Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
KUC
|

Tak działa restauracyjne podziemie. Stolik? Nie, to "przestrzeń do pracy"

Podziel się:

Przed wejściem obowiązkowa dezynfekcja rąk, później podpis na dwóch egzemplarzach umowy najmu i kontrola maseczki na twarzy. To nie wizyta u lekarza czy notariusza. Tak dziś działa restauracyjne podziemie. - Wiceminister Patkowski apelował o przebranżowienie? No to ma - słyszymy w jednej z wrocławskich knajp.

Tak działa restauracyjne podziemie. Stolik? Nie, to "przestrzeń do pracy"
Tak działa gastronomiczne podziemie. Sprawdziliśmy to osobiście w jednej z wrocławskich restauracji (pixabay.com)

W ostatnich tygodniach słyszeliśmy o dziesiątkach przypadków, jak przedsiębiorcy próbowali obchodzić obowiązujące restrykcje.

Gdy zamknięte były hotele, właściciele takich obiektów oferowali płatny parking, a nocleg przysługiwał gratis. Inni decydowali się na wynajem kilkuosobowych "schowków na narty z pełnym zapleczem sanitarnym".

Zobacz także: Tłumy w galeriach, a gastronomia patrzy z zazdrością. "Bunt się nasili"

Do tej kolekcji dołączamy kolejną branżę. Tę najmocniej dotkniętą obostrzeniami epidemicznymi, czyli gastronomię.

Ta przez ostatni rok praktycznie nie była w stanie działać. Po wakacyjnej przerwie rząd znowu zamknął knajpy. Pierwotnie na dwa tygodnie, ale lockdown trwa już od ponad 4 miesięcy. Restauracje mogą wydawać posiłki tylko na wynos.

Stolik? Nie, "przestrzeń do pracy"

Wiele knajp dołączyło do akcji "#otwieraMY", czyli swoistego buntu przedsiębiorców. Działają otwarcie, bez specjalnych ograniczeń. Jawnie przyznają się do tego, że nie przestrzegają rządowych obostrzeń.

Niektórzy znajdują na to inny sposób. Spragnionych jedzenia "na mieście" przyjmują, ale wymagają sporej papierologii. Chcą, żeby wszystko było jak najbardziej zgodne z przepisami. Sprawdziliśmy, jak to działa.

Wybraliśmy się do jednej z włoskich knajp we wrocławskiej dzielnicy Krzyki. Informacja o tym, że przyjmuje ona gości, krąży po mieście pocztą pantoflową. Oficjalnie działa tylko na wynos.

W piątkowe popołudnie postanowiliśmy sprawdzić to na własnej skórze. Już przed wejściem czekała na nas kelnerka z dwustronicową umową najmu. Zamiast posiłków, knajpa oferuje bowiem "przestrzeń do pracy".

Pozostaje tylko wpisać dane najemcy dla każdego gościa z osobna, okres wynajmu (my zostaliśmy przez godzinę) i podpisać. Drugi egzemplarz podpisuje restauracja. Za udostępnienie powierzchni do pracy trzeba zapłacić 5 złotych od osoby.

Oczywiście tak się przypadkiem składa, że jednocześnie przy pracy można zgłodnieć, więc restauracja pozwala na zamówienie posiłków i napojów. - Jakoś trzeba sobie radzić - mówi z uśmiechem kelnerka, gdy pytamy, skąd taki pomysł.

Gigantyczna ostrożność

Po wejściu do sali rzucają się w oczy zasłonięte okna. Zapytana o to kelnerka uśmiecha się, dając do zrozumienia, że to nie przypadek. Lokal znajduje się bowiem przy dość ruchliwej ulicy.

Sympatyczna pracownica podejdzie do naszego stolika jeszcze kilka razy. Za każdym razem przypomina o obowiązku zasłaniania twarzy przy każdym odejściu od stolika. Wychodzisz do toalety? Zdezynfekuj ręce, nawet jeśli przed chwilą porządnie je umyłeś. - Spodziewamy się kontroli sanepidu i policji, dlatego apelujemy o maksymalne stosowanie się do zasad - prosi.

Zamawiamy przystawkę, obiad i napoje. Pierwszy raz od pół roku jemy poza domem z talerza, a nie plastikowego lub papierowego pojemnika. W ręku trzymamy srebrne sztućce, a nie jednorazówki z tworzywa sztucznego.

Ostatecznie świadkami żadnej kontroli nie byliśmy. Zresztą w restauracji tłumów nie było. Mimo piątkowego popołudnia zajęte były 3-4 stoliki z kilkunastu dostępnych. Na sporej przestrzeni ani przez chwilę nie przebywało więcej niż 10 osób. Oczywiście nikt nie miał przy sobie komputera.

Wnioski? Bezpieczne odległości zostały zachowane, a personel bardzo skrupulatnie kontrolował przestrzeganie zasad. Z punktu widzenia epidemicznego niewiele można restauracji zarzucić.

Właścicielka: zmotywował wiceminister Patkowski

Rozmawialiśmy z właścicielką restauracji. Choć ona utrzymuje, że teraz prowadzi przecież firmę wynajmującą przestrzeń do pracy.

- Motywatorem do takiej decyzji był wywiad z wiceministrem Patkowskim. Skoro apelował o przebranżowienie, to się przebranżowiłam - mówi nam właścicielka lokalu. Nawiązuje do wypowiedzi wiceszefa resortu finansów, który upadającym przedsiębiorcom doradzał właśnie przebranżowienie.

Jak podkreśla, jej firma w tej chwili formalnie działa jako podmiot wynajmujący przestrzeń do pracy. - Do każdego paragonu doliczamy opłatę za wynajem czy opakowanie na wynos - mówi.

Na brak gości nie narzeka. - Ludzie są spragnieni wyjścia i chcą oderwać się od tej smutnej rzeczywistości. Telefonów jest tak dużo, że chyba musimy zatrudnić telefonistkę - żartuje.

W restauracji policja i sanepid pojawiają się regularnie. Jak relacjonuje restauratorka, "wszyscy podczas kontroli mają poczucie, że uczestniczą w farsie".

- Kontrole przebiegają sprawnie, goście też są bardzo wyrozumiali. Nie raz i nie dwa mieliśmy sytuacje, w której wizyta policji spotkała się z aplauzem i oklaskami ze strony klientów - mówi nam właścicielka wrocławskiej restauracji.

Z pomocy państwa nie korzysta. - Nawet ZUS opłaciłam w terminie, choć mogłam go odroczyć. Nic od nich nie chcę. Niech po prostu pozwolą pracować - puentuje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP Finanse