dla pracowników będzie konieczność zmiany kwalifikacji. Jednym z rozwiązań z zakresu polityki społecznej, które mogłyby w tym pomóc, byłby tzw. bezwarunkowy dochód podstawowy (określany często jako UBI). Szeroko zakrojony eksperyment dotyczący jego wprowadzenia zakończył się niedawno w Niemczech.
Inna odpowiedź na podobne wyzwania
UBI – świadczenie pieniężne wypłacane wszystkim mieszkańcom kraju, niezależnie od tego, jakie osiągają dochody z innych źródeł – nie jest alternatywą dla krótszego tygodnia pracy. Obie propozycje mają jednak wspólny mianownik: są odpowiedzią na wyzwania, z którymi mierzy się lub będzie wkrótce mierzył rynek pracy.
Badacze, którzy stoją za niemieckim eksperymentem, swoje wstępne ustalenia uważają za obiecujące. – Beneficjenci tego świadczenia nie wycofywali się z rynku pracy i nie ograniczali istotnie swojego czasu pracy. To podważa stereotyp "socjalnego hamaka", wedle którego ludzie przestaliby pracować, gdyby otrzymywali bezwarunkowe transfery – powiedział Juergen Schupp, kierownik eksperymentu z DIW, w rozmowie z organizacją Unconditional Basic Income Europe (UBIE).
Inicjatorem eksperymentu była organizacja Mein Grundeinkommen (Mój Dochód Podstawowy), ale prowadziły go renomowane ośrodki badawcze, w tym Niemiecki Instytut Badań Ekonomicznych (DIW). Spośród niemal 2 mln chętnych do udziału w badaniu, naukowcy losowo wybrali 107 osób, które przez trzy lata otrzymywały (od czerwca 2021 r.) po 1200 euro miesięcznie (około 5100 zł). Kolejnych 1580 losowo wybranych osób tworzyło grupę kontrolną. Przez cały okres trwania eksperymentu odpowiadali na te same pytania, co badani, pozwalając naukowcom monitorować różnice w decyzjach i zachowaniu obu grup.
Aby zwiększyć wiarygodność tych porównań, badacze zaprosili do udziału w eksperymencie jedynie prowadzące jednoosobowe gospodarstwa domowe osoby w wieku od 21 do 40 lat o miesięcznym dochodzie netto w przedziale od 1100 do 2600 euro netto. To pozwoliło wyeliminować niektóre czynniki, które mogły różnicować zachowanie badanych niezależnie od dodatkowego dochodu.
W połowie kwietnia, po kilku miesiącach od zakończenia eksperymentu, badacze przedstawili wstępne wnioski. Okazało się, że osoby otrzymujące dochód podstawowy nie zmniejszyły czasu pracy: 90 proc. z nich poświęcała na to średnio 40 godzin tygodniowo. Znacznie częściej niż osoby z grupy kontrolnej decydowały się jednak na zmianę miejsca pracy – szczególnie w pierwszych kilkunastu miesiącach eksperymentu.
To zdaje się potwierdzać, że bezwarunkowe świadczenie daje ludziom poduszkę bezpieczeństwa, która ułatwia podejmowanie potencjalnie ryzykownych decyzji. Po drugie, częściej podejmowali dodatkowe studia. To również sugeruje, że dochód podstawowy może ułatwiać nabywanie nowych kwalifikacji.
Niezależnie od tego, czy uczestnicy eksperymentu zdecydowali się na zmianę pracy czy nie, zgłaszali wyższy poziom zadowolenia ze swojego życia zawodowego niż osoby z grupy kontrolnej. Wyższe było też ich ogólne zadowolenie z życia, m.in. dzięki temu, że więcej czasu poświęcali na spotkania towarzyskie i rozrywkę. Poprawiła się też jakość ich snu. Do tego zwiększyło się poczucie bezpieczeństwa finansowego, bo średnio badani odkładali co trzecie euro z UBI.
Spadochron zamiast hamaka
Problem w tym, że niemiecki eksperyment, podobnie jak inne prowadzone wcześniej na świecie, mimo wszelkich starań badaczy nie jest w stanie wykazać, czy dochód podstawowy miałby takie same pozytywne efekty, gdyby rzeczywiście był uniwersalny, tzn. powszechny.
Po pierwsze, uczestnicy badania wiedzieli, że będą otrzymywali świadczenie przez trzy lata. To zwiększało ich motywację, żeby wykorzystać ten czas na zmianę pracy oraz nabycie nowych kwalifikacji. Ten bodziec byłby słabszy, gdyby na transfer można było liczyć zawsze. To zastrzeżenie ma szczególnie duże znaczenie, jeśli traktuje się UBI jako odpowiedź na wyzwania związane z postępem technologicznym.
Konieczność zmiany zawodu w największym stopniu będzie dotyczyła ludzi o niskich kwalifikacjach oraz osób starszych. Perspektywa dochodu bezwarunkowego (wystarczająco wysokiego) może zaś ich do przekwalifikowania się zniechęcać.
Po drugie, ograniczenie próby badawczej do jednoosobowych gospodarstw domowych sprawiło, że eksperyment nie objął rodziców małych dzieci ani osób opiekujących się osobami starszymi. Tymczasem w realnym świecie to właśnie one prawdopodobnie najczęściej rezygnowałyby z pracy, gdyby dysponowały dodatkowym dochodem.
W świecie, w którym pracy byłoby za mało, ten efekt nie byłby jednoznacznie niepożądany. W pewnym sensie o to w UBI chodzi, aby ludzie mieli możliwość realizowania się na innych polach, gdy nie mogą lub nie chcą pracować. Ale teza, że "socjalny hamak" nie rozleniwia, wciąż nie została przekonująco obalona.
Po trzecie, uniwersalność wniosków z eksperymentu osłabia to, że odbył się w okresie dużych zawirowań w niemieckiej gospodarce: po pandemii COVID-19, w czasie kryzysu energetycznego i recesji. Sami badacze przyznają, że część uczestników potraktowała dochód podstawowy jako swego rodzaju polisę ubezpieczeniową. W rezultacie rzadziej niż oczekiwano angażowali się w inicjatywy kreatywne lub ryzykowne, np. budowanie własnej firmy lub wolontariat.
Kolejnym powodem, aby wątpić w to, że jakikolwiek eksperyment pozwoli wiarygodnie ocenić efekty wprowadzenia dochodu bezwarunkowego, jest to, że siłą rzeczy transfery skierowane do wąskiej grupy osób nie mają konsekwencji makroekonomicznych. Świadczenie o charakterze powszechnym byłoby formą redystrybucji, zmniejszającą nierówności dochodowe.
Choć każdy dostawałby taką samą kwotę, miałaby ona większy wpływ na budżety mniej zamożnych gospodarstw domowych, które charakteryzują się większą skłonnością do konsumpcji (wydają większą część każdej dodatkowej złotówki dochodu). To mogłoby oznaczać większą presję inflacyjną w gospodarce, co zmieniłoby warunki funkcjonowania UBI. Taka polityka byłaby też szalenie kosztowna – szczególnie, gdyby dochód podstawowy nie był wprowadzony jako alternatywa dla wszystkich innych świadczeń (w niemieckim eksperymencie nie był). To również miałoby makroekonomiczne konsekwencje.
Obiecujące wnioski z przeprowadzonego nad Renem eksperymentu prawdopodobnie nie dadzą się więc nigdy uogólnić na cały kraj – tym bardziej inny. Taki sam los czeka niestety inicjatywę ministry Dziemianowicz-Bąk.
Wyniki wdrożenia alternatywnych sposobów organizacji pracy w kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu firmach na kilka miesięcy nie powiedzą nam wiele o tym, jakie skutki miałaby tak poważna reforma, jak skrócenie tygodnia pracy do czterech dni, gdyby miała dotyczyć całego kraju. Tak samo, jak uczestnicy niemieckiego eksperymentu wiedzieli, że są uprzywilejowani, otrzymując dodatkowe świadczenie, i muszą z tego skorzystać, tak pracownicy firm uczestniczących w polskim pilotażu będą mieli świadomość, że są wyróżnieni.
Z tego powodu mogą być bardziej zmotywowani do pracy i bardziej produktywni. Ale czy tak samo byłoby, gdyby wiedzieli, że u konkurencji warunki pracy są takie same?
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl