Są granice nieprzekraczalne. Są słowa nie do wypowiedzenia. Są pomysły nie do zgłoszenia. Dla Prawa i Sprawiedliwości taką granicą są pomysły dotyczące programu "Rodzina 500+". Program jest? Jest. Działa? Działa. Obietnica zrealizowana? Zrealizowana. I nie trzeba dalej drążyć. Koniec tematu, trzeba siedzieć cicho! Pomysły lepiej zostawić dla siebie.
Tak zdaje się myśleć spora część polityków PiS. I nie ma co się temu dziwić. Wszak to właśnie program, który nie tylko napędził kariery wielu z nich, ale je po prostu uratował.
To "Rodzina 500+" przyniosła wyborczą wygraną Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku. To program dla rodziców spowodował, że prezydentem jest Andrzej Duda. Po latach wyborczych porażek to właśnie ten sztandarowy program przyniósł zmianę. I władzę tej, a nie innej ekipie. A na pewno znacznie się do tego przyczynił.
Jego twórcy też narzekać nie mogą. Beata Szydło była premierem, dziś jest europarlamentarzystką. Elżbieta Rafalska przez wiele lat była nieznaną szerszej publiczności specjalistką polityki rodzinnej z niewielkiego Gorzowa Wielkopolskiego. Znana w regionie, w Polsce nie. Została ministrem rodziny, pracy i polityki społecznej i twarzą programu jednocześnie. Dziś jest w europarlamencie, a swój wynik wyborczy pobiła niemal 4-krotnie.
Dla PiS nieprzekraczalną granicą jest dyskusja na temat programu "500+". Nie, bo nie. Żadnych zmian, żadnych nowości. Granicę przekroczyła właśnie wicepremier Jadwiga Emilewicz, szefowa resortu rozwoju i czołowy polityk Porozumienia.
W programie "Money. To się liczy" zasugerowała, że sukces i mechanizm bonu turystycznego powinien być wykorzystany. Jak? Na przykład przy innych świadczeniach od państwa. - Jest to droga, którą chcemy podążać - powiedziała.
Dziś mamy tylko bon turystyczny, ale może być: bon emerytalny, bon chorobowy, bon rodzinny, bon szkolny lub bon postojowy (za przestój firmy), albo bon dla bezrobotnych. Każdy, jaki państwo wymyśli. Ważny jest mechanizm.
- Realizacja innych świadczeń w ten sposób daje gwarancje, że to, co ustawodawca zaplanował, będzie zrealizowane. Tak, potwierdzam, będziemy chcieli wchodzić w kolejną, większą liczbę realizacji świadczeń właśnie w taki sposób - mówiła. Dodała jednak, że lista takich jeszcze nie istnieje, ale spotkania w tej sprawie będzie przeprowadzać jeszcze w tym miesiącu. A odpowiadała na pytanie, czy to droga, którą może pójść "Rodzina 500+" lub szkolna wyprawka "300+".
I ruszyło. Pierwszy cios wyprowadziła wspomniana już przedstawicielka Prawa i Sprawiedliwości - Beata Szydło. "Aż się ciśnie na usta: Nie idźmy tą drogą!" - rzuciła w mediach społecznościowych. To zły pomysł - tak skomentowała ewentualną możliwość wypłaty "500+" w formie bonu.
Nie minęło kilka godzin, a swoje zdanie wyraził również przedstawiciel innej frakcji Zjednoczonej Prawicy - Zbigniew Ziobro, czyli szef resortu sprawiedliwości i jednocześnie przewodniczący Solidarnej Polski. "Pomysł zamiany wypłat 500+ na bony nie był konsultowany z Solidarną Polską i nigdy nie uzyska naszego poparcia" - dorzucił.
A swoje kilka groszy wtrąciła też minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg. Polskiej Agencji Prasowej powiedziała, że "zmian w 500+" nie będzie.
Polityka górą, proszę się rozejść. I tak, w dyskusji na temat cyfryzacji świadczeń od państwa wcale nie chodzi o ewentualną wygodę, bezpieczeństwo i oszczędności w budżecie (oszczędności nie na liczbie wypłaconych świadczeń, a na kosztach obsługi), a polityczną walkę. Żaden z wypowiadających nie odniósł się merytorycznie do sprawy. Ani słowa. Nic. Znaków w mediach społecznościowych zwykle nie brakuje. Być może zabrakło pomysłu.
Zobacz także: "Tylko z jedną firmą mamy konflikt". Szef firmy budującej Suntago odpowiada na zarzuty
Mało kto wie, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych na budowę systemu dla bonu turystycznego wyda 40 mln zł. To koszt realizacji programu - 1 proc. jego wartości (1 proc. z 4 mld zł).
Bon - według wstępnych założeń - ma funkcjonować przez dwa lata. Jeżeli nie będzie kontynuowany, to praca warta 40 mln zł pójdzie do kosza. Pytanie o to, co się z nim dalej stanie, powinno być naturalne. Naturalne, bo wynikające z szacunku do pieniędzy podatników. Bo choć płaci ZUS, to funduje skarb państwa, czyli my. To pierwsza strona tego medalu.
Jest też druga. W rozumieniu Beaty Szydło i Zbigniewa Ziobry bon to bon. Niemal papierowy, a już na pewno ograniczający możliwości skorzystania. Utożsamiany z tymi nielicznymi przypadkami, gdy "500+" zamieniane jest na wsparcie materialne. Stąd panika, stąd zerowa wola dyskusji. I to błąd podstawowy. Lub niechęć zrozumienia możliwości, które daje cyfryzacja świadczeń społecznych.
Wszak cyfrowy bon wcale nie musi korzystać z rozwiązań zarezerwowanych dziś tylko dla "bonu turystycznego". Nie musi być ograniczony tylko do podmiotów zarejestrowanych w systemie.
Może wciąż być bonem cyfrowym i jednocześnie bonem otwartym. Może służyć równie dobrze do płacenia w sklepie, restauracji, hotelu, gdziekolwiek. Może wyglądać dokładnie tak, jak zdobywający uznanie międzynarodowe polski system Blik. Może. Potrzebna jest jednak dyskusja: czy to warte rozwijania narzędzie i jak miałoby wyglądać.
Czy aplikacja ZUSPay, która pozwalałaby płacić zbliżeniowo przyznanymi już środkami od państwa (nazwę wymyśliła J. Emilewicz - red.) jest naprawdę najgorszym pomysłem z możliwych? Może byłaby tylko jedną z opcji wypłaty, ale nie jedyną. To tylko pomysł. Wart dyskutowania. A nie histerii.
Takiej kolejki do dyskusji - składającej się z kolejnych ministrów i byłych premierów - nie ma za to, gdy pojawiają się kolejne dane Głównego Urzędu Statystycznego. Nie pozostawiają wątpliwości, że "Rodzina 500+" to za mało, by rozruszać demografię naszego kraju. Polaków po prostu ubywa. Kolejki do dyskusji nie ma też, gdy przez kolejne miesiące epidemii słyszymy o dzieciach, które nie posiadają komputerów. Są wykluczone z edukacji. A dzieje się to przecież po czterech lata funkcjonowania programu. Wyścigu wpisów w mediach społecznościowych na ten temat nie widać.
W debacie kolejny raz to cep waży więcej niż argumenty. Szkoda.