- Niech pan nie żartuje, nie po to mam swoje trzy sklepy, żeby je sprzedawać. To nie jest jakaś spekulacja, myśmy całą rodziną budowali naszą markę od 20 lat. Tu pracuję ja, moja żona, nasze dzieci, kuzyn, szwagier – to jest całkowicie rodzinny biznes. Dla nas ważniejsze jest to, żeby mieć spokojnie z czego żyć, trzymać się razem – mówi w rozmowie z WP Finanse Andrzej Kozak, właściciel 3 niewielkich sklepów spożywczych.
Dodaje, że nie wyobraża sobie sprzedaży. - Jak to by miało wyglądać? Sprzedajemy sklepy i co? Pracujemy na etacie, a ktoś zarządza tymi sklepami? Kto? Bez wiedzy o naszych klientach, dostawcach, o tym, co się sprzedaje? Każdy sklep jest inny, do każdego ludzie przychodzą po coś innego – mówi.
- Mam dwa sklepy we franczyzie, zatrudniam ludzi, zarabiam, rozwijamy się, wszyscy są zadowoleni. Po co miałbym się tego pozbywać? Jasne, że gdybym dostał dobrą ofertę od innej firmy, to pewnie również bym w nią wszedł. Ale ja nie urodziłem się wczoraj, nie wiem, jak jakiś państwowy podmiot miałby mnie skłonić do tego, żeby mu zaufać. Mój franczyzodawca ma wiele lat doświadczenia, dostaję solidne wsparcie. Poza tym - jakie miałbym sprzedawać polskie produkty? I tak najlepiej idzie polskie piwo i polska wódka, polskie pieczywo i mleko. Nie wiem, jak miałbym się stać bardziej polskim - mówi z kolei Mariusz Walczak, handlowiec z Warszawy.
- Aby pomysł przerodził się w sukces rynkowy, muszą być spełnione istotne warunki: profesjonalna kadra zarządzająca, odpowiednia struktura organizacyjna, pozwalająca na sprawne zarządzanie tak dużym przedsiębiorstwem, duża swoboda decyzyjna kadry kierowniczej, wolnorynkowy system finansowania i rozwoju. Mając na uwadze powyższe, uważam, że może upłynąć jeszcze trochę czasu zanim resort skompletuje odpowiedni, profesjonalny zespół i spełni warunki, pozwalające na udany start takiego przedsiębiorstwa na bardzo konkurencyjnym rynku handlu spożywczego w Polsce - mówi money.pl Michał Sadecki, prezes Polskiej Grupy Supermarketów. To podmiot zrzeszający grupę ok. 600 sklepów z całej Polski pod marką Top Market.
Dodaje, że z zainteresowaniem śledzi temat, ale widzi też kontrowersje i problemy, jakie mógłby on rodzić. Należy bowiem zadać sobie pytanie, czy takie zapowiedzi i "polowanie" na zdrowe podmioty, budowane od lat na bazie rodzimych tradycji handlowych, nie odniosą odwrotnego skutku.
- Potencjalnie rozwój sytuacji może przybrać dwa scenariusze. W jednym może się okazać, że polskie firmy mogą stać się obiektem zainteresowania dużych, międzynarodowych koncernów, co mogłoby doprowadzić do przyspieszonego procesu konsolidacji polskiego rynku. W drugim przejęcie kilkunastu lub kilkudziesięciu zdrowych firm, o różnych kulturach i strukturach organizacyjnych, może prowadzić do bardzo trudnego procesu unifikacji, przynosząc odwrotny skutek od zamierzonego. Moim zdaniem zatem rola państwa winna skupiać się na wspieraniu polskich firm, umacnianiu ich pozycji poprzez różnego rodzaju ulgi, dotacje tak, aby mogły skutecznie stawić czoło rosnącej konkurencji - mówi Michał Sadecki.
Jak rząd mógłby stworzyć "narodową" sieć sklepów?
Można ją albo zbudować, albo kupić. Na budowanie nikt nie ma czasu i pieniędzy, potrzebne są na to miliardy złotych wydawane przez lata. Sklepy można zaś kupować, to fakt. Ale pod kilkoma warunkami. Najważniejszym jest to, że ktoś musi taką sieć chcieć sprzedać. Przecieki z kół rządowych wskazują na to, że wiceminister Artur Soboń, który ma ten pomysł przekuć w projekt, rozmawiał już z niektórymi podmiotami. Nie wiadomo jednak nic o efekcie tych rozmów.
– Ja tego tak nie widzę. Trudno się w ogóle odnieść do twierdzenia, że dałoby się zakupić odpowiednią liczbę sklepów i stworzyć z nich sieć. Konkurencja w branży jest ogromna, największe sieci działają na rynku od wielu lat, czerpią doświadczenie z know how z zagranicy, mocno ze sobą konkurują, więc będzie to bardzo trudna operacja bez mocnego zaplecza merytorycznego – mówi w rozmowie z money.pl Renata Juszkiewicz, szefowa Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Dodaje, że w branży nie słychać o żadnym podmiocie, który byłby zainteresowany sprzedaniem swoich placówek sektorowi publicznemu. Oczywiście nie da się wykluczyć, że są firmy gotowe poddać się akwizycji, ale z pewnością nie będzie to łatwa sprawa. Po co pozbywać się czegoś, co zarabia? Można pozbyć się czegoś, co nie zarabia, ale w takim razie - po co państwo miałoby to kupować? Oczywiście czasami warto to zrobić, ale restrukturyzacja takiego przedsiębiorstwa jest kosztowna, długotrwała, a przede wszystkim wymaga wiedzy i doświadczenia. Czyli ludzi, którzy się na tym znają, ale oni mają swoje stawki. Trudno przypuszczać, by sektor państwowy wydał pieniądze na kilkudziesięciotysięczne pensje dla najwyższej klasy menedżerów.
- Zakup jednolitej sieci raczej będzie bardzo trudny. A pojedyncze sklepy? Każdy ma inny model działania, sytuację finansową, asortyment a ujednolicenie tego nie będzie proste. Taka operacja z pewnością nie byłaby łatwa, zresztą sam rząd ma tego świadomość, bo nie wie, jaki model przyjmie, w jakiej skali miałoby to działać, z jaką skalą zapewnionych dostaw – ocenia Renata Juszkiewicz.
Przypomina też, że taki system nie funkcjonuje w żadnym innym kraju na świecie. Ewentualnie w miarę podobny mechanizm działa na Węgrzech, ale dotyczy tylko sprzedaży pojedynczych towarów przez państwo. Dodaje, że sytuacja w handlu jest bardzo trudna.
– Sklepy często są zadłużone i to na poważne kwoty. Sklepy średniej wielkości najbardziej ucierpiały na zakazie handlu. Właściciele tych sklepów zaciągali kredyty, tworzyli plany biznesowe, a potem okazało się jaką stratę generują poprzez zakaz handlu w niedziele. Konkurencja w branży jest ogromna – przypomina szefowa POHiD.
Narodowe sklepy zagrożą Lidlowi i Biedronce?
Dziś największą w Polsce siecią sklepów jest abc. Działa u nas ok. 8,6 tys. sklepów pod tym szyldem. Do tego dochodzi ok. 6 tys. Żabek. Mniej więcej 3 tys. lokali mają Biedronka i sieć Lewiatan. Abc składa się głównie z małych sklepów działających na zasadzie franczyzy. Sklepy mają różnych właścicieli, łączy je w zasadzie tylko marka oraz część asortymentu. Dlatego - mimo rekordowej liczebności - trudno traktować je jako zagrożenie dla Biedronki. W zeszłym roku obrotowym Jeronimo Martins (właściciel sieci Biedronka) zanotował ponad 51 miliardów złotych przychodu. Lidl (ok. 700 placówek) w zeszłym roku osiągnął przychód w wysokości 18,3 mld złotych.
Plany rządu Artur Soboń zasugerował w zeszłym tygodniu w programie "Money. To się liczy". - Nie wykluczam, że pokusimy się o rozmowy z siecią co do budowy wspólnego projektu, być może wspólnego biznesu. (...) Sieć sklepów kontrolowana przez państwo byłaby na pewno uzupełnieniem tego, nad czym pracujemy, czyli obecności państwa na kilku rynkach w ramach przetwórstwa produktów rolno-spożywczych - powiedział wówczas. Te słowa odbiły się szerokim echem w następnych dniach. We wtorek dość niespodziewanie MAP wydał komunikat, w którym napisał, że "nie planuje tworzyć sieci państwowych sklepów spożywczych czy warzywniaków".
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie