Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Jesteśmy w środku największego kryzysu w historii. "Ktoś może nie przetrwać"
Damian Szymański
Damian Szymański
|zmod.
WP magazyn

Jesteśmy w środku największego kryzysu w historii. "Ktoś może nie przetrwać"

(East News, Andrzej Iwanczuk/REPORTER)

- Rząd powinien promować oszczędność energetyczną w sposób systemowy. A teraz tego nie robi - mówi w rozmowie z money.pl Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa Forum Energii. I podkreśla: - Jesteśmy w środku największego kryzysu energetycznego w naszej historii. Bez jasnego planu rządu tego gradobicia ktoś może nie przetrwać.

Damian Szymański, money.pl: Obawia się pani tej zimy?

Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa Forum Energii: Jesteśmy w środku największego kryzysu energetycznego w naszej historii. Z natury jestem optymistką, ale oczekiwałabym od rządu przygotowania społeczeństwa na czarny scenariusz.

Czyli?

Mam nadzieję, że go jednak unikniemy. Że zima będzie łagodna…

Uzależnienie scenariuszy od czegoś tak nieprzewidywalnego jak pogoda to słaby prognostyk.

To prawda. Dlatego, jeśli jednak zima byłaby mroźna, Polska musiałaby zużyć znacznie więcej paliw – gazu, węgla czy nawet ropy. Co więcej, jeśli Putin, który wciąż eskaluje konflikt w Europie, nie zakończy szantażu gazowego, to może to doprowadzić do poważnych zaburzeń w gospodarce. Musielibyśmy zacząć racjonować energię. I nie chodzi nawet o to, że gazu może zabraknąć. Znacznie gorsze jest to, że jego cena będzie tak wysoka, iż przedsiębiorstw nie będzie stać na jego zakup i zaczną ograniczać produkcję. Kiedy cena gazu wzrośnie do 500 euro za megawatogodzinę, kogo będzie stać, żeby go pobierać z sieci?

W ostatnich dniach branże jedna po drugiej zaczęły bić na alarm, że brak dwutlenku węgla czy suchego lodu zagraża ich produkcji. Anwil, który m.in. odpowiadał za niedobory na rynku, poinformował, że wznowi produkcję.

No właśnie to jest najgorszy scenariusz. Jeśli biznes będzie pozostawiony sam sobie, może dochodzić do niekontrolowanych wyłączeń produkcji. Nagle okaże się, że wysiadł jakiś ważny zakład z punktu widzenia bezpieczeństwa żywnościowego Polski, który np. produkował kluczowy składnik mleka w proszku dla dzieci. Taki problem mieliśmy jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych. Albo np. zabraknie jakiegoś ważnego leku. Biznes zacznie odchodzić po cichu, a po pandemii mamy nauczkę, jak bardzo czasami nieintuicyjnie jedna branża jest powiązana z drugą. Musimy tego za wszelką cenę uniknąć.

Boi się pani, że Polska stanie się krajem niedoborów?

Tak jak podkreślam, jest to najczarniejszy scenariusz. Nie chcę straszyć i wywoływać paniki, że zabraknie produktów na półkach w sklepie, bo nawet w pochłoniętej wojną Ukrainie udaje się uzupełniać niedobory. Brakuje mi po stronie administracji rządowej jakiejś spójnej wizji walki z tym kryzysem i powiedzenia Polakom, co się może wydarzyć w takim przypadku, takim przypadku i jeszcze innej opcji. I jak aparat państwa zamierza na to odpowiedzieć. Co zamierza zrobić w każdym z tych scenariuszy.

Ale przecież rząd proponuje coraz to nowsze rozwiązania. Dodatki węglowe, mrożenie cen gazu.

No właśnie, są to cały czas plasterki na rzeczywistość. Są to pieniądze zrzucane z helikoptera. Wie pan, ile to ma wszystko kosztować?

Na razie jeszcze nie ma konkretnych wyliczeń. Eksperci prognozują kwotę wsparcia na nawet ponad 70 mld zł.

Otóż to. Według mnie to może być jeszcze więcej, ale tak naprawdę nikt nie wie, ile to będzie wszystko kosztować. Otworzyliśmy worek z pieniędzmi i kolejka rośnie. A do tego ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy, znikną w tym tłumie. Obawiam się tego, że przez brak planu działania rządu i dotowanie wszystkich bez względu na to, czy potrzebują tych pieniędzy, czy nie, w ciągu najbliższych miesięcy wydamy budżet przewyższający np. wydatki na służbę zdrowia. A za rok znajdziemy się w dokładnie tym samym miejscu, co obecnie. Służba zdrowia to ok. 133 mld zł rocznie.

Chodzi pani o to, że rząd przepali te pieniądze?

To są pieniądze dosłownie do przepalenia, bo służą wsparciu konsumpcji. Zostaną wlane w gospodarkę i efekt utrzyma się bardzo krótko – kilka miesięcy. Za rok nie będziemy pamiętać, że wydaliśmy te pieniądze, a problemy prawdopodobnie się utrzymają. Teraz na rynku mamy zaburzenia dotyczące popytu i podaży. To znaczy, że podaż surowców jest znacznie mniejsza, po prostu ich brakuje, a do tego działają spekulanci. Co możemy w takiej sytuacji zrobić? Musimy redukować popyt, a teraz tego nie robimy. Kto więc zyskuje na tym, że dosypujemy pieniędzy na rynek? Pośrednicy, spółki paliwowe i sama Rosja, której dochody ze sprzedaży paliw wzrosły w tym roku o 38 proc.

Dalsza część wywiadu pod materiałem wideo

Zobacz także: Nadchodzi czas "zaciskania pasa". Rząd jednak woli dosypać pieniądze wszystkim

Co więc by pani doradziła rządowi?

Wiadomo, że należy wspierać gospodarstwa domowe, które mają problem z zapłaceniem rachunków za energię. Szczególnie osoby starsze, chore, rodziców samotnie wychowujących dzieci. Ale moim zdaniem w przyszłym roku te dopłaty powinny być mniejsze i uzależnione od redukcji zużycia energii. Rząd musi zacząć zachęcać do redukcji popytu i trwałego oszczędzania energii. Powinien promować oszczędność energetyczną w sposób systemowy. A teraz tego nie robi.

Politycy powinni apelować do społeczeństwa, aby odchodziło od gazu i węgla na rzecz czystej, zielonej energii elektrycznej. Należy także rozwiązać problemy związane z fotowoltaiką, inwestować w digitalizację sieci, wyposażyć samorządy w aplikację do optymalizacji zużycia energii budynków, rozpocząć program efektywności energetycznej budynków razem ze wsparciem technicznym, bo teraz to jest dziki rynek.

Co ma pani na myśli?

Człowiek, który chce ocieplić dom, tak naprawdę jest zdany tylko i wyłącznie na swoją własną ekspertyzę. Brakuje instytucji oraz neutralnych ekspertów, którzy doradzą rozwiązanie, a niekoniecznie będą od razu reprezentować interes konkretnej firmy. Brakuje ekspertów i ekspertek, których można zapytać, w co warto inwestować, chcąc uczynić budynek bardziej efektywnym energetycznie. Rząd może podjąć szereg działań oddolnych, które realnie będą wspierać naszą odporność teraz i w przyszłości na podobne kryzysy. W zamian jednak słyszymy, że na wszystko są pieniądze, że tak naprawdę nic się nie stało i ze wszystkim sobie poradzimy.

Teraz jest inflacja i rosnące ceny zwiększają wpływy do budżetu państwa. Problem w tym, że kiedy rząd będzie podejmował coraz więcej zobowiązań dotyczących wydatków, a dochody do budżetu zaczną spadać, zadłużenie Polski będzie rosnąć. Komuś będzie trzeba zabrać. To jest bardzo niebezpieczna sytuacja. Historia pokazuje, że na kryzysach i tak tracą najmniej zamożni.

Takim wyzwaniem dla setek tysięcy osób w Polsce jest obecnie jednak pozyskanie węgla na zimę. Przed kopalniami ustawiają się długie kolejki, niektóre składy świecą pustkami, jeszcze inne czekają na dopłaty, bo węgiel jest tak drogi.

Niestety, uważam, że polskie gospodarstwa domowe, które ogrzewają się węglem, są w najgorszej sytuacji ze wszystkich gospodarstw domowych w Unii Europejskiej.

Dlaczego?

Ponieważ 80 proc. spalanego węgla przez gospodarstwa domowe w Unii przypada właśnie na Polskę. Ten węgiel nie ma transparentnej sieci dystrybucji. Ktoś, kto ogrzewa dom gazem, pewnie będzie mógł liczyć na tańszą taryfę, bo tu rządzi tzw. wolny rynek. Odbiorcy muszą mierzyć z wolną amerykanką na rynku pośredników i dystrybutorów węgla, dla części z nich (którzy mają dostęp do surowca) obecna sytuacja oznacza żniwa. Cena tego paliwa wzrosła o 300-400 proc. I czy 3 tys. zł dodatku węglowego rozwiąże problem z dostępnością węgla i kosztami ogrzewania? No nie. To są lata zaniedbań. Narracji węglowej, która doprowadziła do tego, że niemal cały węgiel dla gospodarstw domowych jest z Rosji, a my mamy najbardziej zanieczyszczone zimą powietrze w Unii Europejskiej. Chcę jeszcze raz podkreślić, że brakuje gotowości do wejścia w tę zimę i kolejne z planem oszczędnościowym.

Europa już się przygotowuje na zimno. Mówi się o wygaszaniu latarń czy nawet zamykaniu basenów w Niemczech.

Warto przeanalizować, co robią Hiszpania, Francja, Niemcy, Wielka Brytania. To bogate kraje, a jednak mobilizują społeczeństwo do wysiłku, nie mydlą oczu, że nic się nie zmieni. To prawda, że część z tych krajów była ślepa na zagrożenia, jakie niesie Rosja, ale teraz jednak wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Mamy wspólny rynek energii. We Francji wprost mówi się o tym, żeby redukować ciepło w pomieszczeniach do 19 stopni, nie oświetlać budynków na zewnątrz.

Bez tych rzeczy ludzie przeżyją, a są to być może nieduże, ale jednak istotne korzyści dla systemu plus informacja, że jest trudna sytuacja. Czytałam rozporządzenie niemieckie dotyczące racjonalizowania energii w budynkach i jest w nim napisane, że wdrożone oszczędności pomogą zaoszczędzić energii na poziomie 2 proc. Jest to niewiele, ale w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, te 2 procenty mogą być języczkiem u wagi. Do tego dochodzą inne programy oszczędzania.

Sytuacja jest napięta?

Rozmawiam z menadżerami z różnych spółek energetycznych i oni są przerażeni tym, co się dzieje. Chciałabym, żeby czarny scenariusz się nie zrealizował i nikomu nie zabrakło energii. Ale jeżeli do tego dojdzie, to brak przygotowania tylko pogłębi kryzys. Brak planu i retoryka, że nic się nie dzieje, zwiększa ryzyka i koszty tego kryzysu. Nie chodzi o to tylko, czy gaz będzie dostępny fizycznie, czy nie. On może być tak drogi, że w połączeniu z kryzysem inflacyjnym, wojną i przerwanymi łańcuchami dostaw rozpocznie się efekt domina. Wiem, że z różnych kryzysów wychodziliśmy obronną ręką i mam nadzieję, że i tym razem będzie podobnie, ale czarne chmury nad nami wiszą. Zaraz może spaść grad. Bez jasnego planu rządu tego gradobicia ktoś może nie przetrwać.

Damian Szymański, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn