Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

W holenderskiej Brabancji zlikwidowano obóz pracy. Wśród poszkodowanych są Polacy

449
Podziel się:

Holendrzy zlikwidowali obóz pracy. 44 Polaków i Rumunów przez 1,5 miesiąca pracowało bez wytchnienia na plantacji szparagów. Do tego mieszkali w warunkach, które groziły wybuchem pandemii. Tamtejszy rząd zapowiada bezwzględną wojnę z wyzyskiwaczami i nowe prawo, które ma skuteczniej niż dotąd pomóc poszkodowanym cudzoziemcom.

44 Polaków i Rumunów przez 6 tygodni pracowało bez wytchnienia po 14 godzin na dobę.
44 Polaków i Rumunów przez 6 tygodni pracowało bez wytchnienia po 14 godzin na dobę. (Pixabay)

6 tygodni w pracy non stop, praktycznie bez chwili odpoczynku. Sześć dni w tygodniu po 14 godzin dziennie – tyle pracowali w jednej z plantacji szparagów w Północnej Brabancji Polacy i Rumunii. Holenderska Organizacja ds. Rolnictwa i Ogrodnictwa (LTO) powiadomiła w ubiegłym tygodniu o zamknięciu tej farmy.

W komunikacie inspektorzy napisali, że panowały tam bardzo złe warunki, w tym mieszkaniowe, które mogły grozić wybuchem pandemii COVID-19.

Kolejny obóz pracy

Wiadomo, że na farmie pracowało 44 cudzoziemców, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Inspektorzy pracy nie chcą na razie zdradzać szczegółów ze śledztwa.

- To się nie mieści w głowie, że w XXI wieku coś takiego jeszcze ma miejsce. Jest mi bardzo przykro, że w moim kraju wciąż praktykuje się pracę niewolniczą – mówi wprost Leo van Beekum, związkowiec i szef sekcji rolniczej w FNV.

Przyznaje, że to nie jedyny taki przypadek.

– Mieliśmy w tym roku już kilka podobnych zgłoszeń dotyczących urągających ludzkiej godności warunków mieszkaniowych, w których lokowani są pracownicy z Europy Środkowowschodniej. Ludzie spali na kempingach, bez bieżącej wody i prądu, w namiotach lub przyczepach w ścisku. Do tego pracodawcy nie płacili im za nadgodziny – mówi Beekum.

Money.pl dotarło do jednego z Polaków, który doświadczył na własnej skórze dyscypliny w holenderskim obozie pracy. Kilka lat temu wyjechał do Monster na południu Holandii. Zrekrutowała go jedna z polskich agencji pracy z Piotrkowa Trybunalskiego.

- Praca była w szklarni, przy pomidorach od godz. 7 do godz. 17. Czasami pod folią panowały nieznośne upały i zaduch. Mieliśmy trzy przerwy w ciągu dnia, każda po 20-minut. Płacili nam 270 euro tygodniowo, z czego 110 euro kosztował mnie 2-osobowy pokój w hotelu – wylicza pan Adam. Kiedy upomniał się o zapłatę 20 nadgodzin, holenderski pracodawca wszystkiego się wyparł i go zwolnił.

Zobacz także: Wakacje 2020. Kolejne kraje otwierają się na Polaków

W kolejnej pracy było jeszcze ciężej.

- To był dopiero prawdziwy wyzysk. Pracowałem w szklarni od godz. 7 do 19-tej wieczorem. Pracowaliśmy po sześć dni w tygodniu – opowiada i nagle urywa rozmowę rzucając pośpiesznie, że musi już pędzić do pracy, bo przerwa się właśnie skończyła. Mają szefa Bułgara, który nie przebiera w słowach.

"Jeśli w sobotę nie stawicie się w pracy, to bus do Polski już na was czeka!” – tak nam grozi ciągle – skarży się Polak.

Dlaczego nie poskarżył się inspekcji pracy albo związkom zawodowym?

– Nie znam języka, jestem tu sam jak palec. Przyjechałem zarobić, nie chciałem dostać "wilczego biletu” – mówi prosto z mostu.

Hotelarzy robią porządki

Nadużycia wobec zagranicznych pracowników są od kilku lat w Holandii nagłaśniane i bezwzględnie napiętnowane. Przykładem może być dwóch plantatorów szparagów z Someren. Za wyzysk rumuńskich i polskich robotników sąd skazał ich na 2 i 5 lat więzienia. Za podobne przestępstwa szef pieczarkarni w Limburgii trafił za kraty na 2 lata.

Z kolei polonijne media opisywały niedawno też przypadek plantatora z De Peel w Brabancji Północnej, który zatrudniał 23 migrantów zarobkowych, wśród których byli też Polacy. Wpadł, bo ktoś zrobił anonimowy donos do SZW (holenderski odpowiednik inspekcji pracy).

Po wizycie na farmie urzędnicy opisali nieludzkie warunki, w których mieszkały zarówno kobiety, jak i mężczyźni. "To były metalowe przyczepy, w których poza materacami nie było dosłownie nic, nawet elektryczności. Na zewnątrz były tylko dwa prysznice. Pracownicy mieli też tylko prowizoryczną kuchnię, w której nie mieli dostępu nawet do lodówki” – relacjonował Wiatrak.nl.

Za 10-godzinną pracę w polu ludzie zarabiali 230 euro tygodniowo. I to pod warunkiem, że zbierali 7 kg szparagów na godzinę. Tymczasem holenderskie normy stanowią, że w rolnictwie dobowa norma czasu pracy wynosi 8 godzin, a najniższa stawka godzinowa - 10,71 euro brutto za godzinę.

Inspektorzy SZW notują rok do roku wzrost ciężkich naruszeń prawa. W 2018 r. było ich 138 oraz 7633 "lżejsze”. Rząd holenderski zdaje sobie sprawę ze skali procederu. W Niderlandach pracuje ok. 600 tys. zagranicznych pracowników, z czego 200 do nawet 400 tysięcy to Polacy.

Oferowana jest im praca w rolnictwie, ogrodnictwie, transporcie czy branży budowlanej. Wielu pracuje bez obowiązkowych ubezpieczeń, w tym zdrowotnego. Pracodawcy nie skarżą się, bo na ogół nie znają żadnego języka obcego. W komunikacji pomagają im brygadziści. Ludzie rekrutowani są głównie przez agencje pracy, których w samych Niderlandach jest ok. 14 tysięcy – większość nie ma żadnych certyfikatów.

Wchodzą nowe przepisy

Do 3 lipca 2020r. niderlandzki rząd zobowiązał się przeanalizować specjalny raport przygotowany przez lidera Partii Socjalistycznej, Emile Roemera. Porusza on m.in. kwestie bezpieczeństwa i higieny pracy cudzoziemców w dobie koronawirusa.

Szczególną uwagę poświęca sytuacji w holenderskich zakładach mięsnych i rzeźniach, gdzie pracuje 14 tys. Polaków. Kilka tygodni temu z powodu zakażenia COVID-19 zamknięto zakłady w Helmond. Kwarantannę ogłoszono też w rzeźni w Boxtel. Ludzie nie tylko pracowali tam bez wymaganych zabezpieczeń, ale również mieszkali po kilka osób w jednym pokoju i razem w ścisku dowożeni byli busami do pracy.

Roemer zwrócił uwagę, że szczególnie w dobie pandemii holenderscy pracodawcy sprowadzający cudzoziemców do prac sezonowych powinni mieć obowiązek kwaterować ich w maksymalnie 2-osobowych pokojach z łazienkami, a zamiast busów – robotnicy powinni być dowożeni autokarami, gdzie łatwiej zachować jest bezpieczny dystans.

Zapowiada też tworzenie specjalnych punktów w regionach, gdzie cudzoziemcy mogliby zgłosić w swoim ojczystym języku skargę na pracodawcę lub agencję pracy.

Warto przypomnieć że do 31 lipca 2020 r. kraje członkowskie Unii muszą wdrożyć do swojego prawa nową dyrektywę dotyczącą delegowania pracowników za granicę. Wejście w życie nowych przepisów oznacza potężne zmiany. Przede wszystkim pracownikom delegowanym wzrosną płace.

Do tej pory dostawali polskie wynagrodzenia lub minimalne stawki obowiązujące w państwie przyjmującym. Przedsiębiorcy wliczali im do tych stawek takie składniki jak: delegacje czy diety. W konsekwencji wynagrodzenia osób pracujących za granicą były niskie i tylko w jednej czwartej oskładkowane, gdyż od delegacji czy diet nie odprowadza się ani podatków, ani składek do ZUS. A do tego agencje potrącały im z wynagrodzeń np. koszty mieszkania.

Po wejściu w życie nowych przepisów nie będzie to już możliwe.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(449)
tulipan
4 lata temu
To zdaje się ojczyzna najbardziej światłego Timmermansa. Od dawna wiadomo że to kraj zboczeńców i tępogłowych wyzyskiwaczy a do tego ta eutanazja żeby zaoszczędzić na kosztach utrzymania dziadków . Kolonie holenderskie należały do jednych z najgorszych pod względem traktowania ludności tubylczej i tak jest do dziś .
tatuś
4 lata temu
Dlaczego nie wrócili do Macierzy,jak syn marnotrawny.
mireknil
4 lata temu
ja tak pracuje w PL od 20 lat.
Bladynka
4 lata temu
Gdyby nie VIRUS nikt by tam niewolnictwa nie zauwazyl ......... co sadzicie odpiszcie ?
Ja23
4 lata temu
W Polsce też jakoś zawsze wiedzą o kontrolach i najlepiej z pomocą władz placiliby nie 80 a 20%
...
Następna strona